Nie chcę zaśmiecać tego bloga, dlatego na tej osobnej stronie będę publikowała moje archiwalne artykuły o tematyce regionalnej, opublikowane w różnych czasopismach lokalnych
oraz ogólnopolskich:
Miesięcznik
Rocznik
Kwartalnik
----------------------------------------------------
ARTYKUŁY
Czepce złote z okolic Pomorza Gdańskiego
Opis czepców szytych złotem i srebrem w spuściźnie prof. Bożeny Stelmachowskiej
Czepiec jest bodaj jednym z najbardziej
charakterystycznych i najbogatszych nakryć głowy kobiety zamężnej.
Złotogłowie, czy jak kto woli złotnica wyszła z użycia z końcem XIX
wieku. Powodem jej stopniowego zaniku był zapewne przemysł, który
stwarzał ludziom inne, łatwiejsze możliwości bytowania. Dlatego powolnie
z użycia zaczęły wychodzić przy-domowe warsztaty tkackie. Miejsce
złotnic zajęły wtedy nowocześniejsze, płócienne, bądź tiulowe czepce
białe, wyszywane na biało. Co ciekawe, na Kaszubach Wschodnich, wbrew
powszechnym opiniom czepce nosiły również dziewczęta. Kaszubi Zachodni
natomiast bardzo rygorystycznie przestrzegali tego, by czepiec
przynależał wyłącznie zamężnej kobiecie. Czepce szyte złotem nie są
wyłączną cechą strojów kaszubskich, bowiem występowały też w innych
regionach etnograficznych Polski.
Kaszubski czepiec wyszywany złotem
składa się z niemal kulistego denka i otoku w kształcie zwężającego się
paska. Zszyty posiada niewielką formę, ponieważ pierwotnie służył do
okrywania włosów z tyłu głowy, gdzie przytrzymywany był za pomocą dwóch
szerokich wstążek doszytych doń nad uszami. Czepiec więc okrywał tylko
tył głowy, dlatego część nieokrytą owijano chustką, tworząc w ten sposób
coś na kształt turbanu, na którego szczycie był czepiec. Sam czepiec
bez wstążek i chustki był raczej niezdatny do użytku. Zwykle główne
ornamenty haftowane bardzo gęsto znajdują się na denku, natomiast motywy
na otoku są już regularnym powtarzaniem tych ornamentów. Czepce te
haftowano nićmi złotymi lub srebrnymi, bywało także, że kolorową nicią
jedwabną.
Złotnice zwykle były szyte z błękitnego,
seledynowego, brunatnego, niebieskiego lub rdzawego aksamitu, bądź
jedwabiu. Usztywniano go od środka pergaminem lub papierem z wełną i
cienkim płótnem wszywanym pod podszewkę w celu nadania mu odpowiedniego
fasonu.
Dawno temu taki czepiec zakładano na
głowę pannie młodej podczas oczepin, był symbolem przyjęcia jej w krąg
mężatek. Do tego czasu dziewczę nosiło długie włosy, z reguły zaplatane w
jeden lub dwa warkocze upinane na czubku głowy. Podczas oczepin
obcinano pannie młodej włosy, ewentualnie upinano je na czubku głowy, w
ten sposób by czepiec całkowicie je okrywał. Od tej chwili owe magiczne
wręcz nakrycie głowy towarzyszyło kobiecie w najważniejszych momentach
jej żywota. Czasem, po śmierci właścicielki czepca, przekazywano go
córce lub wnuczce jako spuściznę. Nazbyt często jednak grzebano go wraz z
właścicielką.
Technika haftu czepcowego
W drugiej połowie XX wieku z inicjatywy
pomorskich etnografów rozpoczęto działania zmierzające do reaktywowania
tradycji wyszywania złotnic w gronie twórczyń ludowych z Pomorza,
zajmujących się haftem. W wyniku tych działań udało się zgłębić tajniki
tego rodzaju haftu, co niewątpliwie przyczyniło się do odświeżenia na
tej ziemi technik hafciarskich ponad pół wieku wcześniej minionych, a
żywych jeszcze czasem w środowiskach klasztorów. W wyniku tych działań
ubogacono zbiory muzealne we współczesne kopie i rekonstrukcje starych
czepców. Ściegi, jakich używa się podczas wyszywania złotnic są bardzo
trudne i wymagają od hafciarki talentu, wiele zacięcia i cierpliwości,
bowiem właściwe skomponowanie wzorów, wymaga nieprzeciętnej wyobraźni.
Gotowy szkic przenosi się na białe, bawełniane płótno, które przyszywa
się do lewej strony aksamitu w ten sposób, że rysunek jest widoczny.
Następnie delikatnie, za pomocą igły i
nitki, fastrygą przeszywa się wszystkie fragmenty wzoru, w ten sposób by
był on widoczny po prawej stronie aksamitu. Tak przygotowany aksamit
naciąga się na drewniane krosno. Z cienkiego filcu lub tekturki wycina
się teraz poszczególne elementy wzoru, po czym przyszywa je do aksamitu
po prawej stronie. Całe to wyszywanie odbywać się musi przy pomocy dwóch
igieł. Jedna igła z małym oczkiem, prowadzi cienką nić bawełnianą w
kolorze żółtym. Druga igła z dużym oczkiem prowadzi kilka nitek złotych.
Wkłuwając nić bawełnianą od spodu, przedziewa się ją na górę aksamitu,
podobnie z nitką złotą, tyle że wkłuwa się ją po przeciwległej stronie.
Nić złotą kładziemy teraz na filcu w taki sposób, by po jego drugiej
stronie móc ją chwycić i przeszyć żółtą nitką. Do wyszywania tego
rodzaju haftu przydatne są drobne koraliki, cekiny oraz tzw. bajorko –
złota lub srebrna sprężynka grubości większej igły, którą tnie się na
drobne części i za pomocą igły przyszywa się do haftu.
Złotnice w opisach Tadeusza Seweryna
Czepki wyszywane złotem prezentują
najbogatszy chyba spośród haftów zdobiących minione stroje ludowe. Jest
prawdopodobnym, że nazwa czepca – złotogłów – ma swoje historyczne
podstawy w rodzaju tkaniny – alabastru, noszącego identyczną jak czepiec
nazwę, a używanej do szycia bogato zdobionych, szlacheckich
przyodziewków. Nie jest nawet udowodnione, że czepki owe były domeną
wiejskich kobiet.
Do haftowania złotnic używano zwykle
ściegów: wypukłego, kładzionego złotego, kładzionego jedwabnego,
bajorkowego, przekłuwanego i supełkowego, ponadto wszystkie motywy
otacza się złotą nitką.
W haftach tych bardzo charakterystyczne
jest to, że nie używa się w nich żadnych motywów geometrycznych, a
wyłącznie roślinne, płatki, listeczki itp. Co jest niezmiernie ważne,
wartość artystyczna tych czepców jest na bardzo wysokim poziomie,
doskonale przemyślane rozplanowanie wszystkich ornamentów oraz prostota
wykonania klasyfikują czepce pomorskie bardzo wysoko pośród wszystkich
innych wyszywanych w Polsce. Tak naprawdę złotnice nie mają w sobie cech
wybitnie ludowych i jest niemal pewnym, że miały swój początek w
Zakonach sióstr Norbertanek w Żukowie i Benedyktynek w Żarnowcu, tam
właśnie na nauki szły szlacheckie panny. Wiele bowiem zdobin ze
sztandarów i ornatów wykonanych w tych klasztorach bez trudu można
odnaleźć na kaszubskich złotogłowiach.
Bibliografia:
1. B. Stelmachowska, Rękopis z Archiwum PAN, sygnatura: P.III-23. Strój kaszubski do Atlasu polskich strojów ludowych, t. 49.
2. T. Seweryn, Kaszubskie złotogłowia i nowe hafty wdzydzkie, Lwów 1929.
3. B. Ronowska, Kultura ludowa wybranych grup etnicznych Pomorza Gdańskiego
w świetle badań etnograficznych prof. Bożeny Stelmachowskiej
Architektura – wierzenia – strój, Praca seminaryjna, WSG 2012 .
Dobre stroje 10.01.2014
.............................................................................................................
"Rydwan" 2013
...........................................................................................
Choroba jest w głowie
- Mastektomia to inwazja w
strukturę organizmu i utrata atrybutu kobiecości. Bywa, że jej skutkiem
jest rozpad rodziny. Niekiedy mężowie stawiają kobietom po amputacji
piersi ultimatum: albo robisz sobie rekonstrukcję utraconej piersi, albo
odchodzę - o tym, jak wiele wspólnego mają dzisiejsze amazonki z
wojowniczym plemieniem kobiet opowiada Elżbieta Kapuścińska, prezes
stowarzyszenia Amazonki Ziemi Świeckiej
Bożena
Ronowska, „Czas Świecia”: Chciałabym porozmawiać z panią o emocjach.
Nawet samo otarcie się o chorobę nowotworową pozostawia w psychice
głębokie rany. Dzieje się tak nawet wówczas, gdy w grę wchodzi tylko
usunięcie guza, a nie całej piersi.
Elżbieta Kapuścińska, prezes stowarzyszenia Amazonki Ziemi Świeckiej:To niewątpliwie trudna sytuacja i każdy przeżywa ją w swój indywidualny sposób. Doskonale pamiętam, co czułam, będąc w podobnej sytuacji. Na samym początku nie docierało do mnie, co się tak naprawdę ze mną dzieje. Dopiero z czasem przyszła pora na bunt i złość oraz przełomowe pytanie: „Dlaczego ja?”. Każdy człowiek potrzebuje, by do niego dotarła trudna prawda. Dlatego bardzo dobrze, jeżeli od chwili biopsji do momentu operacji minie stosunkowo niewiele czasu, bo wtedy tak naprawdę jest już po wszystkim. Bywa, że kobieta musi dorosnąć do problemu, musi go w sobie ponosić i przetrawić, bo z nowotworem piersi wiąże się długie i trudne leczenie. Pamiętam, jak ja to odbierałam. Z początku nie zdawałam sobie sprawy, później pojawiły się pytania: „Co dalej?”. Kiedy mnie operowano, było inne leczenie, nie było takiej techniki, jak teraz. Teraz jest też większa świadomość.
Do większości ludzi dotarto już z tym problemem. Dużo się o tym mówi w mediach, sprawa ta jest bardziej nagłośniona. Od czasu mojej operacji minęło 14 lat. W tym czasie zrobiłam się bardzo twarda. Powiedziałam sobie, że się nie dam. Choćby nie wiem co, ja się nie dam.
Jak pomóc kobiecie, która dopiero co dowiedziała się, że w jej piersi znaleziono zmianę, która może okazać się złośliwa?- W tej chorobie konieczna jest rozmowa. Trzeba mówić o obawach. Nie można bowiem tłumić w sobie emocji, a tym bardziej ich skrywać przed bliskimi i samą sobą. To krzywda, którą sami sobie robimy. Najlepiej podejść do guza jak do wyrostka czy trzeciego migdałka, który trzeba wyciąć. Co będzie potem, nie zależy już od nas. Być może przyjdzie taki moment, że trzeba będzie poddać się chemioterapii, ale przecież dzięki niej żyjemy i to jest najważniejsze.
Jest niewątpliwie w człowieku coś, co go z czasem uodparnia, sprawia, że obrasta czymś na kształt skorupy, która później ochrania go przed kolejnymi ciosami - Bo widzi pani, cała choroba, wszystko to jest w głowie. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że jeśli ja sobie powiem, że się nie poddam, to się nie poddam, choćby nie wiem co. Bo poddanie się jest jednoznaczne z powolnym odejściem.
Bywa, że niektóre kobiety zaprzestają dalszego leczenia, bo „wolą nie wiedzieć”.- Czasem wychodzą panie z takiego założenia, że jak nie będą wiedziały, to dłużej pożyją. Nie pójdą na badania, bo wolą nie wiedzieć. Znam z praktyki przykłady, kiedy panie chore na raka piersi wolały uciekać się do różnych niestandardowych sposobów leczenia. A do onkologa nie poszły, bo nie pozwolą się zoperować, gdyż twierdzą, że jak rak dostanie powietrza, to umrą. Jak można wierzyć w coś podobnego?
Osoby chore na raka mają wiele obaw, jednocześnie skłonne są do zamykania się w sobie.- To najgorsza z możliwych dróg. Wtedy chora potrzebuje wiele cierpliwości i wsparcia. Trzeba bardzo delikatnie i umiejętnie do niej podejść. Najlepiej, by zrobił to lekarz psycholog. W sytuacji gdy bliscy sobie nie radzą, można przyjść do nas - amazonek - ochotniczki chętnie odwiedzą chorą w domu i opowiedzą jej o swoich przejściach związanych z chorobą.
Zamykanie się w sobie jest o tyle niebezpieczne, że kobieta w efekcie może zaniechać koniecznego leczenia, nie powie o niczym lekarzowi, nie zdając sobie sprawy z tego, że wraz z nią cierpią jej bliscy. Znają bowiem sytuację, wiedzą, że konieczna jest interwencja medyczna, a nie mogą nic zrobić.
Większość zmian w piersi można wykryć podczas samobadania, jednak istnieje odsetek osób, u których wykryto raka piersi, pomimo że guz w samobadaniu był niewyczuwalny.- Jakiś czas temu realizowałyśmy unijny projekt, w ramach którego jeździłyśmy do kół gospodyń wiejskich w powiecie świeckim. Dość szybko dało się zauważyć, że u kobiet istnieje potrzeba poznania takich ludzi jak my. Osób, które to przeszły i przeżyły. Co ciekawe, cieszą się każdą chwilką swojego nowego, bo niejednokrotnie darowanego życia.
Dlatego postanowiłyśmy, że fundusze zebrane w tym roku z odpisów od podatków chcemy przeznaczyć w większości na kampanię profilaktyczną i właśnie tego typu wyjazdy na wieś. Chcemy rozmawiać z tymi kobietami, opowiadać im o swoich przejściach i emocjach im towarzyszących. Być może w ten właśnie sposób uda nam się uratować niejedno życie. Bo to naprawdę daje efekty. Oczywiście w takich wyjazdach towarzyszy nam lekarz onkolog, który na miejscu udziela odpowiedzi na wszystkie pytania.
Rak sutka bywa często wykrywany w zwykłym samobadaniu piersi. Czy każde odnalezione w piersi zgrubienie jest guzem?
Elżbieta Kapuścińska, prezes stowarzyszenia Amazonki Ziemi Świeckiej:To niewątpliwie trudna sytuacja i każdy przeżywa ją w swój indywidualny sposób. Doskonale pamiętam, co czułam, będąc w podobnej sytuacji. Na samym początku nie docierało do mnie, co się tak naprawdę ze mną dzieje. Dopiero z czasem przyszła pora na bunt i złość oraz przełomowe pytanie: „Dlaczego ja?”. Każdy człowiek potrzebuje, by do niego dotarła trudna prawda. Dlatego bardzo dobrze, jeżeli od chwili biopsji do momentu operacji minie stosunkowo niewiele czasu, bo wtedy tak naprawdę jest już po wszystkim. Bywa, że kobieta musi dorosnąć do problemu, musi go w sobie ponosić i przetrawić, bo z nowotworem piersi wiąże się długie i trudne leczenie. Pamiętam, jak ja to odbierałam. Z początku nie zdawałam sobie sprawy, później pojawiły się pytania: „Co dalej?”. Kiedy mnie operowano, było inne leczenie, nie było takiej techniki, jak teraz. Teraz jest też większa świadomość.
Do większości ludzi dotarto już z tym problemem. Dużo się o tym mówi w mediach, sprawa ta jest bardziej nagłośniona. Od czasu mojej operacji minęło 14 lat. W tym czasie zrobiłam się bardzo twarda. Powiedziałam sobie, że się nie dam. Choćby nie wiem co, ja się nie dam.
Jak pomóc kobiecie, która dopiero co dowiedziała się, że w jej piersi znaleziono zmianę, która może okazać się złośliwa?- W tej chorobie konieczna jest rozmowa. Trzeba mówić o obawach. Nie można bowiem tłumić w sobie emocji, a tym bardziej ich skrywać przed bliskimi i samą sobą. To krzywda, którą sami sobie robimy. Najlepiej podejść do guza jak do wyrostka czy trzeciego migdałka, który trzeba wyciąć. Co będzie potem, nie zależy już od nas. Być może przyjdzie taki moment, że trzeba będzie poddać się chemioterapii, ale przecież dzięki niej żyjemy i to jest najważniejsze.
Jest niewątpliwie w człowieku coś, co go z czasem uodparnia, sprawia, że obrasta czymś na kształt skorupy, która później ochrania go przed kolejnymi ciosami - Bo widzi pani, cała choroba, wszystko to jest w głowie. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że jeśli ja sobie powiem, że się nie poddam, to się nie poddam, choćby nie wiem co. Bo poddanie się jest jednoznaczne z powolnym odejściem.
Bywa, że niektóre kobiety zaprzestają dalszego leczenia, bo „wolą nie wiedzieć”.- Czasem wychodzą panie z takiego założenia, że jak nie będą wiedziały, to dłużej pożyją. Nie pójdą na badania, bo wolą nie wiedzieć. Znam z praktyki przykłady, kiedy panie chore na raka piersi wolały uciekać się do różnych niestandardowych sposobów leczenia. A do onkologa nie poszły, bo nie pozwolą się zoperować, gdyż twierdzą, że jak rak dostanie powietrza, to umrą. Jak można wierzyć w coś podobnego?
Osoby chore na raka mają wiele obaw, jednocześnie skłonne są do zamykania się w sobie.- To najgorsza z możliwych dróg. Wtedy chora potrzebuje wiele cierpliwości i wsparcia. Trzeba bardzo delikatnie i umiejętnie do niej podejść. Najlepiej, by zrobił to lekarz psycholog. W sytuacji gdy bliscy sobie nie radzą, można przyjść do nas - amazonek - ochotniczki chętnie odwiedzą chorą w domu i opowiedzą jej o swoich przejściach związanych z chorobą.
Zamykanie się w sobie jest o tyle niebezpieczne, że kobieta w efekcie może zaniechać koniecznego leczenia, nie powie o niczym lekarzowi, nie zdając sobie sprawy z tego, że wraz z nią cierpią jej bliscy. Znają bowiem sytuację, wiedzą, że konieczna jest interwencja medyczna, a nie mogą nic zrobić.
Większość zmian w piersi można wykryć podczas samobadania, jednak istnieje odsetek osób, u których wykryto raka piersi, pomimo że guz w samobadaniu był niewyczuwalny.- Jakiś czas temu realizowałyśmy unijny projekt, w ramach którego jeździłyśmy do kół gospodyń wiejskich w powiecie świeckim. Dość szybko dało się zauważyć, że u kobiet istnieje potrzeba poznania takich ludzi jak my. Osób, które to przeszły i przeżyły. Co ciekawe, cieszą się każdą chwilką swojego nowego, bo niejednokrotnie darowanego życia.
Dlatego postanowiłyśmy, że fundusze zebrane w tym roku z odpisów od podatków chcemy przeznaczyć w większości na kampanię profilaktyczną i właśnie tego typu wyjazdy na wieś. Chcemy rozmawiać z tymi kobietami, opowiadać im o swoich przejściach i emocjach im towarzyszących. Być może w ten właśnie sposób uda nam się uratować niejedno życie. Bo to naprawdę daje efekty. Oczywiście w takich wyjazdach towarzyszy nam lekarz onkolog, który na miejscu udziela odpowiedzi na wszystkie pytania.
Rak sutka bywa często wykrywany w zwykłym samobadaniu piersi. Czy każde odnalezione w piersi zgrubienie jest guzem?

-
W naszych wizytach na wsi towarzyszy nam fantom posiadający sztuczne
piersi z rozmieszczonymi w nich guzkami. Dzięki niemu możemy bez trudu
pokazać kobietom, jak wykonywać samobadanie. Pokazujemy im również które
zgrubienia mogą być dla nich niebezpieczne. Bywa, że kobiety są bardzo
zaskoczone, że samobadanie jest rodzajem badania profilaktycznego, że
jest tak proste i może tak naprawdę uratować im życie. Nieraz jest tak,
że kobiety badają sobie piersi pod prysznicem, bo słyszały coś lub
czytały o tym. Jednak, niestety, robią to nieskutecznie, bo wyłącznie po
wierzchu, a koniecznym jest, by takie badanie było wykonane prawidłowo,
bardzo szczegółowo i tak głęboko, jak to tylko możliwe.
Czy wielkość guza ma znaczenie. Czy od niej zależeć może to, ile narobi szkody w organizmie?- Bywa, że zupełnie niepozorny, zaledwie kilkumilimetrowy guzek może narobić ogromnych szkód w całym organizmie. Chociaż nie ma na to reguły i każdy guz znaleziony w piersi powinien być traktowany jak potencjalne zagrożenie.
Jeden centymetr guzka rośnie ok. pięciu lat.
Czy wszystkie zgrubienia wyczuwane w piersiach muszą być od razu rakiem?- Oczywiście, że nie. Kobiety często przed menstruacją miewają w piersiach bolesne ziarniste zgrubienia. Jednak nie są to żadne guzki, a wynika to z procesów, jakie zachodzą w tym czasie w kobiecym organizmie. Nie jest to niebezpieczne i znika po krwawieniu miesiączkowym.
Bywa też, że niektóre z nich nie znikają...- To torbiele. Różnią się od guzków swoją strukturą i charakterem. Rzadko stwarzają zagrożenie, często reagują na zmiany hormonalne w naszym organizmie.
Czy młode dziewczęta też są narażone na choroby nowotworowe piersi?- Niestety tak. Bywa, że nawet kilkunastoletnie dziewczyny chorują
Podczas naszych akcji profilaktycznych staramy się dotrzeć również do szkół ponadgimnazjalnych. Młodzi ludzie przeróżnie odbierają nasze spotkania. Często bywa tak, że w chwili, kiedy zaczynamy opowiadać na forum o naszych przeżyciach związanych z chorobą nowotworową, na sali słyszymy głosy: „Przecież my jesteśmy młodzi i nas to nie dotyczy”. Ale w miarę tego, jak opowiadamy dalej o tym problemie, wzrasta zainteresowanie i otrzymujemy dużo pytań.
Usunięcie guza piersi to traumatyczne przejście, wstrząs, który trwa nawet latami. Bardzo trudno kobietom pogodzić się z utratą piersi.- Mastektomia to inwazja w strukturę organizmu i utrata atrybutu kobiecości. Bywa, że jej skutkiem jest rozpad rodziny. Niekiedy mężowie stawiają kobietom po amputacji piersi ultimatum: albo robisz sobie rekonstrukcję utraconej piersi, albo odchodzę.
To okrutne.- Ale też bywa tak, że nieszczęście, które dotknęło kobietę, cementuje jej związek. Rodzina, która ma w domu chorą, cierpi razem z nią. W chwili, gdy kobieta się dowiedziała, że jest chora, świat się przed nią zamyka. To istny koniec świata, a ona jest jego pępkiem, bo jest bardzo chora. Bywa, że jej bliscy tego nie wytrzymują. Najgorszy jest czas chemioterapii, to horror dla całej rodziny. Jak rodzina przetrwa ten okres, wtedy już nic jej nie zniszczy.
Dziś coraz częściej amputacja piersi nie stanowi większego problemu, bo istnieje możliwość rekonstrukcji utraconej piersi. Do tej pory rekonstrukcje te były finansowane przez NFZ, nie wiem, jak jest w tej chwili, ale sądzę, że nic się tu akurat nie zmieniło. Wiadomo, że to, czy rekonstrukcja zostanie wykonana zależne jest od wielu czynników, np. od tego, jak głęboka jest blizna pooperacyjna, oraz dalszego przebiegu choroby.
Bardzo często przeprowadza się operacje oszczędzające pierś. Obecnie jest taki specjalistyczny sprzęt, że guz do wielkości trzech centymetrów usuwany jest często nieinwazyjnie, metodą podobną do laparoskopu. Dzięki temu bardzo dużo kobiet nie traci piersi, ich liczba może sięgać nawet 80 proc. I tutaj najważniejsze jest badanie węzłów chłonnych, często usuwany jest tzw. wartownik, o ile został zaatakowany. To ten główny węzeł chłonny zlokalizowany pod pachami. Jeśli po jego usunięciu wszystko jest w granicach normy, przeprowadza się nieinwazyjny zabieg usunięcia guza.
Czy to się tak da?- Tak, oczywiście. Są przeróżne odmiany guzów nowotworowych. Jednak ta aparatura jest do tego przystosowana. W miejsce, gdzie jest guzek, wprowadzana jest mikroskopijna kamerka, dzięki której lekarze widzą jego obraz na monitorze komputera. Niewielkimi fragmentami, stopniowo usuwają guza, wyprowadzając na zewnątrz poszczególne jego fragmenty. Potem całość jest poddawana badaniom histopatologicznym. I to właśnie od tych badań zależy przebieg dalszego leczenia.
Z czego wynikać mogą obawy pacjentek dotkniętych rakiem piersi przed dalszym leczeniem po operacji? Jaki rodzaj leczenia budzi wśród kobiet największe obawy?- Zdecydowanie najgorszym doświadczeniem w tym wszystkim jest chemioterapia, ponieważ wszystko, co jej towarzyszy, jest bardzo trudne. Kobiety najbardziej obawiają się utraty włosów. Ale powiem pani, że nie ma na to reguły, ponieważ nie wszystkim włosy wypadają. Nie wiem, od czego może to być uzależnione, ale tak jest.
Bardzo ważna w trakcie i po leczeniu jest fizjoterapia - Tak, jest niezmiernie ważna, ponieważ zwykle poza guzem i piersią usuwane są też więzły chłonne w dole pachowym odpowiedzialne za gospodarkę limfatyczną w organizmie.Po usunięciu węzła chłonnego koniecznym jest ćwiczenie fizyczne całej ręki, trzeba je wykonywać systematycznie. Zaniechanie ćwiczeń skutkuje tym, że w ręce zbierają się płyny limfatyczne, co skutkuje znacznym powiększeniem objętości całej ręki.
Przeżycia związane z walką z chorobą bywają powodem odsuwania na dalszy plan pragnień seksualnych - Niestety, po mastektomii kobiety często czują się nieatrakcyjne i boją się reakcji męża. Bywa, że małżonek nigdy nie widzi blizny pooperacyjnej, ponieważ kobieta nie chce jej pokazywać albo mąż nie chce jej oglądać. Często w skutek usunięcia piersi w organizmie kobiety zachodzą nieodwracalne zmiany. Stopniowo zanika miesiączka.
Mężczyźni też chorują na nowotwór piersi?- Tak. Jest ich co prawda o wiele mniej (ok. 1 proc.), ale niestety w przypadku panów trauma jest o wiele większa niż u kobiet.
Dziękuję za rozmowę.
Bożena Ronowska
Czy wielkość guza ma znaczenie. Czy od niej zależeć może to, ile narobi szkody w organizmie?- Bywa, że zupełnie niepozorny, zaledwie kilkumilimetrowy guzek może narobić ogromnych szkód w całym organizmie. Chociaż nie ma na to reguły i każdy guz znaleziony w piersi powinien być traktowany jak potencjalne zagrożenie.
Jeden centymetr guzka rośnie ok. pięciu lat.
Czy wszystkie zgrubienia wyczuwane w piersiach muszą być od razu rakiem?- Oczywiście, że nie. Kobiety często przed menstruacją miewają w piersiach bolesne ziarniste zgrubienia. Jednak nie są to żadne guzki, a wynika to z procesów, jakie zachodzą w tym czasie w kobiecym organizmie. Nie jest to niebezpieczne i znika po krwawieniu miesiączkowym.
Bywa też, że niektóre z nich nie znikają...- To torbiele. Różnią się od guzków swoją strukturą i charakterem. Rzadko stwarzają zagrożenie, często reagują na zmiany hormonalne w naszym organizmie.
Czy młode dziewczęta też są narażone na choroby nowotworowe piersi?- Niestety tak. Bywa, że nawet kilkunastoletnie dziewczyny chorują
Podczas naszych akcji profilaktycznych staramy się dotrzeć również do szkół ponadgimnazjalnych. Młodzi ludzie przeróżnie odbierają nasze spotkania. Często bywa tak, że w chwili, kiedy zaczynamy opowiadać na forum o naszych przeżyciach związanych z chorobą nowotworową, na sali słyszymy głosy: „Przecież my jesteśmy młodzi i nas to nie dotyczy”. Ale w miarę tego, jak opowiadamy dalej o tym problemie, wzrasta zainteresowanie i otrzymujemy dużo pytań.
Usunięcie guza piersi to traumatyczne przejście, wstrząs, który trwa nawet latami. Bardzo trudno kobietom pogodzić się z utratą piersi.- Mastektomia to inwazja w strukturę organizmu i utrata atrybutu kobiecości. Bywa, że jej skutkiem jest rozpad rodziny. Niekiedy mężowie stawiają kobietom po amputacji piersi ultimatum: albo robisz sobie rekonstrukcję utraconej piersi, albo odchodzę.
To okrutne.- Ale też bywa tak, że nieszczęście, które dotknęło kobietę, cementuje jej związek. Rodzina, która ma w domu chorą, cierpi razem z nią. W chwili, gdy kobieta się dowiedziała, że jest chora, świat się przed nią zamyka. To istny koniec świata, a ona jest jego pępkiem, bo jest bardzo chora. Bywa, że jej bliscy tego nie wytrzymują. Najgorszy jest czas chemioterapii, to horror dla całej rodziny. Jak rodzina przetrwa ten okres, wtedy już nic jej nie zniszczy.
Dziś coraz częściej amputacja piersi nie stanowi większego problemu, bo istnieje możliwość rekonstrukcji utraconej piersi. Do tej pory rekonstrukcje te były finansowane przez NFZ, nie wiem, jak jest w tej chwili, ale sądzę, że nic się tu akurat nie zmieniło. Wiadomo, że to, czy rekonstrukcja zostanie wykonana zależne jest od wielu czynników, np. od tego, jak głęboka jest blizna pooperacyjna, oraz dalszego przebiegu choroby.
Bardzo często przeprowadza się operacje oszczędzające pierś. Obecnie jest taki specjalistyczny sprzęt, że guz do wielkości trzech centymetrów usuwany jest często nieinwazyjnie, metodą podobną do laparoskopu. Dzięki temu bardzo dużo kobiet nie traci piersi, ich liczba może sięgać nawet 80 proc. I tutaj najważniejsze jest badanie węzłów chłonnych, często usuwany jest tzw. wartownik, o ile został zaatakowany. To ten główny węzeł chłonny zlokalizowany pod pachami. Jeśli po jego usunięciu wszystko jest w granicach normy, przeprowadza się nieinwazyjny zabieg usunięcia guza.
Czy to się tak da?- Tak, oczywiście. Są przeróżne odmiany guzów nowotworowych. Jednak ta aparatura jest do tego przystosowana. W miejsce, gdzie jest guzek, wprowadzana jest mikroskopijna kamerka, dzięki której lekarze widzą jego obraz na monitorze komputera. Niewielkimi fragmentami, stopniowo usuwają guza, wyprowadzając na zewnątrz poszczególne jego fragmenty. Potem całość jest poddawana badaniom histopatologicznym. I to właśnie od tych badań zależy przebieg dalszego leczenia.
Z czego wynikać mogą obawy pacjentek dotkniętych rakiem piersi przed dalszym leczeniem po operacji? Jaki rodzaj leczenia budzi wśród kobiet największe obawy?- Zdecydowanie najgorszym doświadczeniem w tym wszystkim jest chemioterapia, ponieważ wszystko, co jej towarzyszy, jest bardzo trudne. Kobiety najbardziej obawiają się utraty włosów. Ale powiem pani, że nie ma na to reguły, ponieważ nie wszystkim włosy wypadają. Nie wiem, od czego może to być uzależnione, ale tak jest.
Bardzo ważna w trakcie i po leczeniu jest fizjoterapia - Tak, jest niezmiernie ważna, ponieważ zwykle poza guzem i piersią usuwane są też więzły chłonne w dole pachowym odpowiedzialne za gospodarkę limfatyczną w organizmie.Po usunięciu węzła chłonnego koniecznym jest ćwiczenie fizyczne całej ręki, trzeba je wykonywać systematycznie. Zaniechanie ćwiczeń skutkuje tym, że w ręce zbierają się płyny limfatyczne, co skutkuje znacznym powiększeniem objętości całej ręki.
Przeżycia związane z walką z chorobą bywają powodem odsuwania na dalszy plan pragnień seksualnych - Niestety, po mastektomii kobiety często czują się nieatrakcyjne i boją się reakcji męża. Bywa, że małżonek nigdy nie widzi blizny pooperacyjnej, ponieważ kobieta nie chce jej pokazywać albo mąż nie chce jej oglądać. Często w skutek usunięcia piersi w organizmie kobiety zachodzą nieodwracalne zmiany. Stopniowo zanika miesiączka.
Mężczyźni też chorują na nowotwór piersi?- Tak. Jest ich co prawda o wiele mniej (ok. 1 proc.), ale niestety w przypadku panów trauma jest o wiele większa niż u kobiet.
Dziękuję za rozmowę.
Bożena Ronowska
"Czas Świecia", styczeń 2012
------------------------------------------------------------
Boże Gody na Kociewiu
Na
Kociewiu dni następujące po Wigilii Bożego Narodzenia, aż do Trzech
Króli, to tzw. czas Bożych Godów- niezwykle ważny i barwny czas radości i
wzajemnej życzliwości.
Wieczór sylwestrowy w magicznych odsłonach
Kiedy
magia wróżb wigilijnych odejść miała wraz starym rokiem, przy czym w
ciągle nie traciła na ważności, Kociewiacy rozpoczynali skrzętne
przygotowania do Sylwestra- nocy dziwów i magii. Dawniej żegnano stary
rok inaczej niż dzisiaj.O szumnych balach na wsi nikt wówczas nie
słyszał, więc spędzano ten czas po swojemu, często w rodzinnej
atmosferze, która łączyła w jedno pokolenia i społeczności wiejskie.
Zwykle gromadzono się w jednym, konkretnym miejscu we wsi, takim,które
dysponowało odpowiednio dużym pomieszczeniem i wspólnie oczekiwano
noworocznych radości. Nie było tendencji do przesady, a raczej w bardzo
skromnym wydaniu czekano na przyjście Nowego Roku. Jednak to nie
przekreślało w żaden sposób możliwości dobrej zabawy, wręcz przeciwnie,
ludzie nie skupiali swojej uwagi na stołach. Wspólnie bawili się
wymyślając sobie przeróżne rodzaje zabaw. Kto dziś słyszał, by na balu
sylwestrowym ktoś tracił energię i czas na wróżby?
Wróżby
sylwestrowe, podobnie, jak te andrzejkowe i wigilijne dotyczyły zwykle
bardzo kruchej materii- ożenku. Wróżono sobie ze wszystkiego, co było
pod ręką. Roman Landowski w swoim opracowaniu przytacza kilka ciekawie
skonstruowanych wróżb.Np. drewno na opał w ten wieczór do izby
przynosiły wyłącznie dziewczęta. Kiedy naręcze drewna przyniesione przez
pannę zawierały parzystą ilość drewien, był to niechybny znak, że w
Nowym Roku owa dziewczyna wyjdzie za mąż.
W
tę noc,podobnie, jak podczas wieczoru andrzejkowego, lano wosk, czasem
ołów. Figury zastygające na powierzchni tafli wody przepowiadać miały
niedaleką przyszłość.
Podobnie
jak rzucanie butem. W tej wróżbie dziewczyna siadała tyłem do wyjścia i
przez ramię przerzucała swój pantofelek. Zwykle, kiedy bucik upadał
noskiem do drzwi wróżyło to rychły ożenek. Jednak tylko wówczas, gdy but
upadł podeszwą do dołu, jeśli inaczej oznaczało to wyjście z domu, ale
niestety z innych powodów niż zamążpójście.
Landowski
podaje też wróżbę, w której potrzebna była miska z wodą, orzeszek
włoski i dwie małe świeczki.Rozłupany na dwoje orzeszek opróżniano z
zawartości, do każdej z łupinek wkładano zapaloną świeczkę, bywało, że
żarzący się węgielek, a w okolicach Świecia zapalone kłębuszki wełny
namoczone w nafcie. Po czym panienka puszczała je na wodę z dwóch
równoległych brzegów. Jeśli skorupki się spotkały, wróżyło to bliski
ślub.
Za chwilę północ...
Kiedy północ była blisko, przed chałupę wychodzili kawalerowie. Jak wspomina Landowski chłopcy trzaskali z batów by wypękać stary rok.
Tej niezwykłej ceremonii towarzyszył duży hałas. Co sił łomotano w
blachy i tuczono blaszanymi puszkami.Wszystkie te zabiegi miały wypędzić
stary rok. Parobcy chwytali w dłonie osełki i z przesadną starannością
ostrzyli swoje kosy. Serie z batów i zgrzyty blachy imitowały zapewne
dzisiejsze fajerwerki. Hałasowano, czym się dało, strzelano z
wszystkiego, co było pod ręką. Według W okolicach Starogardu Gdańskiego
palono o północy smolne beczki. Być może chodziło o rozświetlenie
nocnych ciemności,by Nowy Rok nie zabłądził.
Sylwestrowe psikusy
Po północy wszyscy rozchodzili się do swoich chat i szli
na spoczynek.Jedynie grupki młodych chłopców gromadziły się po cichu we
wcześniej ustalonych miejscach, by dać upust swojej radości z nadejścia
nowego.

Kiedy
w oknach chat gasły światełka, był to dla nich niechybny znak, że
gospodarz już śpi. Nie zważając na szczekające psy przy budach,
wchodzono na teren gospodarstwa i płatano
gospodarzowi psikusa. Zwykle wynoszono poza obręb gospodarstwa
wszystko, co było możliwe do wyniesienia. Jakież było zdziwienie
gospodarza, gdy po przebudzeniu o świcie nie odnalazł bydła w oborze,
lub furtki w płocie. Bywało, że gospodarze znajdywali swój wóz
wepchnięty aż na dach chałupy.
Wiadomo,
takie straty ponosili ci, którzy zbytnio nie zabezpieczyli swojej
zagrody przed wizytą figlarzy w zgodzie z panującymi normami
wyczyniającymi te dziwactwa.
Pierwszy dzień Nowego Roku
W
wierzeniach Kociewiaków był niezwykle ważny. Wszystko, co się w tym
dniu działo miało, bowiem ogromne znaczenie. Obserwowano, więc pogodę,
ludzi wokół siebie, zwierzęta w zagrodzie a nawet swoje samopoczucie. Za
wszelką cenę, więc starano się być niezwykle dobrym i miłym dla
wszystkich.
Landowski
wspomina, że dla Kociewiaków pierwszy stycznia musiał być ciemny i
ponury. Nie do pomyślenia było, by w tym dniu zaświeciło słońce, bowiem
jego blask źle wróżył plonom. Szadź oplatająca drzewa owocowe dawała
gospodarzom nadzieję, na duże zbiory owoców.
Hej kolęda, kolęda...
Czas
Bożych Godów na Kociewiu inie tylko, to czas kolędy. Chrześcijańskie
siedliska zapraszają w swoje progi swoich duszpasterzy, by ci
pobłogosławili je na cały nadchodzący rok. Mało, kto wie skąd się
wywodzi ten zwyczaj. Jego początki sięgają bodaj roku1628, kiedy to
synod piotrkowski wydał zgodę kapłanom na odwiedziny swoich parafian w
ich domach wyłącznie w czasie Godów. Takie przybycie zwykle wiązało się z
koniecznością rozliczenia przez gospodarzy wszelkich zobowiązań wobec
duszpasterza. Jednak głównym celem tych niezwykłych odwiedzin było
niesienie błogosławieństwa nawiedzonemu domowi i wszystkim jego
domownikom. W kulturze ludowej ten dzień był niezwykle ważnym dniem,
więc trudno się dziwić, że przygotowywano się do niego niezwykle
starannie. Porządkowano obejście całej zagrody, pucowano izby w
chałupie, a wszystko po to, by kolęda była przyjęta z należytymi jej
honorami i godnością. Bywało, że porządki te łączono ze świątecznymi.
Stąd nasze dzisiejsze, przedświąteczne porządki. Kapłan odwiedzając taką
zagrodę zaglądał niemal w każde miejsce a kościelny, który mu zwykle
towarzyszył w tych niezwykłych odwiedzinach, nad każdymi drzwiami w
obejściu kreślił tajemnicze znaki
K + M + B = data odwiedzin
To nadzwyczajny znak nawiązujący do trzech króli - Kacpra, Melchiora i Baltazara, którzy przybyli do Stajenki w dniu narodzin Jezusa. Ten znak,to także ochrona
zagrody i chaty przed złym.Dlatego nie ścierano go przez cały rok.
Hej kolędnicy...
W
tych dniach tradycyjnie w drogę ruszały pochody przebierańców tzw.
Herody,swoją strukturą przypominające tych wędrujących w okresie
Adwentu. Z tą różnicą, że zamiast Gwiazdki, lub Gwiazdora na czele
pochodu stał zwykle Herod. Ta radosna, roztańczona grupa, tym razem
przynosiła gospodarzom szczere życzenia noworoczne.

Co
ciekawe, na Kociewiu w tym samym czasie kolędowały dwie grupy
przebierańców. Druga, niewątpliwie konkurencyjna grupa kolędnicza to
Królowie- kolędnicy z wielką gwiazdą zwykle niesioną na przedzie.
Królowie, od Trzech Króli.
Takie
grupy kolędnicze przyjmowano bardzo chętnie. Landowski uważał, że
zwykle częstowano kolędników specjalnie w tym celu pieczonymi rogalami- Szczodrakami.
Co
ciekawe, Szczodrak- to rogal pieczony w Szczodry Wieczór - dzień przed
świętem Trzech Króli, nadziewano je kapustą, grzybami, mięsem itp.
Rogale te nadziewano proporcjonalnie do tego,jaki był miniony rok– jeśli
ten był chudy i nieurodzajny, rogale były malutkie i skromnie
nadziewane. Jeśli zaś dobry i urodzajny, rogale były duże i hojnie
nadziane.
Szczodra woda
Dawno
temu Kociewiacy wierzyli,że woda poświęcona w Szczodry Wieczór posiada
niezwykłe właściwości. Co ciekawe nabierała swojej niezwykłej mocy
dopiero wówczas, gdy zaczerpnięta była z trzech różnych kościołów.
Sprzyjało to oczywiście wędrówkom ludzi w okresie Trzech Króli. Każdy,
bowiem chciał mieć w chacie wodę święconą, która chronić będzie ją i jej
obejście przed złym i chorobami.
"Czas Świecia" Czwartek 5 stycznia 2012
--------------------------------------------------------------------------
Przyczynek do raportu/ Stan edukacji regionalnej na Kociewiu
Edukacja regionalna stanowi ważny zaczyn do tego, by poznawać „Małą Ojczyznę”. Realizowana w przeróżny sposób, wydeptała już swoją własną ścieżkę, po której dziś z lubością wędruje.
Minęło już ponad
dziewiętnaście miesięcy, odkąd Ośrodek Kultury, Sportu i Rekreacji w
Świeciu powierzył mi ważne zadanie koordynowania wszystkich wydarzeń
związanych z
IV Kongresem Kociewskim, a co za tym idzie, z Kociewskim Rokiem Kongresowym 2010.
Przez
pół roku mojej działalności w tym zakresie, miałam niepowtarzalną
możliwość organizacji wielu interesujących przedsięwzięć kulturalnych.
Jednym z ważniejszych projektów,było gromadzenie w owym czasie
materiałów dotyczących stanu edukacji regionalnej na Kociewiu.
Ścieżka i bariery
Termin „Edukacja regionalna” jest stosunkowo młody, Dorota Wieczorek w swojej pracy pt. „Kontrowersje wokół edukacji regionalnej”,
pisze, że tak naprawdę termin ten w obszarach realizacyjnych
funkcjonował od dawna. Jednak po raz pierwszy pojawił się, jako hasło w
1999 roku, w multimedialnej wersji „Nowej Encyklopedii PWN”.

Bulewki w Dragaczu
W wersji drukowanej, ów pojęcie pojawiło się dopiero trzy lata później. Reforma szkolnictwa
z 1999 roku nałożyła na szkoły obowiązek realizacji ścieżek między
przedmiotowych, jedną z ważniejszych ścieżek była właśnie Edukacja
regionalna. Jednocześnie umożliwiono nauczycielom dokształcanie się,
powstały kierunki na studiach podyplomowych kształcące min. nauczycieli
regionalistów. Ożywiły się szkoły za tą przyczyną, dzieci chętnie uczyły
się swoich związków z regionem, w którym żyją.
Jednak w
praktyce dość szybko okazało się , że programy szkolne są tak bardzo
przeładowane, że coraz częściej brakuje w nich miejsca na regionalizm.
Nie bez znaczenia jest, jak pisze historyk Paweł Migdalski w swojej najnowszej książce Pt.„Moja
mała ojczyzna. Przykładowe scenariusze lekcji oraz uwagi nad nauczaniem
historii regionalnej na przykładzie powiatu Gryfino”, to, że
wychowankowie szkół są edukowani zmyślą o egzaminach, które je czekają.
Autor uważa, że barierą trudną do przejścia w tym względzie jest „złe
podejście do regionalizmu, wynikające chyba jeszcze z wprowadzonego po
1945 r. jednolitego pod każdym względem (etnicznym, kulturowym itd.)
scentralizowanego państwa”.
Zbieranie danych
Posiadając
wszelkie uprawnienia koordynatora, wystosowałam pismo do szkół i
placówek kulturalnych z terenu Kociewia. Dokument zawierał prośbę o
nadsyłanie materiałów dotyczących edukacji regionalnej w poszczególnych
placówkach, za lata 2005 – 2010. Osobno wysłanym, wyłącznie do szkół,
niezmiernie ważnym załącznikiem do tego dokumentu, była anonimowa „Ankieta z zakresu edukacji regionalnej – Kociewie”,
zawierająca dziewięć podstawowych pytań o sposoby realizacji edukacji
regionalnej. Zważywszy na wielkość Kociewia oraz liczność placówek, do
których kierowałam owe dokumenty,zwróciłam się o bezpośrednią pomoc w
rozpowszechnianiu ich na terenach poszczególnych kociewskich powiatów,
do samych Starostw Powiatowych, oraz Urzędów Miast i Gmin.
W
wyznaczonym termie, otrzymałam sprawozdania z 64 placówek kulturalnych i
oświatowych. Większość sprawozdań, aż58% , nadeszła z terenu powiatu
świeckiego, pozostałe 30% z powiatu tczewskiego i 6% z powiatu
starogardzkiego.

Izba regionalna w Szkole filialnej w Bratwinie
Z
tego, co udało mi się dowiedzieć,instytucje, zwłaszcza szkoły z tego
terenu swoje sprawozdania przekazały do Ogniska Pracy Pozaszkolnej w
Starogardzie Gdańskim. W toku prac miały one do mnie spłynąć, lecz
niestety nigdy ich nie otrzymałam.
Obraz dokonań
Z
64 placówek, które nadesłały mi swoje sprawozdania(przede wszystkim
były to te, w których naprawdę coś ważnego się dzieje), 38%
zadeklarowało posiadanie na swoim terenie kącika, lub izby regionalnej.
Wiele z tych miejsc odwiedziłam osobiście i muszę przyznać, że zrobiły
na mnie wielkie wrażenie. Niektóre izby posiadają zbiory, o jakich może
marzyć niejedno muzeum.
Zgodnie
z nadesłanymi sprawozdaniami , większość działań w zakresie edukacji
regionalnej, zwłaszcza w szkołach, dotyczy: Gromadzenia publikacji o
tematyce regionalnej, organizacji zajęć regionalnych, rękodzielniczych,
historycznych, spotkań ze znanymi ludźmi z regionu. Organizacji
konkursów wiedzy o regionie, lub udział w takich konkursach.
Uczestnictwa nauczycieli w warsztatach i kursach o tematyce regionalnej.
Organizacji wycieczek krajoznawczych, festynów,
dni kociewskich, prowadzenia kół zainteresowań zajmujących się tematyką
regionalną. Organizacji widowisk promujących tradycje i obyczaje
kociewskie. Zakupu strojów kociewskich, głównie na potrzeby pocztów
sztandarowych. Realizacji programów własnych, przybliżania dzieciom i
młodzieży gwary kociewskiej. Realizacji edukacji regionalnej podczas
zajęć ogólnoszkolnych i prowadzenia szkolnych zespołów wokalno-
tanecznych.
Poza
sprawozdaniami dotyczącymi edukacji regionalnej w kociewskich placówkach
kulturalnych i oświatowych ,posiadam bogaty materiał fotograficzny,
dokumentujący wszelkie poczynania tych placówek na tym polu.
Wyniki ankiet
Niestety,
mimo tego, że ankieta była anonimowa, niewiele szkół z terenu całego
Kociewia, zdecydowało się na udzielenie na nią odpowiedzi. Trudno dziś
jednoznacznie stwierdzić do jakiego odsetka szkół dotarły
moje ankiety. Z przypadkowych rozmów z przedstawicielami różnych
placówek, można wysnuć wniosek, że niska frekwencja respondentów w tym
przedsięwzięciu, wynika również ze złej dystrybucji ankiet.

Dzieci ze Szkoły Podstawowej w Terespolu Pomorskim
Na
ankietę odpowiedziały jedynie 22placówki, - z powiatu świeckiego ( 91%
uzyskanych odpowiedzi) i starogardzkiego(9%,) , nie otrzymałam żadnej
odpowiedzi z powiatu tczewskiego. Najwięcej wypełnionych ankiet, bo aż
60% otrzymałam ze szkół podstawowych, 23% stanowiły odpowiedzi ze szkół
gimnazjalnych 17% z przedszkoli. Odpowiedzi na ankietę nie przysłała żadna szkoła ponadgimnazjalna.
Odpowiadając na pytanie o sposoby realizacji treści regionalnych 55% badanych zaznaczyło opcję: „W obrębie poszczególnych przedmiotów”,41% „W postaci mieszanej” i tylko 4% zaznaczyło możliwość : „W postaci odrębnego bloku tematycznego”.
Na pytanie o ścieżkę regionalną i sztukę (można było na nie udzielić więcej niż jednej odpowiedzi) aż 78% respondentów zaznaczyło „ Wyjazdy terenowe do Muzeum itp.”, 22% „Warsztaty realizowane przez twórców ludowych” i dodatkowo 33% wybrało opcję „Spotkania z żywą kulturą ludową”.
W punkcie dotyczącym realizacji ścieżek edukacyjnych 73% szkół wybrało możliwość: „Wszystkie ścieżki przewidziane podstawa programową”, 23% „ Tylko wybrane ścieżki”, 4%ankietowanych nie wybrało żadnej opcji.
Niezwykle
interesujące okazały się odpowiedzi dotyczące bezpośredniego
kultywowania tradycji regionu (można było udzielić więcej niż jednej
odpowiedzi). Otóż 64% respondentów przygotowuje
widowiska obrzędów regionalnych, 18%badanych reprezentuje Kociewie poza
jego granicami, tylko 8% prowadzi zespół folklorystyczny. Dodatkowo 55%
ankietowanych prowadzi izby lub kąciki regionalne i uczy dzieci gwary kociewskiej,
Równie
ciekawie przedstawiają się odpowiedzi dotyczące udziału nauczycieli
poszczególnych przedmiotów w realizacji ścieżek edukacyjnych (na pytanie
udzielono więcej niż jednej odpowiedzi) W
przypadku 73% szkół, nauczyciele języka polskiego i historii w trybie
tych przedmiotów realizują zadania z zakresu edukacji regionalnej.
Dodatkowo, u 68% badanych w realizacji tych zagadnień uczestniczy
również plastyka. Nauczyciele innych przedmiotów jedynie w niewielkim
stopniu uczestniczą w prowadzeniu edukacji regionalnej.
W
punkcie dotyczącym rodzajów zadań terenowych w realizacji ścieżek
regionalnych (napytanie można było udzielić więcej niż jednej
odpowiedzi) Niemal wszyscy badani,aż 96% wyjeżdża z dziećmi na „Wycieczki krajoznawcze”. Dodatkowo: 50%respondentów prowadzi „Kilkugodzinne zajęcia w terenie”, a 18%: „jednodniowe warsztaty dydaktyczne”.
W
ankiecie zapytałam również o częstotliwość wyjazdów na zajęcia terenowe
w ramach ścieżek regionalnych: 55% szkół odpowiedziało: „Kilka razy w roku”, 45 % „Raz w roku”.
Inne przejawy regionalizmu
Kociewskie
szkoły niechętnie uczestniczą w badaniach ankietowych, natomiast z
chęcią udzielają informacji o swoich bezpośrednich dokonaniach w
dziedzinie edukacji regionalnej. Bardzo drobiazgowo opisując wszelkie
przejawy tej działalności ochoczo opowiadają o tym, co dzieje się w tej
dziedzinie za progiem ich placówki. Co ciekawe, wszystkie sprawozdania
są niezwykle przejrzyste, bardzo dokładne i bogate w dokumentację
fotograficzną. Każde z nich z powodzeniem może stanowić odrębną historię
Edukacji regionalnej na naszej ziemi.
W
tej całej wyliczance danych procentowych, należy pamiętać o ludziach z
poza placówek kulturalnych i oświatowych, którzy mają tez niemałe
zasługi w dziedzinie regionalizmu kociewskiego. Mam tu na myśli osoby ze
środowiska twórców regionalnych i ludowych, wielu z nich świadomie i
umiejętnie przekazuje swoją wiedzę młodszemu pokoleniu. To niezwykle
cenne. Sama należę do tej grupy i jestem z tego bardzo dumna.
"Pomerania" NR 11 (448) LISTOPAD 2011
-------------------------------------------------------------
Czego bało się Kociewie
To
wywodzące się z Ameryki święto ma u nas wielu zwolenników, zwłaszcza
wśród dzieci, które uwielbiają się przebierać za wampiry i czarownice
oraz straszyć innych. Warto jednak pamiętać, że już przed wiekami na
Kociewiu ludzie tez bali się strzyg, upiorów i "złych oczu".
Wierzenia
ludu kociewskiego nie zawsze były racjonalne, swoją genezą sięgają
czasów pogańskich. Na przestrzeni wieków zmieniały się bardzo, jednak
nikt nie był w stanie ich wyplewić, dlatego chrześcijaństwo zamiast z
nimi walczyć zadało sobie trud i przystosowało je do swoich potrzeb.
Wierzenia Kociewiaków
A wierzyli kiedyś ludzie w rożne takie…
Mirosław Kropidłowski w swojej pracy „Etos mieszkańców Kociewia w świetle literatury etnograficznej” twierdzi,że wierzenia
ludowe wówczas obejmowały niemal wszystkie sfery życia rodziny i
społeczeństwa. Pełno więc było w ich życiu istot nadprzyrodzonych,
większość z nich w wyobrażeniu była zła, a ich głównym celem było
szkodzenie ludziom. Nikt nie odmówi przecież tamtejszym ludziom
wyobraźni. Jej bogactwo zapełniało luki w sprawach niemożliwych do
wyjaśnienia.

Zmora normalnie miała postać człowieka, dopiero, kiedy wyruszała na łowy, przybierała inną postać, np. kota.
Wiele
z tych wierzeń przetrwało dzięki podaniom ludowym, przekazywanym z
pokolenia na pokolenie. Z czasem wrosły w kulturę tak bardzo, ze nikogo
już nie dziwiły zjawiska, które nawet dziś budzą w nas nieprzyjemne
dreszcze.
Ze złym w tle
Odkąd
świat istnieje, istnieje też zło. W naszej religii głównym
przedstawicielem tej sfery jest oczywiście diabeł- anioł, który popadł w
niełaskę Najwyższego. To właśnie niego najbardziej się boimy.
W
wyobraźni ludu kociewskiego miał on przeróżne postacie. Jak wspomina w
swej pracy Pt. „Demologia pomorska”Grzegorz Walkowski, cały w czerni,
nosi rogi i ogon, posiada jedną nogę ludzką i drugą odzwierzęcą, zwykle z
kopytem. Uważano dawniej, że posiada moc przyjmowania przeróżnych postaci , zwykle ludzkich lub zwierzęcych. Najpopularniejszy z pośród
zwierząt był oczywiście czarny kot lub pies. Jego podstawowy cel-
kuszenie ludzi. Chodził od człowieka do człowieka i namawiał do złego.
Przy czym pełno go było w przyrodzie. Wszelkie wiry powietrza i
silniejsze ulewy przypisywano właśnie jemu. Dlatego
też ludzie nigdy o nim nie mówili, wierzono bowiem, ze kiedy
wypowiadano jego imię można było go przypadkiem zawezwać ku sobie. A
wtedy… jak się go pozbyć?
Wierzono też, że wszystkie chwasty w zbożu, to jego zasiew. Zdaniem Kropidłowskiego, podobnie tłumaczono istnienie tabaki.
Na
Kociewiu istnieje całe mnóstwo podań traktujących na ten temat. W nich
zwykle człowiek wchodzi w rożne konszachty z diabłem, zwykle podpisywał
cyrograf w zamian za swoją duszę. Jednak te wszystkie opowieści krążące
wśród ludzi niemal zawsze kończyły się pomyślnie. Ponieważ człowiek
potrafił wykorzystać złego do własnych celów.
I
tak np. uważano, że człek mający układ ze złym, posiadał moc
przebywania w dwóch miejscach jednocześnie. Co rusz obiegały wsie
opowieści, jak to widziano kogoś w dwóch różnych, odległych od siebie
miejscach. Lud kociewski nazywał ich „Farmazynami”.
Przed
złym chronił oczywiście znak krzyża, ale także woda święcona , święcone
zioła i modlitwa. Taką funkcję spełniały też krzyże rysowane na
drzwiach białą kredą, kolędowe napisy nad drzwiami, palemki święcone w
Niedzielę Palmową i wiele innych rekwizytów obrzędowych dających ludziom
poczucie ochrony przed działaniem złych mocy.
Nocne strzygi i upiory
Poza
złym wcielonym w upiornego,zbuntowanego anioła po kociewskich wsiach
krążyły różne inne straszne upiory. W jaźni prostego ludu zamieszkiwały
wszystkie ciemne zakamarki, zwłaszcza leśne gęstwiny i parowy. Wśród
nich były przeróżne karzełki, zmory, wielkoludy i inne bożki. Ich
bytność związana była bezpośrednio z tym, że w owym miejscu, kiedyś
wydarzyło się coś strasznego i trudno było wyjaśnić wszystko, co się w
tym miejscu potniej działo. Kropidłowski wspomina o zmorach
przychodzących do ludzi w nocy tylko po to, by usiąść im na piersi i
dusić . Kociewiacy uważali za zmory dziewczyny, które chodziły po nocy (
zapewne chodziło o lunatyczki).
Według
ks. Bernarda Sychty zmory przychodziły wyłącznie do kobiet i młodych
dziewcząt. Czasem tylko nawiedzały mężczyzn, a nawet zwierzęta.
Wszystkie podania na ten temat krążące wśród chłopstwa kociewskiego
wiązały się z tym, że taka zmora normalnie miała postać człowieka, dopiero kiedy wyruszała na „łowy” przybierała inną postać np. kota.
Bywały
też tzw. „demony zbożowe”np. „żytnia baba” lub „żytni dziad”. Straszono
nimi głównie dzieci, by bez potrzeby nie oddalały się od obejścia.
Według wierzeń, głównym zadaniem tych upiorów było pilnowanie pola ze
zbożem.
Zgodnie z
zapiskami ks. Bernarda Sychty dawno temu bardzo bano się Cholery.
Ochronie wsi przed tą straszną chorobą dziesiątkującą zagrody wiejskie,
służyło min. „oborywanie” wsi.„Magiczny krąg” utworzony wokół wioski
miał zatrzymać idąca ku wiosce chorobę.A widywano ją pod postacią człowieka.
Korzec pełen czarów
Według
podań krążących pośród Kociewiaków,funkcjonowały też takie, według
których kobiety, jako słaba płeć, bardzo łatwo mogły ulegać wpływom
złego. Nazywano je czarownicami i uważano, że posiadały nadprzyrodzone
moce z którymi lepiej nie igrać.
Któż nie słyszał o Łysej Górze i sabatach, które ponoć się na niej odbywały?
Nawet dzisiaj są wciąż żywe te niesamowite podania i opowieści.
Tak
więc w jaźni Kociewiaków czary- to samo zło, ale magia to już dobro. Po
za tym jest jeszcze coś takiego,jak zabobon - nieracjonalna wiara w
możliwość odwrócenia złych mocy za pomocą pewnych zabiegów.
Czarownicami/czarodziejami zwano zwykle ludzi nie lubianych przez
nikogo,często o praktyki tego typu pomawiano wrogów, lub
znienawidzonych krewnych,czasem rywali lub ludzi niewygodnych
społecznie. Wiek XVII obfitował w bezsensowne procesy czarownic, które
sąd skazywał zwykle na spalenie na stosie,ale nie tylko.
W
naszych okolicach, Nowe zasłynęło z tego typu „procesów” czarownic. Do
dziś jest w tym mieście „Jezioro Czarownic”, trudno wskazać na
jednoznaczny związek tego jeziora z owymi„procesami”. Kropidłowski w
swojej pracy omawia w jaki sposób „sprawdzano” czy oskarżona o czary
kobieta jest naprawdę czarownicą. Wierzono bowiem ze czarownica nie może
utonąć, by to sprawdzić wrzucano kobietę do wody. Jeśli ta nie
utonęła,było jednoznacznym, że jest czarownicą.
Inni czyniący czary
Wierzono
też, że są ludzie posiadający tzw. „złe oczy” potrafiący czynić czary.
Ich spojrzenie mogło nadać komuś chorobę, a nawet śmierć. Znakiem
zadanego uroku był oczywiście kołtun we włosach. Od tych spojrzeń
marniały cudnie kwitnące rośliny i padały zdrowe zwierzęta.
Ludzie
więc chronili się przed tym w najróżniejszy sposób. Część z tych
praktyk w nieco zmienionej formie przetrwała do dnia dzisiejszego.
Któż z nas nie ubierał niemowlęcia tak, by choć odrobinka jego ubranka była koloru czerwonego? Podobno kolor czerwony odstrasza złe uroki…Czy to także magia?
Czary lecznicze
Bywało,
że lud kociewski stosując zioła lecznicze, przy okazji używał też
magii. Służyły im do tego przeróżne zaklęcia wypowiadane w trakcie
przygotowywania „leku” oraz talizmany noszone na szczęście ( jakże to
przypomina np. naszego słonia z uniesioną trąbą…)
Były też dobre duszki
Tu i ówdzie Kociewiacy, zwłaszcza ci, żyjący blisko Borów Tucholskich, spotykali
na swej drodze „Borową ciotkę”. Pod postacią miłej staruszki
obdarowywała napotkanych w borze ludzi podarkami. Podobnie czyniła
”Królowa leśna”,która chętnie dzieliła się z wszystkimi ( zwłaszcza z
biednymi) swoimi skarbami. Wszyscy znali jej dobre serce, wielu
próbowało je wykorzystać do swoich, często niecnych celów. Pośród tych
wszystkich, dobrych duszków funkcjonowały w jaźni ludzi przeróżne
boginki leśne i wodne, rusałki i bożki snu rozsiewające mak po polach.
Było tych zjaw podobno bardzo wiele, ale o nich nie mówiło się tak
często, jak o tych, które wywoływały w rozmówcach dreszcze.
"Czas Świecia" 28 października 2011
------------------------------------------------------
Czas żniw i dożynek na Kociewiu
Czas
żniw na Kociewiu był zwykle bardzo oczekiwany. Skowyt pocieranych
osełkami kos zwiastował ich niechybne nadejście. Po chałupach dzieci
przytulone do poduszek śnić zaczynały o pachnącym i chrupiącym chlebie. A
chleb dla ludu ówczesnego był świętością i musiał być traktowany z
należnym mu szacunkiem.
Dla
pomyślności zbiorów bardzo ważna była pogoda, bez jej przychylności
nawet najdorodniejsze zboże mogło stracić na wartości. Mokre żniwa były,
zwiastunem głodu. Modlono się, więc o słońce,bowiem bez jego pomocy,
nawet najlepiej ze sobą współpracujące grupy kosiarzy i grabiarek nie
miały, co robić w polu. A tam zboża niecierpliwe, brzemienne w zapach
chleba czekały ich zainteresowania.
Pierwszy kłos
W tradycji ludowej żniwa powinny się rozpocząć najpóźniej
w dniu świętego Jakuba , czyli 25 lipca. Jednak musiała to być środa
lub sobota. Jak wspomina Roman Landowski w swojej książce pt. „Dawnych
obyczajów rok cały”, dla Kociewiaków niezwykle ważnym było to, by w tym
dniu ustawić w polu, choć jeden snop zboża. Zanim jednak żniwiarze
wyszli w pole, każdy z nich musiał zażyć kąpieli. Umyci, pachnący,
odziani w świeże, bieluśkie koszule z kosami ozdobionymi w wielobarwne
wstążeczki, tłumnie stawiali się w kościele na mszy świętej odprawianej w
intencji plonów.
Dopiero
po nabożeństwie ruszała barwna procesja w kierunku złocistych łanów
zbóż falujących niecierpliwie na wietrze. Przy czym zatrzymywano się
przy każdej kapliczce przydrożnej, gdzie proszono Boga o dobre zbiory.
Pierwszy
kłos, pierwszy snop na łanie musiał skosić sam gospodarz. Jak wspomina
Landowski, pierwsze dwie garstki skoszonych łanów zboża układano zwykle
na krzyż, pozostałe rozrzucano po rżysku, jako rodzaj zapłaty dla złych
duchów siedzących w złocistych falach zbóż. Miało je to przekupić, by
spokojnie pozwoliły zebrać resztę chleba.
Jeszcze
tylko ostatnie pociągnięcia osełkami po ostrzach kos, nieco tej
radosnej muzyki, na którą czekają łany i pora zabrać się do pracy.

Dożynki wojewódzkie - Jabłonowo Pomorskie 2007
W pocie czoła
Tak
więc koniec lipca rozpoczynał czas kośby tak bardzo znojnej, że od
świtu do nocy na polach tętniło życie.Ważne to były zabiegi i niezbędne.
Skoszone łany zbóż grabiarki wiązały w grube snopy, które potem
ustawiano na polu, by dobrotliwy, ciepły zefirek wydmuchał z nich
resztki wilgoci.
Poza
polem pracowano też w stodołach, które trzeba było odpowiednio
przygotować na przyjęcie świeżych furze zbożem. Niemal rytualne
znaczenie miały wszelkie zabiegi mające na celu oporządzenie klepiska.
Po dokładnym wymieceniu, okładano je gałązkami brzozy i klonu zerwanymi w
Sobótkowy wieczór. Wierzono, że odpędzą od stodoły złe duchy. Na sam
koniec obowiązkiem było pokropienie wnętrza stodoły wodą święconą.
Jadą fury pełne chleba
Przyjęcie
pierwszej fury ze zbożem było obowiązkiem gospodarza. Odświętnie ubrany
niecierpliwie nasłuchiwał stukotu końskich kopyt. W zgodzie z tradycjom
pierwszy wóz musiał być załadowany po brzegi, ozdobiony wstążeczkami
podkreślał dostojność chwili.
Wiatr
wplątany w końskie grzywy zdawał się wydawać radosne dźwięki. To zaiste
wielka chwila, dobrobyt wjeżdżał pod strzechę. Cieszyć się, więc było, z
czego.
Pierwsze
snopy z wozu musiał zdjąć sam gospodarz, po czym według relacji
Landowskiego układał je w znak krzyża. By dobro czuwało nad tym
urodzajem. Pozostałe snopy z furmanki zdejmował już furman, jednak wciąż
układać musiał je gospodarz, wypełniając snopkami cały spód stodoły.
Posypywano go święconym, suszonym piołunem, po czym można już było
normalnie układać pozostałe snopy ze zboża. Wszystkie te zabiegi miały
jeden cel- odpędzenie złych mocy. W polu trwała znojna praca, a zapłatą za nią dla żniwiarzy było oczywiście zboże.Wtenczas było cenniejsze od monet.
Wiązanie Bękarta
Ostatni
snop zboża schodzący z pola, wiązano z resztek zgrabionego zboża.
Nazywano go „Bękartem”. Mimo, że to koniec żniw i że niesie ze sobą kres
znojnej pracy w polu, nigdy nie cieszył grabiarek. Żadna nie była
chętna, by zawiązać ten ostatni snop zboża. Wiązanie „Bękarta”należało
do dożynkowych rytuałów, jednak źle się kojarzyło panienkom, bowiem „Bękart” w
ludowej tradycji , to nieślubne dziecko.Żadna z panien nie chciała, by
jej się takie przytrafiło. Dlatego właśnie zwykle ten ostatni snop zboża
wiązały kobiety zamężne.
Gotowego Bękarta wiązano bardzo dokładnie powrozem a to głównie, dlatego, by przypadkiem nie przyczepił się do jakiejś panny
Ozdobiony
wstążkami i świeżo zebranymi polnymi kwiatami wyglądał, jak wielka
słomiana kukła. Bywało, że zawożono go do wsi na ostatniej furze ze
zbożem.
Czas dożynek, czas radości
Kiedy syta stodoła przestawała się domykać i spokojnie zaczynała zasypiać, dużymi krokami zbliżały się dożynki.
Z ostatnich zżętych kłosów żyta formowano małe bukieciki, zwane Pępkami. Z równiutko przyciętymi źdźbłami, ozdobione barwnymi wstążeczkami wypełniały niezwykłą rolę w obrzędowości kociewskiej.
W
tradycji ludowej Kociewia głęboko zakorzenił się zwyczaj wyplatania
wieńców dożynkowych. Zwyczaj ten jest żywy na kociewskich wsiach do dnia
dzisiejszego. Wyplatano je z kłosów różnych zbóż, zwykle żyta, owsa,
jęczmienia i pszenicy. Na wcześniej przygotowanym szkielecie z wygiętych
prętów leszczyny przymocowywano zżęte kłosy. Całość zdobiono
wielobarwnymi wstążkami oraz kwiatami z papieru.
Zarówno Pępki, jak i wieńce wręczali kosiarze gospodarzowi symbolizując w ten
sposób zakończenie żniw. Te zaś zawieszone pod sufitem, czekały
cierpliwie do nowych zasiewów, by swoim ziarnem wzbogacić te
przeznaczone na nowe plony.
"Czas Świecia" Piątek 9 września 2011
------------------------------------------
Szpitalnicy
Zakon
Joannitów powstał, by nieść pomoc cierpiącym. W swojej długiej i
burzliwej historii pozostawił swoje ślady w wielu miejscach na świecie.
Cześć z nich na Kociewiu.
Suwerenny,
Rycerski Zakon Św.Jana pochodzący z Jerozolimy, z Malty i z Rodos , to
bodaj jeden z najdłużej istniejących zakonów rycerskich na świecie.
Zmieniając się wielokrotnie, mimo niesprzyjającego wiatru historii,
nadal trwa.
Joannici na świecie
Genealogia
Joannitów, zwanych też Szpitalnikami, Kawalerami Maltańskimi, bądź
Kawalerami Rodyjskimi, sięga początków Średniowiecza.
Podstawową
działalnością tego zakonu była i jest służba chromym i potrzebującym.
Stanowiąc tzw. ”zbrojne ramię papieża” zakon ów podlegał bezpośrednio
Papieżowi. Na początku ich główną siedzibą były szpitale, ponieważ tam
właśnie nieśli

www.joannici.com.pl/
ulgę cierpiącym,przybywającym z pielgrzymką do Jerozolimy. Nasilające
się ataki Muzułmanów na pątników przybywających do Jerozolimy,
spowodowały konieczność organizacji ich obrony. W szeregi rycerzy
Joannitów coraz częściej wstępowali rycerze przybyli z Europy. Wraz z
nimi rozpoczął się napływ różnorakich majątków. Wielość posiadłości
zakonnych w różnych częściach Europy, w tym także Polski, spowodowała
konieczność podziału zakonu na prowincje, nazywane „językami”, które
dzieliły się na „przeoraty”. Te z kolei dzieliły się na „komandorie”.
Rodziło
to nieuczciwą konkurencję dla pozostałych, istniejących wówczas
zakonów, zwłaszcza zakonu Templariuszy. W późniejszym czasie dochodziło
nawet do walk pomiędzy przedstawicielami obu zakonów.
Upadek
Królestwa Jerozolimskiego w 1291 roku spowodował, że Joannici musieli
zacząć szukać nowego miejsca.Początkowo osiedlili się na Cyprze.
Joannici na Kociewiu
Joannici
na Pomorze przybyli pod koniec XII wieku, dzięki księciu świeckiemu
Grzymisławowi, który miał swój duży udział w powstaniu domów zakonnych w
Skarszewach i Starogardzie.
Około 1255 roku , dzięki nadaniu Mściwoja II, powstała
nowa placówka w Lubiszewie, niedaleko Tczewa. Zakonnicy przebudowali
mieszczącą się tam dawną,drewnianą siedzibę księcia Sambora II i
założyli w niej swoją komturię. Przez wszystkie lata gospodarowania na
tej ziemi, robili wszystko, by uzyskać prawa miejskie dla osady.
W 1288 roku udało im się uzyskać prawo targu, dające im prawo do organizacji dwóch jarmarków w roku. Z rąk Mściwoja II otrzymali
również prawo do zwolnienia od ceł dla przybywających na te jarmarki
kupców. Rok później, otrzymali prawo do budowy młyna we Szpęgawie. Osada
kwitła do momentu zdobycia jej przez Brandenburczyków.
W 1305 roku Wacław II Czeski wpłynął na kasztelana nowsko - świeckiego Adama, by zrezygnował z prawobrzeżnej wsi Starogard oraz bliskiego jej lewobrzeżnego gródka Starogard , graniczących z posiadłościami Joannitów, na rzecz Piotra Święcy. Jeszcze w tym samym roku ów sprzedał je Zakonowi Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie (Krzyżakom).
W roku 1320 dzięki
staraniom Joannitów Skarszewy otrzymały prawa miejskie, ( było to
jedyne na Pomorzu Gdańskim miasto Joannitów) gdzie niebawem utworzono
siedzibę komandorii i baliwatu tegoż zakonu. Tam też wzniesiono jedyny
na Pomorzu Gdańskim zamek Joannitów.
Posiadłość
w Lubiszewie , wraz z okolicznymi ziemiami i całym dobrem ok 1360 roku
odsprzedano Krzyżakom. Nieco później tenże zamek uległ całkowitemu
zniszczeniu.
W tym
samym czasie Joannici sprzedali Krzyżakom lewobrzeżny Starogard, a
dziesięć lat później Zamek w Skarszewach, wraz ze wszystkimi okolicznymi
dobrami.
Strój Joannitów
Dawno
temu zakonnicy nosili czarny habit oraz czarny płaszcz z kapturem na
których po lewej stronie widniał naszyty biały, ośmiorożny krzyż. Jego
obecna forma pochodzi z XVI wieku( krzyż maltański). Współcześnie
kawalerowie maltańscy na wielkie okazje noszą długą,luźną, czarną szatę z
wyszytym na piersi krzyżem maltańskim. Wygląd tego krzyża jest zależny
od rangi zakonnika.
Natomiast
dawny strój bitewny rycerzy Joannitów składał się ze zbroi kolczastej
zrobionej ze splecionych ze sobą kółeczek i nakładanej na nią
niedługiej, karminowej tuniki z białym krzyżem łacińskim.Głowy okrywali
hełmem dla ochrony przed słońcem owijanego chustą. Podczas chłodów na
zbroję zakładano czarny, długi płaszcz z krzyżem na ramieniu, lub piersi
po lewej stronie.
Bibliografia:
- Tadeusz Wojciech Lange „ Joannici, Szpitalnicy , Kawalerowie Maltańscy” Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 1999 r.
- Tadeusz Wojciech Lange ”Suwerenny, rycerski zakon szpitalników świętego Jana Jerozolimskiego zwany Maltańskim”- artykuł z „Pro Fide Rege et Lege”nr 3/4(38), 2000, s.24-29,
- Maria Starnawska „Mnisi- rycerze-szlachta. Templariusze i Joannici na pograniczu wielkopolsko – brandenbursko - pomorskim”- artykuł z „Kwartalnik historyczny” l, 1992
- Józef Milewski „Joannici na Kociewiu (XII-XIV w.) Przyczynki do dziejów”, Starogard Gdański, 1993 ,
- http://www.joannici.com.pl/
- Krzysztof Korda „Księstwo Lubieszewsko-Tczewskie”
- Edward Potkowski „Rycerze w habitach”
"Czas Świecia" Piątek, 2 września 2011
---------------------------------------
Rzeźba ludowa
Jest
to bodaj jedyna dziedzina twórczości ludowej na Kociewiu, która jest
tak licznie reprezentowana. Wiele wspaniałych artystów tej ziemi, wciąż
poświęca jej swój czas i zdrowie. Rzeźba stała się dla wielu z nich
czymś niezwykle ważnym,nadającym sens ich trwaniu
Rzeźba
jest chyba jedną z najżywotniejszych dyscyplin twórczości ludowej i to
nie tylko na Kociewiu. Jej korzenie sięgają głęboko w przeszłość, aż do
Gotyku, Renesansu i Baroku. Jest wielce prawdopodobnym, że już w XVI
wieku sztuka rozdzieliła się na dwa równolegle bieguny, na sztukę dworką
i sztukę chłopską. W rzeźbie
pojawiły się dwa trendy: rzeźba stylowa i rzeźba ludowa. Nas interesuje
ten ostatni, a w nim jeszcze pod koniec XIX wieku dominowały treści
sakralne.
Dwa słowa o historii
Koniec
XIX wieku dla rzeźby ludowej był okresem obfitującym w wielkie
przeobrażenia, których kołem zamachowym mogły być przeobrażenia
społeczno-ekonomiczne w środowisku chłopskim. Jak w swojej pracy Pt.
”Rzeźba ludowa Kociewia” pisze Barbara Wdziękońska, na czołówkę tych
przemian wychodzi „chłopskość” , którą zaczyna się eksponować,
akcentując w ten sposób wszystkie przymioty tego stanu.Rozpoczyna się
rozkwit innych dziedzin sztuki ludowej. Jej walorami artystycznymi
zachwycono się jednak dopiero w drugiej połowie XX wieku.
Rzeźba ludowa Kociewia w zarysie
Kociewska
rzeźba ludowa święciła swoje triumfy w XIX wieku, podobnie było w
innych regionach naszego kraju. Stopniowo wyparta przez gipsową tandetę
przybywającą na wieś z miasta, próbowała się bronić.
Według
Teresy Przały, autorki części „artystycznej” książki zredagowanej przez
Romana Landowskiego Pt.„Kultura ludowa Kociewia”, rzeźba ludowa na
kociewskiej ziemi popularna była jeszcze z początkiem XX wieku. A to
wszystko za sprawą przydrożnych kapliczek i krzyży rozpostartych na
rozstajach. Te wszystkie wystrugane zwykle w drewnie,czasem tylko
lepione w glinie świątki, składały się na całość pejzażu wsi
kociewskiej. Bez nich nikt nie wyobrażał sobie wioski. Stawiane z
różnych powodów, w różnych miejscach, miały zawsze jedno zadanie -
ochronę społeczności wiejskiej przed złym.Niektóre „Boże męki” stawiano
jako wotum dziękczynne za otrzymane łaski, inne jako prośby o łaskę
Boską. Dawno temu bardzo popularne były tzw. „krzyże choleryczne”,
wznoszone w czasach, gdy w okolicach szalały epidemie cholery. Większość
z tych kapliczek stawiana była spontanicznie, przez grupy społeczeństwa
żyjącego w okolicy, tak więc rzadko było wiadomo, kto był ich autorem. Faktem jest, że wiele z nich, pomimo niesprzyjających warunków atmosferycznych i
historycznych przetrwało do dzisiejszych czasów, by tak samo jak wtedy
stać na straży społeczności zamieszkującej tę cudną ziemię. Od zawsze
odprawia się przy nich nabożeństwa majowe, czasem październikowy
różaniec. Zdobione kwiatami, proporcami i wstążkami do dziś nie
zatraciły swojej powagi i wartości religijnej.
Dawno
temu, wiele takich„kapliczek” bez większego trudu odnaleźć można było w
chłopskiej izbie –centrum życia religijnego rodziny. Nie małą rolę w
procesie degradacji tej dziedziny sztuki na Kociewiu odegrały zawieruchy
dziejowe. Dlatego do dzisiejszych czasów reliktów przeszłości
kociewskiej rzeźby ludowej pozostało stosunkowo niewiele. Poza wcześniej
wspomnianymi przeze mnie przydrożnymi krzyżami i kapliczkami, zwykle
ocalałymi, dlatego, że zostały skrzętnie ukryte przed niszczącą siłą
wojny, ocalały też nieliczne figury świętych.
Po drugiej wojnie światowej
W
tym okresie rzeźba ludowa w całej Polsce przeżyła swoje ponowne
odrodzenie, jednak nie była ona już tworzona wyłącznie na potrzeby
ludności wiejskiej. Tworzona dla „mieszczuchów”zmieniła bardzo swój
charakter. Rzeźba sakralna straciła więc na popularności,na korzyść
rzeźby hołdującej tematyce świeckiej, traktującej zwykle o pracach w
polu, przedstawiających życie wiejskie. Tematykę tą poszerzano stopniowo
o sceny historyczne, sceny z życia rybaków i rzemieślników oraz
ilustrację znanych baśni i legend. Radykalnie zmieniło się też jej
przeznaczenie, z funkcji kultowej na funkcję wyłącznie estetyczną.
Według Przały niewątpliwie wdzięcznym tematem dla twórców ludowych
Kociewia do dziś są ptaszki. Powstało ich całe mnóstwo i niemal każdy z
nich bez większego trudu trafia w obce ręce.
Dawni rzeźbiarze…
Ten rodzaj sztuki ludowej na Kociewiu podejmowany był dość
często. Z pośród znanych nazwisk na wyróżnienie zasługuje : zmarły w
1984 roku Stanisław Rekowski ze wsi Więckowy. Pierwotnie jego pasją była
snycerka, nieco później zainteresował się rzeźbą. Pasjonowały go
głownie ptaki, ale wiele czasu poświęcał też wykonywaniu zabawek dla
dzieci, oraz rekwizytom obrzędowym.
Jak pisze Przała , rzeźby Rekowskiego charakteryzowała wysoka naiwność. Wszystkie malował kolorowymi farbami i ozdabiał zasuszonymi kwiatami,czasem swoje ptaszki obdarowywał prawdziwymi piórkami.
Na kilka słów zasługuje niewątpliwie zmarły w 1992 roku Jan Giełdon z Czarnej Wody.
W jego twórczości rzeźbiarskiej
dominowały zwierzęta, zwłaszcza ptaki. To właśnie od nich nazwano go
„ptasznikiem kociewskim”. Zdobił swoje dzieła barwną polichromią.
Zajmował się też struganiem z drewna zabawek dla dzieci, a pod koniec
życia z pod jego dłuta wyszły też świątki.
Równie ważnymi rzeźbiarzami kociewskimi byli nieżyjący już :
Alojzy Stawowy z Bietnowa. W jego dziełach dominowała tematyka świecka, ludowa i historyczna. Swoich rzeźb nie malował.
I
Alfons Paschilke ze Smętowa Granicznego. Swoją uwagę skupiał głównie na
scenkach rodzajowych, uwieczniając w drewnie życie wsi powolnie
odchodzącej do lamusa. Podobnie, jak rzeźbiarze powyżej, pasjonował się
ptakami, jednak nigdy ich nie malował. W swojej pracy poruszał też
tematykę sakralną.
…i współcześni
Zajmując
się działalnością artystyczną od 1999 roku , na swojej drodze twórczej
miałam niewątpliwą przyjemność spotkać kilku współczesnych rzeźbiarzy
kociewskich. Moje liczne wyjazdy do Kaszubskiego Uniwersytetu Ludowego,
na Plenery Twórców Ludowych do Starbienina koło Wejherowa , lub Wieżycy,
dały mi niepowtarzalną możliwość poznania ich przy pracy. Mogłam do
woli obserwować proces powstawania ich rzeźb.

Z
czasem pozwolono mi po raz pierwszy ująć w dłonie dłuto. Nigdy nie
zapomnę tej chwili. Patrząc z boku na pracę rzeźbiarza można odnieść
mylne wrażenie, że jego praca jest bardzo łatwa. Zdaje się, że tak
szybko strugają swoje figurki...
To nie prawda. Rzeźbienie wymaga wiele cierpliwości, oraz dogłębnej znajomości tworzywa, w którym się rzeźbi.
Niekwestionowanym
autorytetem dla mnie w tej dziedzinie był niewątpliwie zmarły już
Zygmunt Bukowski z Mierzeszczyna. Nie tylko rzeźbił, pisał też poezję.
Mimo ogromnej różnicy wieku, Pan Zygmunt był moim przyjacielem. Jego
rzeźby zdecydowanie wyróżniają się na tle wszystkich innych. Dominuje w
nich tematyka obrzędowości kociewskiej, przy czym sięgał po różne
tematy, zarówno sakralne, jak i świeckie. Duża część jego rzeźb posiada
ładunek emocjonalny, ich tematyka oscylowała wokół życia rodziny i
wspomnień z nim związanych.
Znam
też osobiście niezwykłego rzeźbiarza ludowego ze Zblewa, to oczywiście
Edmund Zieliński. Jego rzeźby opowiadają zwykle o życiu wsi, często też
dotykają tematyki religijnej.
Na
wspomnianych przeze mnie Plenerach poznałam też Jerzego Kamińskiego z
Barłożna, Andrzeja Kukulę z Pelplina, Leszka Baczkowskiego i Zenona
Mniszewskiego ze Starogardu Gdańskiego.Rzeźby wszystkich tych twórców są
rozpoznawalne, posiadają, bowiem niepowtarzalne cechy
charakterystyczne.
W
Jeżewie swoje figurki struga Janusz Kasak. Jego prace wychodzą nieco
poza ramy tradycyjnej twórczości ludowej. Zasługuje, by o nim tu
wspomnieć, ponieważ jest dobrym nauczycielem, wpajającym młodemu
pokoleniu Kociewiaków tradycyjne techniki rzeźbiarskie. To niezwykle
cenne.
"Czas Świecia" Piątek 19 sierpnia 2011
-----------------------------------------------------
Haft złoty na Kociewiu
Na
Pomorzu hafty wyszywane złotą i srebrną nitką dawno temu najczęściej
można było spotkać na sztandarach wyszywanych przez siostry zakonne z
zakonów w Żukowie, Żarnowcu oraz w Chełmnie. To dzięki nim ten rodzaj
haftu zwany szychem, rozpowszechnił się wśród prostego ludu, również na Kociewiu.
Dziś
hafty złote znamy głównie ze sztandarów oraz czepców kaszubskich. Na
Kociewiu jeszcze niedawno niewiele wiedziano w tym temacie. Faktem jest, że my- Kociewiacy wciąż mało wiemy o haftach z tej ziemi.

Na warsztatach hatu złotego w Drzycimiu-2009 rok
Słowo o historii haftu na Kociewiu
Znawcy
zagadnienia i badacze kociewskiej kultury opisywali raczej hafty
jednobarwne, dziureczkowe. Zwykle białe, lub niebieskie. Najwięcej
przekazów na ten temat pochodzi z okolic Świecia. Opisywał to min.
Longin Malicki. Wyniki swoich badań opublikował w książce Pt. Kociewska sztuka Ludowa,
wydanej w 1973 roku. Autor opisuje płócienny, nocny czepek kobiecy
znaleziony w Wierzbinach około 1900 roku oraz płócienną, również białą
spódnicę, obrzeżoną białym haftem dziureczkowym, znalezioną w tym samym
czasie we Wdzie. Z tematem próbował się też zmierzyć Ks. Władysław Łęga,
który wyniki swoich badań dotyczące Kociewia opublikował w książce pt. Okolice Świecia. Łęga opisuje min. eksponaty wyszywane niebieskimi nićmi.
Odrębną
historią może pochwalić się inny rodzaj haftu kociewskiego,
posiadającego głębokie korzenie w tradycji ludowej Kociewia i Pomorza.
Mam
na myśli haft złoty-czepcowy. Niezwykle interesujący jest czepiec-
złotogłowie kociewskie znaleziony w Rajkowach w XIX wieku. Co ciekawe,
czepiec ten znajduje się dziś w zbiorach Muzeum Ziemi Kociewskiej w
Starogardzie Gdańskim.
O kociewskich czepcach w swojej książce pt. Hafty regionalne na Pomorzu gdańskim
pisał Wojciech Błaszkowski. Autor w swoim opracowaniu opisywał trzy
czepce kociewskie, zapewne wśród nich czepiec znaleziony w Rajkowach. Z
jego analiz wynika, ze na Kociewiu wśród ludu wiejskiego w pewnym
okresie takie czepce były bardzo popularne. U bogatych chłopów, często
stanowiły część majątku.
Jak haft złoty przenikał do ludu
Z
tym pytaniem próbował się zmierzyć wspomniany przeze mnie wcześniej
Wojciech Błaszkowski. Początkowo uznał,że haft złoty przybył na Kociewie
z pobliskich Kaszub. Przypuszczał, że Kociewiaczki wzorując się na
pracy tamtejszych hafciarek, same zaczęły wyszywać czepce podobne do
kaszubskich.
Jednak w
miarę tego, jak długo zajmował się tematem, dochodził do wniosku, że na
tradycję ludowego wyszywania na Kociewiu wpływ musiały mieć szkoły
hafciarskie żeńskich zakonów.
Zakony
w Żukowie i Żarnowcu musiały wpływać na teren im bliski- Kaszuby,
natomiast żeński zakon w Chełmnie, musiał uczyć trudnej sztuki haftu
złotego dziewczęta z ośrodków położonych najbliżej, a więc również z
Kociewia.
Dawno temu
niezwykle ważnym było, by panna przed zamążpójściem zdobyła wszelkie
umiejętności, które przydadzą się jej kiedy już będzie mężatką. Dlatego
też często młode dziewczęta trafiały pod skrzydła sióstr zakonnych. Pod
ich baczną pieczą uczyły się wielu ważnych rzeczy. Taka panna,
przebywając w zakonie uczyła się podstaw tego, jak być dobrą żoną i
matką. Przy okazji zdobywała również wiedzę, którą później z powodzeniem przenosiła na łono wsi. Tak mogło być właśnie z haftem złotym.
Błaszkowski
w swej książce wysnuł też hipotezę, że czepce haftowane złotymi i
srebrnymi nićmi były wpierw na Kociewiu, a dopiero potem powędrowały na
Kaszuby.
Potwierdzeniem
tej teorii mogło by być to, że na Kociewie o wiele szybciej docierały
wszelkie nowości a to z racji tego, że głównym traktem handlowym była
wtedy Wisła. Zrozumiałym, więc powinno być, że do nas docierały towary,
które by trafić na sąsiednie Kaszuby potrzebowały wielu lat. Szybciej,
więc wyszły z użycia na Kociewskiej ziemi tradycyjne ubiory wykonane
ręcznie. Ręcznie tkane tkaniny ustąpiły miejsce tkaninom wykonanym
fabrycznie.
Rola czepca w stroju ludowym
Podążając
drogą wytyczoną w tej kwestii przez Longina Malickiego, ks. Bernarda
Sychtę, ks. Władysława Łęgę oraz Wojciecha Błaszkowskiego, nie trudno
powiązać haftu złotego ze strojem ludowym. Jest wielce prawdopodobnym,
że dawno temu czepiec był jedynym wyszywanym elementem stroju ludowego
kobiety zamężnej, zarówno na kociewskiej jak i na kaszubskiej ziemi.
Według
Bożeny Stelmachowskiej czepiec zakładano na głowę pannie młodej podczas
oczepin. Symbolizował przyjęcie jej do grona mężatek. Do tego momentu
panienka nosiła długie włosy, zwykle zaplatane w jeden warkocz. W chwili
zakładania czepca obcinano warkocz, bądź ulęgając usilnym prośbom panny
upinano go wysoko na głowie, tak by czepiec całkowicie go okrył. Od tej
chwili ów czepiec towarzyszył jej w najważniejszych momentach życia.
Bywało, że po śmierci właścicielki czepca, przekazywano go córce, bądź
wnuczce w spadku, jednak zdecydowanie częściej grzebano go wraz z
właścicielką.
Ja i haft złoty
Kociewskim
haftem złotym zajmuję się od 2003 roku, wtedy to za namową prof.
Aleksandra Błachowkiego rozpoczęłam poszukiwania na Kociewiu śladów
haftu złotego. Dosyć szybko udało mi się natrafić na ślad czepka
przechowywanego w zbiorach Muzeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie
Gdańskim. Czepiec ten leżał sobie zapomniany w starej skrzyni
wianowej.Od ówczesnego dyrektora tej instytucji otrzymałam pisemną zgodę
na skopiowanie motywów haftu widniejącego na tym czepku. Wraz z tym
pozwoleniem, otrzymałam zgodę na rozpowszechnianie tych motywów.
Rok
wcześniej, przebywając na Plenerze Twórców Ludowych w Starbieninie k.
Wejherowa nauczyłam się od hafciarek z Kaszub trudnej techniki
wyszywania szychem. Więc z
powodzeniem mogłam podjąć się próby wykonania kopi czepca z Muzeum w
Starogardzie. Kopia ta przechowywana jest dzisiaj w Izbie Regionalnej w
Świeciu. Otrzymując wsparcie etnograficzne i bazując na motywach z
oryginalnego czepca, z łatwością stworzyłam nowe wzory czepków
kociewskich. Do dziś wykonałam ich kilkanaście. Większość znajduje się w
zbiorach różnych Muzeów,oraz w rękach prywatnych. Dwa czepce są w moim
posiadaniu.
Trudna sztuka wyszywania
Wyszywanie szychem
jest bardzo trudne i wymaga wiele zacięcia i cierpliwości.Cały proces
zaczyna się w głowie. Mając zamysł, mogę rozpocząć
szkicowanie.Komponowanie wzorów wymaga wyobraźni, jeśli skomponuję ze
sobą kwiatki, które nie powinny być razem mogę zepsuć cały efekt, gdyż w
końcowej fazie kwiat zbyt wielki wizualnie będzie ciążył, a gałązka,
która go utrzymuje w powietrzu będzie dawała wrażenie, że za chwilkę
może się łamać. Tak więc wszystkie kwiatki muszą pasować do siebie,
inaczej wrażenie estetyki będzie zachwiane a czepek przestanie
korespondować z tradycją ludową.
Gotowy
szkic przenoszę na białe, bawełniane płótno. Te z kolei układam na
lewej stronie aksamitu , przyszywam i za pomocą fastrygi przenoszę ten
motyw na aksamit. Przy czym zwracam uwagę, by większe sztygi fastrygi
były po prawej stronie aksamitu. Kolejny etap, to naciąganie aksamitu na
drewniane krosno i wycinanie pojedynczych listków i płatków kwiatów z
filcu. Filcowe listki przyszywam tam,gdzie ich miejsce i za pomocą dwóch igieł rozpoczynam pracę nad haftem złotym.
Jedna
nitka z małym oczkiem, prowadzi cienką nić bawełnianą w kolorze żółtym(
w przypadku haftu nicią złotą) lub kolorze białym ( w przypadku haftu
nicią srebrną). Druga igła z dużym oczkiem prowadzi kilka nitek złotych,
lub srebrnych. Wkłuwając nić bawełnianą od spodu, przenoszę ją na
wierzch pracy, to samo robię z nitką złotą, tylko wkłuwam ją po
przeciwnej stronie. Następnie nić złotą kładę na filcu tak, by po
drugiej stronie móc ją złapać i przeszyć nicią bawełnianą. Kiedy nić
bawełniana znajdzie się po lewej stronie pracy wkłuwam ją po przeciwnej
stronie, tak by wyszła na prawej stronie z boku listka dokładnie
naprzeciw nitki złotej.
Ponownie
układam po wierzchu nić złotą, zaczepiam nicią bawełnianą itd. Aż do
końca listka. W podobny sposób wyszywam pozostałe elementy haftu.
Do
wyszywania tego rodzaju haftu przydają się drobne koraliki w kolorach
bursztynu, cekiny złote i srebrne oraz tzw. bajorko - złota lub srebrna
sprężynka grubości większej igły, którą tnie się na drobne fragmenty i
za pomocą igły przymocowuje się do haftu. Ta sprężynka nie jest niestety
osiągalna w sklepach, nawet nikt o niej nie słyszał. Bajorko, które
posiadam pochodzi z klasztoru w Żukowie.
Kursy i warsztaty haftu złotego
Jako jedyna hafciarka kociewska znająca trudna technikę wyszywania szychem
mam obowiązek i zaszczyt przekazywać swoją wiedzę w tym temacie innym
hafciarkom z regionu. Co jakiś czas idę do szkół i innych instytucji
kulturalnych by przeprowadzić warsztaty w tym zakresie. Zajęcia cieszą
się dużym powodzeniem, zwłaszcza wśród kobiet na wsi.
W 2009 roku zrealizowałam
duży projekt mojego autorstwa realizowany przez LGD „Gminy Powiatu
Świeckiego”, ze środków UE, w ramach którego min. Uczyłam kobiety
wyszywania złotą nitką. Kursy te cieszyły się ogromnym powodzeniem.
"Czas Świecia" Piątek 29 lipca 2011
--------------------------------------------------------------
Rekwizyty obrzędowe
Jedną
z ciekawszych dziedzin twórczości ludowej na Kociewiu jest plastyka
obrzędowa. Ściśle związana z obrzędowością całoroczną znalazła swoje
miejsce w tradycji, zwłaszcza tej wyznaczanej w kalendarzu obrzędowym
ludności zamieszkującej te tereny.
Kociewiacy
w swojej twórczości artystycznej bardzo często nawiązywali do tradycji.
Bywało, że dzieła ich rąk wykonane były w konkretnym celu. Ważnym
przykładem tej twórczości są rekwizyty obrzędowe. Niestety, spotkał je
los podobny do losu innych ważnych dziedzin twórczości artystycznej na
Kociewiu. Dawno temu były one niezwykle popularne i licznie
reprezentowane, a dzisiaj zanikły zupełnie, bądź są kultywowane przez
nielicznych twórców amatorów.
Z
zanikiem rekwizytów obrzędowych wiąże się też to, że większość obrzędów
i zwyczajów ludowych na Kociewiu jeszcze na początku XX wieku
praktykowanych w wielu kociewskich wsiach, dziś niemal zupełnie zanikło.
Są oczywiście tu i ówdzie bardziej lub mniej udane próby ich
reaktywowania. Wraz z tymi próbami do łask wracają rekwizyty, bez
których zwyczaj byłby niepełny. Dziś wiele z nich to wyłącznie powód do
rozrywki i udanej zabawy.
Zwyczaje,
które w pełni przetrwały do dziś i wciąż są kultywowane zmieniły nieco
swoje oblicze, co pociąga za sobą zmianie pierwotnego sensu i znaczenia
mającego na celu magiczne wsparcie ciągłości wegetacji roślin oraz
gwarancję pomyślności i zdrowia dla wszystkich..
Dziś
niektóre z tych rekwizytów obrzędowych można spotkać w pracowni
współczesnych rzeźbiarzy, którzy z pamięci swojej lub swoich przodków
odtwarzają ich pierwotny charakter. Są to głównie gwiazdy i szopki
kolędnicze.
Koza i bocian
Dawno
temu na Kociewiu od Adwentu aż do Bożego Narodzenia powszechny był
zwyczaj chodzenia po wsi grup kolędniczych zwanych „Gwizduchami”.
Niezwykle ważnym dopełnieniem takiej grupy kolędniczej były wyrzeźbione w
drewnie maszkary zwierzęce( koza, bocian), zwykle niesione na kijach .
Dziś
ten zwyczaj zanikł niemal całkowicie, tylko gdzieniegdzie można spotkać
tu grupy kolędnicze reaktywowane przez lokalnych działaczy. Jedna z
takich grup kolęduje co roku w Bratwinie.
-
Nasza grupa kolędnicza zwykle składa się z kozy, misia, pastuszków,
aniołów, diabłów,3 króli, śmierci, Józefa i Maryi.Marzę jeszcze o
bocianie(tak po Kociewsku)Oczywiście, przez te wszystkie lata zdołaliśmy
zgromadzić przeróżne rekwizyty kolędnicze . Mamy kręcącą
się gwiazdę, kozę chlapiącą pyskiem,kołatkę, dzwonki, janczary, stroje i
przeróżne, barwne rekwizyty do tych strojów.- mówi Agata Fokt-Bardzel
dyrektor Szkoły Podstawowej w Bratwinie.

Szopki
Inny,
równie ważny, aczkolwiek legitymujący się nieco starszym rodowodem
sięgającym aż do średniowiecznych Jasełek rozjaśniał kociewskie okolice.
Mam tu na myśli oczywiście zwyczaj kolędowania dzieci z szopką. Te
najstarsze szopki były zwykle małe, by łatwiej było się z nimi
przemieszczać i miały kształt otwartej stajenki, w której na czas
kolędowania znajdowały mieszkanie szmaciane, lub drewniane figurki
udające Świętą Rodzinę.Jak w swojej książce Pt. Kultura Ludowa Kociewia wspomina Roman Landowski, zwykle przed stajenką ustawiano figurki postaci, które przybyły złożyć ukłon Bożej Dziecinie.
Gwiazdy
W
okresie Trzech Króli kociewska wieś mogła się cieszyć zwyczajem
zgodnie, z którym trzech młodych chłopców przebranych za Trzech Mędrców
ze Wschodu wędrując od domu do domu niosło na długim kiju obrotową
gwiazdę nawiązującą w swej formie do tej, która wskazywała drogę do
Betlejem.
Palmy
Kiedy
wiosna zaczynała otwierać oczy , a powietrze stawało się nieco
łagodniejsze Kociewiacy biegli do kościołów poświęcić niewielkie formą
bukieciki ze świeżo rozkwitłych gałązek wierzbowych i nagich pędów
kolczastych krzewin. Te mało kolorowe palemki, święcone w kościołach w
Niedzielę Palmową posiadały magiczne moce zażegnywania nieszczęść i
chorób.Sprowadzały obfitość do spiżarni i ochraniały obejścia
gospodarstw przed zgubnym działaniem złego.
Kraszanki
Niewątpliwie
do rekwizytów obrzędowych powinniśmy zaliczyć też kraszanki,
przygotowywane na kilka dni przed świętem Wielkanocy. Na Kociewiu jajek
nie zdobiono tak bogato, jak winnych regionach etnograficznych Polski.
Ograniczano się jedynie do barwienia ich w barwnikach pochodzenia
naturalnego, bowiem szukając w naturze z powodzeniem można odnaleźć
barwnik zielony, brązowy, niebieski i wiele innych.
Figurki baranka
Dekorowano
nimi kociewskie stoły w okresie świat Wielkanocy. Figurki te odciskano z
masła w specjalnych, zwykle drewnianych, składanych foremkach,
wyrzeźbionych przez wiejskich artystów.
Święcone wianki
W
okresie Bożego Ciała Kociewskie gospodynie ze świeżo zebranych ziół
wyplatały maluśkie wianki, którym przypisywano magiczne moce. Bywało, że
stosowano je jako środek leczniczy. Dawniej zwykle wito wianuszki z
rozchodnika, grzmotnika i macierzanki. Poświęcone w kościele wieszano w
izbach i nadprożach nie tylko w celach dekoracyjnych.
Pępki i dożynkowe wieńce
W
okresie,kiedy złociste zboża zaczynały dyszeć dojrzałością sierpniowego
słońca, pola zaczynały błyskać zajączkami pracujących kos. Z ostatnich
zżętych kłosów żyta formowano małe bukieciki, zwane Pępkami.Z równiutko przyciętymi źdźbłami, ozdobione barwnymi wstążeczkami wypełniały niezwykłą rolę w obrzędowości kociewskiej.
W
tradycji ludowej Kociewia głęboko zakorzenił się zwyczaj wyplatania
wieńców dożynkowych.Zwyczaj ten jest żywy na kociewskich wsiach do dnia
dzisiejszego. Wyplatano je z kłosów różnych zbóż, zwykle żyta, owsa,
jęczmienia i pszenicy. Na wcześniej przygotowanym szkielecie z wygiętych
prętów leszczyny przymocowywano zżęte kłosy. Całość zdobiono
wielobarwnymi wstążkami oraz kwiatami z papieru.
Zarówno Pępki,
jak i wieńce wręczali kosiarze gospodarzowi symbolizując w ten sposób
zakończenie żniw. Te zaś zawieszone pod sufitem, czekały cierpliwie do
nowych zasiewów, by swoim ziarnem wzbogacić te przeznaczone na nowe
plony.
Bękart
To
ostatni snop zboża schodzący z pola. Według relacji Landowskiego,
wiązano go z resztek zgrabionego zboża. Mimo,że to koniec żniw i że
niesie koniec znojnej pracy w polu, nigdy nie cieszył grabiarek. Żadna
nie była chętna, by zawiązać ten ostatni snop zboża. Dlaczego?Wiązanie Bękarta należało do dożynkowych rytuałów, jednak źle się kojarzyło panienkom, bowiem Bękart w
ludowej tradycji , to nieślubne dziecko. Żadna z panien nie chciała,by
jej się takie przytrafiło. Dlatego właśnie zwykle ten ostatni snop zboża
wiązały kobiety zamężne.
Gotowego Bękarta wiązano bardzo dokładnie powrozem a to głównie, dlatego, by przypadkiem nie przyczepił się do jakiejś panny
Ozdobiony
wstążkami i świeżo zebranymi polnymi kwiatami wyglądał, jak wielka
słomiana kukła. Bywało, że zawożono go do wsi na ostatniej furze ze
zbożem.
Kwiaty z papieru
Dawno
temu na wsi bywały panny i mężatki obdarzone wyjątkowym talentem. W ich
drobnych, często spracowanych rękach z najzwyklejszej bibułki
zakwitały, jak żywe kwiaty. Niczym żywcem wyjęte z natury, wsparte na
giętkim druciku, utrwalane woskiem, służyły zwykle do ozdabiania
przydrożnych kapliczek i krzyży. Wykorzystywano je również do ozdabiania
wieńców dożynkowych, oraz wieńców składanych na mogiłach najbliższych w
Dniu Wszystkich Świętych.
"Czas Świecia" Piątek 15 lipca 2011
---------------------------------------------------------------
W ogniu świętojańskiej nocy
Gdy
w pola wychodzi święty Jan, na Pomorzu robi się głośno i
radośnie.Wigilia jego święta to niezwykle magiczny czas, w którym trzask
płomieni rozświetla nocne ciemności.

Ten czas w tradycji ludowej zwano Świętojankami, Sobótką, Nocą Kupały lub po prostu Wiankami.
W przyrodzie ten okres to astronomiczne przesilenie rozpoczynające
najcieplejszą porę roku. Od tej chwili można kąpać się bezpiecznie, bo
właśnie woda przekwita.
Magiczna moc ziół
Dzień
świętego Jana był idealny do zbioru ziół, bowiem w tym czasie osiągały
one swoją życiodajną dojrzałość. W wierzeniach tutejszej ludności, zioła
zebrane w tej niezwykłej porze były najskuteczniejsze. Młode dziewczęta
już od rana, często boso wybiegały na obsypane perłami rosy pola w
poszukiwaniu ziół, a przede wszystkim dziurawca - ziela świętego Jana, dzwonków Jana Chrzciciela lub po prostu Świętojańskiego ziela. Poszukiwano też białej koniczyny, krwawnika, mięty, rumianku i kwiatu dzikiego bzu.
W ogniu sobótkowej nocy
Wieczór
to niezwykły, obchodzony przez Kociewiaków z wielką dostojnością
noszącą znamiona ludowości pomieszanej z wiarą. Zanim jeszcze wieczorne
ciemności zasnuły szarością pola, gospodarze zabierali się do
czyszczenia przydomowych studzien. Wiązało się to ściśle z wiarą w to,
że w dniu świętego Jana woda przekwita, więc warto ją było nieco
oczyścić, by przez resztę roku była czysta i co ważne , zdatna do picia.
Ogień
świętojański rozpalano po zmroku. Jedno ognisko, dla całej wsi. Zwykle
rozpalano je na lądzie, na wysokim wzniesieniu, by było widoczne. Bywało
jednak, że ten święty ogień palono na wodzie. Puszczany w łódce w jej
odmęt, co chwila zmieniał pozycję.
Nim podłożono pierwszą draskę,wygrywano hejnał, tzw. bazun. W ciszy słuchano przejmujących
dźwięków muzyki, by za chwilkę, wraz z wybuchem ognia wznieść okrzyki
radości. Teraz robiono miejsce dla panienek, które radośnie chichocząc
tańczyły wokoło jaśniejącej plamy ogniska. Kiedy ognisko traciło na
sile, do gry wchodzili chłopcy, którzy rozpoczynali zuchwałe skoki
parami przez gorejące płomienie. Zwycięzcy mieli przywilej i obowiązek
rozniesienia żarzących się kawałków drewna sąsiadom, którzy nie mogli
wziąć udziału w zabawie.
Zapach kwiatu paproci
Dawno
temu na wsi wierzono, że tej nocy, dokładnie o północy zakwita kwiat
paproci. Wierzono, że ma cudowną moc,dlatego młode dziewczęta bardzo
często wyruszały do lasu w poszukiwaniu tego kwiatu. Co jest niezwykle
ciekawe musiały zrobić to bez odzienia.
Istniał też ścisły
zakaz odzywania się i oglądania za siebie. Zapewne nie jeden chłopiec
biegł wtedy do lasu podążając śladami dziewczyny, by choć z ukrycia
obserwować jej nagie krągłości. Często zaaferowany tym co zobaczył
ujawniał swoją kryjówkę i dziewczyna z wielkim krzykiem uciekała do
wioski. Jak wiadomo, do tej pory jeszcze żadna panna nie odnalazła tego
cudownego kwiatu.
W zapachu siana
Co
mądrzejszy gospodarz uprzątnął siano jeszcze przed świętym Janem. Ci,
którzy zamarudzili nieco, musieli to zrobić właśnie w tym dniu, bowiem
później zakwitają trawy. Wyjściu w pole towarzyszyła powaga, a odbywało
się to wszystko w zgodzie ze zwyczajem. Młodzi kosiarze zwani
żartobliwie Wilkami, po raz
pierwszy trzymający kosę w ręku mieli obowiązek wykupić się nim po raz
pierwszy wezmą zamach kosą i przewrócą pierwsze kęsy zielonego złota.
Sadzano,
więc tych żółtodzióbów na zmyślnie zmatowanym na prędce trójnogu i
trzymając wiadro z wodą w pogotowiu,czekano na pierwszego, który nie
usiedzi na miejscu.
Wtedy
wylewano na niego kubeł zimnej wody. W ten sposób przechodził coś w
rodzaju chrztu, który według relacji Romana Landowskiego był pierwszym
krokiem do tego, by stać się prawdziwym kosiarzem. Ochrzczony młokos
musiał się teraz poddać czemuś w rodzaju egzaminu. Udzielając odpowiedzi
na wszystkie pytania dotyczące kosy,jej przeznaczenia i całej procedury
pracy kosiarza. Kiedy egzamin został zaliczony panienki ze śpiewem na
ustach ozdabiały kosę świeżo upieczonego kosiarza barwnymi wstążeczkami.
Chłopcy, którzy nie
mieli szczęścia podczas egzaminu, musieli pożegnać swoją nowiutką kosę,
a przywitać grabie, będące w tradycji ludowej domeną kobiet. Bowiem to
wyłącznie one grabiły siano.
Pierwsza kępę siana żął przewodnik w niektórych miejscach na Pomorzu zwany Przodownikiem.
Idąc przodem, równym krokiem, rytmicznie wyznaczał kierunek kośby oraz
szerokość cięcia. Jego śladem podążali pozostali kosiarze.Wszystkie ich
ruchy były niezwykle przemyślane i niemal jednakowe. Dzięki temu
dojrzałe źdźbła traw obalały się na jedną stronę. To z kolei ułatwiało
pracę grabiarkom, które szły za nimi w bezpiecznej odległości i
ogromnymi grabiami, wykonanymi z drewna, przewracały trawę na drugą
stronę. Kiedy pogoda sprzyjała koszono od świtu aż po zmierzch. Przed
końcem kośby z kwiatów polnych znalezionych w skoszonej trawie
dziewczęta wiły wianki. Bywało, że taka dziewczyna podarowała swój
wianek kosiarzowi, który się jej podobał. Inne rzucały je na falującą
wodę i w milczeniu obserwowały jak się oddalają, by w końcu zniknąć im z
oczu.
"Czas Świecia" Piątek 8 lipca 2011
---------------------------------------------------------------
Kociewie od ośmiu lat tez posiada swój herb
Podążając
śladami naszych starszych braci Kaszubów, również i my,Kociewiacy, w
pewnym momencie zapragnęliśmy mieć swój wyróżnik. Znak, dzięki któremu
będziemy wyraziści i jednoznacznie identyfikowalni.
Godło Kociewia ustalono 7 marca2003 roku w Rokicinie, podczas walnego zebrania Stowarzyszenia „Więźba Kociewska”.
Sama
idea powstania herbu kociewskiego narodziła się dużo wcześniej w
głowach działaczy i regionalistów kociewskich. Herb ów więc powstawał
etapami . Wpierw rozpisano konkurs na projekt herbu kociewskiego, który
ogłoszono na łamach Dziennika Bałtyckiego. Wyniki konkursu ogłoszono
podczas „Święta Kociewia” w Skórczu. Zwyciężył projekt stworzony przez
Stanisława Buczkowskiego z Tczewa.
Tak czerwony gryf wszedł na tarczę herbową Kociewia.
Kolejny etap, to spotkanie członków Stowarzyszenia ”
Więźby Kociewskiej” w Szpęgawsku, na którym wybrano barwy pól
heraldycznych, oraz zaproponowano ich układ. Projekt dokończył Adam
Haras - plastyk ze Starogardu Gdańskiego. Prace końcowe wykonał Grzegorz
Walkowski.

Wygląd i symbolika
W
centrum tarczy herbowej w kolorach żółtym, zielonym i niebieskim,
umieszczono pionowo czerwonego Gryfa –pół lwa, pół orła, który stojąc dumnie wspiera się na dwóch lwich łapach z pazurami, z orlim, pięciopiórym skrzydłem
i orlimi pazurami zakończonymi ostrymi szponami. Opierzona szyja
taszczy orlą głowę z ostrym dziobem. Całości dopełnia pionowo sterczący,
lekko zakręcony ogon zakończony czymś w rodzaju ostrego kolca.
Uzasadnienie kształtu tarczy herbowej
Kształt
tarczy herbowej na której stoi Gryf ma nawiązywać do średniowiecznych
tarcz rycerskich, które wówczas służyły rycerzom do obrony przed ciosami
przeciwnika.
Zaś
kształt tarczy ma być nawiązaniem heraldycznym do kształtu tarcz z XII i
XIII wieku, wyjątkowo prostych w pionowym podziale dwóch barwnych
polach i jednym u dołu.
Kiedyś
próbując zgłębić ten temat próbowałam dowiedzieć się, cóż mogą znaczyć
te barwy na trójdzielnej tarczy herbowej naszego herbu.
Najciekawsze,
najprostsze rozwiązanie tej kwestii podały mi dzieci, podczas jednego z
moich spotkań w szkole. Dla nich te barwy, to nic innego, jak symbole
zielonych pól i lasów,złotych łanów zbóż i słońca oraz błękitnookiej
wody, której przecież na Kociewiu mamy dostatek.
---------------------------------------------------
Krótka historia moich spotkań z Papieżem
Wreszcie nadszedł dzień, na który czekali ludzie na całym świecie. Santo Subito, jeszcze dźwięczy nam w uszach. Nasz ukochany Papież został błogosławiony. Dzień 1 maja 2011 roku wielu zapamięta na zawsze.
Jan
Paweł II jest niezaprzeczalnym autorytetem. Jego słowa trafiają do tak
wielu serc, że trudno to pojąć. Potrafił porwać tłumy, nie tylko
młodych, choć pośród nich zwykle szukał zrozumienia. Do nich kierował
swoje przemyślane, ciepłe słowa.
Do mnie też trafił. Z chwilą,kiedy został powołany na Stolicę Piotrową zagarnął moje serce, stając się źródłem radości, mądrości i siły.
Łza nad zniczem bliska olśnienia
Kiedy odszedł do Domu Ojca,żal
i pustka przepełniła moje serce. Ono, jak podobnych mu miliony,łkało
żałośnie, stojąc nad zniczem. W tej rozpaczy, żegnając najlepszego z
ludzi, przeżyłam nagłe olśnienie.
Igła i nitka stały się przepustką do niepowtarzalnych spotkań.Znając
dobrze techniki wyszywania, rozumiejąc zasady rysowania szkicu,który
jest podstawą pracy, poszukałam informacji o tym, jak powstaje haft
malarski.
Przypadkiem
obejrzany przeze mnie film, traktujący o sztuce haftu
sztandarowego,stał się początkiem wszystkiego.Śledząc klatkę po
klatce,zaobserwowałam, w jaki sposób wyszywać ludzkie dłonie i twarze.
Sama nauczyłam się wszystkiego. Pomyślnie przechodząc wszystkie próby
wyszywania tą techniką, zdecydowałam się wreszcie na wykonanie
pierwszego obrazu.
Krok po kroku
Przyszła, więc pora na pierwsze spotkanie.Przejrzawszy
setki zdjęć Jana Pawła II, wykonałam szkic. Przeniosłam go na białą
fizelinę. Tę z kolei za pomocą gorącego żelazka przykleiłam do białego
płótna bawełnianego. Pozwoliło mi to też na utrwalenie szkicu na
podkładzie. W innym wypadku kontury świętej postaci mogłyby się szybko
wytrzeć i nie


Etapy powstawania obrazu.
byłabym w stanie dokończyć swojej pracy.
Teraz
trzeba było dokładnie wyciąć całą postać. Kolejny krok, to płat
aksamitu naciągnięty na drewniane krosno. Ale zanim mogłam tego dokonać,
wpierw musiałam skomponować motywy kociewskich haftów czepcowych ,
które miały okalać kontur postaci. Gotowe wzory przeniosłam na
bawełniane płótno.
Te następnie przyszyłam do lewej strony aksamitu, by podobnie, jak

Gotowy obraz
w
kociewskich haftach złotych, przenieść wzory za pomocą fastrygi z
płótna na
aksamit. To bardzo trudne. Wymaga dokładności i
cierpliwości.
Dopiero
tak przygotowany aksamit naciągać można na drewniane krosno. Na końcu,
do napiętego na krośnie aksamitu,przyszyłam wcześniej przygotowany szkic
Jana Pawła II. Od tej chwili rozpoczął się trudny proces malowania igłą.
Z duszy wytchnione
Te
niezwykłe malowanie zaczęłam od twarzy. Dwadzieścia jeden odcieni
beżu,jedna nitka. Mozolnie układane wątłe niteczki. Krótkie
pociągnięcia,niczym pędzlem, budziły stopniowo rumieńce.Wiele godzin
spędzić musiałam nad krosnem, zanim można było dostrzec pierwsze
wypukłości twarzy. Potem oczy – zwierciadła duszy, to od nich zależał wygląd i podobieństwo.
Twarz jest najważniejszym elementem tej pracy, jeśli ona nie wyjdzie, cała reszta jest bez sensu. Później przychodzi pora na podbródek,szyję
i dłonie. Wykonuję je tą samą techniką, tymi samymi nićmi.Niezwykle
trudno za pomocą cieni ukazać wypukłości palców i całych dłoni.
Najłatwiej wyszyć włosy, jeszcze prościej ubranie, materiał załamuje się
w wielu miejscach i marszczy. Mimo to ten proces przebiega dość szybko.
Tutaj też potrzebuję wielu odcieni jednego koloru. Zwykle zużywam do
tego celu, nici w odcieniach szarości i bieli, aż do popielatego oraz
czerwienie biegnące od ciemnych po delikatne róże.
Całości
dopełnia haft złoty, wyszywany zgodnie z zasadami przyświecającymi
dawnym hafciarkom w starych pracowniach przyklasztornych. Ten sam,który
nieco później wyszedł poza mury klasztoru i zadomowił się pośród
zamożniejszej części ludu kociewskiego.
Chcę znów pobiec na spotkanie
Zwykle
nad jednym obrazem pracuję ponad pół roku. Znam niemal na pamięć rysy
twarzy i kształty dłoni Jana Pawła II, jest niezwykle interesującą
postacią, bardzo często zaskakuje. Na każdej fotografii wygląda inaczej,
to niewątpliwie inspiruje.
Częste spotkania z
naszym Papieżem, z czasem stały się dla mnie źródłem radości,zaczątkiem
ważnych przemyśleń i powodem do dumy. Bowiem obrazy mojego autorstwa
pokazywane na wystawach w różnych zakątkach kraju, budzą niezmienny od
lat zachwyt i poruszenie. Jeden z nich trafił na ręce Biskupa naszej
Diecezji, inne podarowałam najbliższym mi osobom. Pozostałe zdobią
ściany mojego domostwa.
"Czas Świecia", Piątek 3 czerwca 2011
------------------------------------------
Kociewskie haftowanie
Haft, to
drugi po stroju wyróżnik nie tylko polskich regionów etnograficznych.
Posiada skomplikowaną tradycję, która rozpoczęła się prawdopodobnie
przypadkowo.
Geneza
haftu, nie tylko kociewskiego ma swoje korzenie głęboko w przeszłości.
Dawno temu, po przydługim procesie w skutek, którego kobiety zaczęły
wyszywać, haft stał się domeną strojów ludowych. Wiemy, że te najstarsze
stroje były bardzo skąpo wyszywane.Dopiero później rozpoczął się
stopniowy proces zdobienia fragmentów stroju.Kobiety szyjąc ręcznie
wszystkie elementy strojów, zaczęły je samoistnie ozdabiać w celu
ukrycia ewentualnych defektów ubioru. Wpierw były to niewielkie, barwne
zygzaki, które później przekształciły się w elementy naśladujące motywy
roślinne.
Słowo historii
Znawcy
zagadnienia i badacze kociewskiej kultury opisywali raczej hafty
jednobarwne, dziureczkowe. Zwykle białe, lub niebieskie. Najwięcej
przekazów na ten temat pochodzi z okolic Świecia. Opisywał to min.
Longin Malicki. Wyniki swoich badań opublikował w książce Pt. Kociewska sztuka Ludowa,wydanej
w 1973 roku. Autor opisuje płócienny, nocny czepek kobiecy znaleziony w
Wierzbinach około 1900 roku oraz płócienną, również białą spódnicę,
obrzeżoną białym haftem dziureczkowym, znalezioną w tym samym czasie we
Wdzie. Z tematem próbował się też zmierzyć Ks. Władysław Łęga, który
wyniki swoich badań dotyczące Kociewia opublikował w książce pt. Okolice Świecia. Łęga opisuje min. eksponaty wyszywane niebieskimi nićmi.
Odrębną
historią może pochwalić inny rodzaj haftu kociewskiego, posiadającego
głębokie korzenie w tradycji ludowej Kociewia i Pomorza. Mam na myśli
haft złoty - czepcowy. O kociewskich czepcach w swojej książce pt. Hafty regionalne na Pomorzu pisał Wojciech Błaszkowski. O nich postaram się napisać osobno.
Wielobarwne wyszywanie
Wielobarwne
wyszywanie na Kociewiu posiada stosunkowo młodą tradycję. Reaktywowane w
latach siedemdziesiątych XX wieku, niestety nie spełniło nadziei
pokładanych w nim przez swoich autorów. Wszystko działo się w powiecie
tczewskim, gdzie powołano do życia Poradnię Metodyczną Pracy Kulturalno-
Oświatowej. Jej głównym celem było wyodrębnienie na kociewskiej ziemi
jednego haftu regionalnego. Wówczas swoje triumfy świecił tutaj haft
naszych sąsiadów Kaszubów, reaktywowany na początku XX wieku przez
Teodorę i Izydora Gulgowskich. Warto zaznaczyć tu fakt,że mąż pani
Teodory, był rodowitym Kociewiakiem.
Do
działań wyżej wymienionej Pracowni w Tczewie przyłączyli się działacze z
Towarzystwa Miłośników Ziemi Tczewskiej. Zwarłszy szeregi, wspólnymi
silami rozpoczęto mozolne poszukiwania na kociewskiej ziemi jakich
kolwieg śladów haftu.
Podczas
wyjazdów w plener natrafiono na wiele interesujących eksponatów, jednak
wiele z nich nosiło znamiona haftu kaszubskiego. Po dokonaniu dokładnej
selekcji, wyodrębniono z pośród nich wyłącznie te, które później
posłużyły jako wzór podczas mozolnej pracy nad rekonstrukcją.
Odwzorowano też motywy zdobnicze ze znalezionych wówczas mebli ludowych. Niestety nie pomyślano o właściwym udokumentowaniu wszystkich wyników tych badań.
Hafty ze Szkoły morzeszczyńskiej i Szkoły pączewskiej
Powstałe
wówczas wzornictwo nazwano Szkołą morzeszczyńską, a to głównie z uwagi
na to, że hafciarka - Maria Wespowa, dzięki której rozpoczęto
rozpowszechnianie tych, motywów na Kociewiu,mieszkała we wsi
Morzeszczyn.
Niemal w tym samym czasie nad rekonstrukcją haftów kociewskich w małej wsi o nazwie Pączewo, pracowała
inna hafciarka – Małgorzata Garnyszowa. Dysponując zachowanymi po babce
fragmentami haftów, na wieść o nowo powstającej szkole haftu
kociewskiego, zdecydowała się upublicznić wyniki swojej pracy. Jej
motywy całkowicie odbiegały od tych, zrekonstruowanych w Morzeszczynie.
Dlatego też podjęto decyzję, że ten rodzaj haftu będzie nosił miano
Szkoły pączewskiej.Jeszcze do niedawna Kociewie nie miało żadnego haftu,
od tej pory hafciarki z tej ziemi mogły wybierać pomiędzy dwoma rożnymi
wzornikami.


Szkoła pączewska Szkoła morzeszczyńska
Za
sprawą Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego wydano teczki z wzorami obu
szkół, które dość szybko trafiły pod kociewskie strzechy, do bibliotek i
szkół. Pomorscy etnografowie zaakceptowali wzory i by zachęcić
kociewskie hafciarki do ich wyszywania,organizowali konkursy sztuki
ludowej, na których nagradzano hafty wykonane według tych motywów.
Jest
jednak grupa etnografów i znawców tego zagadnienia, która nie akceptuje
tego wzornictwa. Wśród nich prof.Aleksander Błachowski, znany Historyk
sztuki z Torunia.
Trudno stwierdzić jaki jest stosunek kociewskich
hafciarek do tego wzornictwa, gdyż w 1999 roku, kiedy to rozpoczęła się
moja przygoda z wyszywaniem, byłam jedyną na Kociewiu czynną hafciarką
wyszywającą według tego wzornictwa.
Co dalej z haftem na Kociewiu?
Przez
wiele lat wyszywałam motywy hafciarskie powstałe dzięki pracy pań z
Morzeszczyna i Pączewa, wierzyłam, że to tradycyjny, kociewski haft. W
tym przekonaniu utrzymywali mnie znani mi twórcy i etnografowie. Dopiero
przypadkowe spotkanie z prof. Aleksandrem Błachowskim podczas Pleneru
Twórców Ludowych w Starbieninie k. Wejherowa uzmysłowiło mi trudną
sytuację Kociewia na polu tej dziedziny sztuki.
Zrozpaczona,
poszłam za radą Błachowkiego i rozpoczęłam samodzielną pracę nad
poprawieniem błędów, które popełniły moje poprzedniczki. Nie łatwa to
była droga, moja wiedza w tym zakresie była jeszcze wtedy bardzo
ograniczona. Wymagało to ode mnie wielu podróży, rozmów i konsultacji.
Wpierw musiałam zdobyć wiedzę teoretyczną w tym zakresie, dopiero
później mogłam rozpocząć działania w praktyce. Bardzo dużo czasu
kosztowało mnie znalezienie rozwiązania problemu wyrastania
wszystkich kwiatów z jednej łodygi. Wiele kłopotów sprawiły mi próby
przekształcenia kwiatów niesymetrycznych oraz ich właściwa,zgodna z
tradycją sztuki ludowej stylizacja. Po wielu nieudanych próbach,mogłam
wreszcie wyhaftować pierwsze wyniki mojej pracy. Były to zwykle
niewielkie hafty, bowiem wzory wymagały nieustannego poprawiania. Nieco
później przeniosłam je na serwety, obrusy oraz stroje. Wciąż uważam, że
moje wzorniki
wymagają nieustannej korekty.

Trafiły,
więc moje propozycje hafciarskie do uczestniczek licznych kursów
wyszywania, które miałam przyjemność prowadzić osobiście. Za ich sprawą
na konkursy sztuki ludowej, na których były nagrodzone.
Dziś
już mniej haftuję, skupiam się raczej na działaniach w zakresie
edukacji regionalnej. Liczne spotkania i warsztaty w szkołach i
placówkach kulturalnych zabierają mi lwią cześć mojego wolnego czasu.
"Czas Świecia" Piątek, 27 maja 2011
--------------------------------------------------
Trzej święci złodzieje
Pankracy, Serwacy i Bonifacy to w tradycji Kociewia symbole chłodu i mrozu, które z początkiem maja atakują czasem ogrodowe sady. Dawniej mieszkańcy wsi mieli wiele sposobów na to, jak temu zaradzić.

Kwiecień
odszedł w zapomnienie. Długo jeszcze pachnieć będą kwiaty jego ręką
zasiane. Smutne dotąd sady, zajaśniały świeżością maja. Świat coraz
intensywniej pachnie.
Gdy więc wiatr niesie w
dal melodie pieśni maryjnych, ku czci Najświętszej Panienki śpiewanych,
przy Bożych Mękach na rozstajach wiejskich dróg stojących. W połowie
maja na kociewskie ziemie zakradają się Trzej święci złodzieje.
Mimo swej natury przez Kociewiaków szanowanych. Pankracy, Serwacy i
Bonifacy mają w zwyczaju chłody przynosić. Ich oddechem skoszone padają
kwiaty owocowych drzew, a bywa,że też inne rośliny polne, wrażliwe na
chłody. Dlatego wśród ludu kociewskiego,podobnie jak w innych regionach
etnicznych Polski, powszechna była( i nadal jest!) praktyka wysiewania
nasion roślin mniej odpornych na mrozy, dopiero po piętnastym maja.
Ludowe sposoby na takich złodziei
Co więc zrobić mógł prosty lud, by ci Święci złodzieje
nie okradli przypadkiem ich sadów z kwiecia? A radzili sobie ludzie w
różny sposób. Kiedy więc blisko było dwunastego maja,chłopi zwykli w
sadach i na polach rozpalać ogniska. Wierzono, bowiem, że ten ogień
uchroni przed ostrym językiem mrozu rośliny, które bywały często jedynym
źródłem utrzymania rodziny. A głodu Kociewiacy bali się wówczas, jak
niczego na świecie, wszystkie ich starania zawsze miały jeden cel- pełną
spiżarnię. Zresztą ogień dla ludu kociewskiego zawsze miał ogromne,
symboliczne znaczenie.Jak dla wszystkich ludzi, był podstawą
egzystencji.
Roman Landowski w swojej książce pt. Dawnych obyczajów rok cały, wydanej w Pelplinie w 2000 roku, opisał inny, niezwykle interesujący zwyczaj ściśle związany z tymi przełomowymi dla nich dniami. Według jego relacji, Kociewiacy, podobnie, jak Kaszubi i Borowiacy, zwykli
stawiać w sadach balie z wodą.Wierzyli, że w ten sposób uda im się
odwrócić uwagę mrozu od cennych roślin. Uważali,że mróz zajęty wodą w
baliach, zapomni o obchodzie sadów, co niechybnie uratuje drzewa owocowe
przed utratą kwiecia.
W ostatnim dniu zimnych
ogrodników- czternastego maja –gospodarze wychodzili w pola, by naocznie
sprawdzić, jakie szkody wyrządziły roślinom nocne wędrówki Trzech świętych złodziei.
Dni krzyżowe
Pola i sady dotknięte palcem chłodu w dniu piętnastego maja,odwiedzać zaczynała
św.
Zośka. Jej dotyk często koił ból poranionych roślin.Bywała też chłodna,
ale w jaźni Kociewiaków – dobrotliwa. Nie wiadomo, dlaczego wierzono,
że jej nadejście definitywnie rozprawi się z mrozem. Dlatego w tym dniu
zwykły ruszać przez pola procesje w intencji pomyślności
zasiewów,zmierzające do najbliższych, przydrożnych krzyży. Te dni krzyżowe wiązały się ściśle z wiarą w nadprzyrodzoną moc tych modlitw. Dziś zastępują je modlitwy w kościołach w intencji urodzaju.
Co na ten temat sadzą klimatolodzy?
Zimni
ogrodnicy, to oczywiście zjawisko przyrodnicze, mające oczywiście
związek z wiarą zwykłego ludu. Prawdą jest, że nikt tak naprawdę niema
na nie wpływu, powtarza się każdego roku i jak twierdzą klimatolodzy,
jest charakterystyczne dla środkowej Europy.
Ich
zdaniem, powodem tego zjawiska jest zmiana cyrkulacji atmosferycznej,
kiedy słabnący wyż ulega niżowi barycznemu, niosącemu ze sobą zimne
powietrze polarne.
Gdy więc wiosna zaczyna się
rozgaszczać na dobre, a cyrkulacja zimowa ustępuje miejsce cyrkulacji
letniej, front polarny zaczyna się obniżać, a układy baryczne
przebudowują się. Te wszystkie zmiany mogą spowodować przypływ zimnego
powietrza arktycznego bądź polarno - morskiego. Wtedy, przy stosunkowo
wysokich temperaturach w dzień, mogą pojawić się dość duże spadki
temperatury w nocy. Proces ten, może trwać nawet do czternastu dni, a Zimni ogrodnicy, to wyłącznie symbole.Zwykle ten czas, pokrywa się z okresem, kiedy drzewa w sadzie rozpoczynają kwitnienie.
"Czas Świecia" Piątek 6 maja 2011
--------------------------------------------------------------
Zwyczaje wielkanocne w tradycji Kociewia
Po długim, często uporczywym poście Kociewiacy, podobnie jak członkowie innych grup etnicznych w Polsce z radością uczestniczyli we wszystkich przejawach obrzędowości otwieranych w kościołach w Niedzielę Palmową.
Wielość
barw wylewających się w tym dniu z kościołów wprowadzała w serca
Kociewiaków radość,która wiązała się ściśle z nadzieją odrodzenia.
Wierzono, że niebawem zakończy się czas głodu. A na przedwiośniu głód
dyktował nie tylko post. Spiżarnie świeciły już wtedy pustkami. Pola
zrzuciwszy białe pierzyny niecierpliwie czekały na podorywki. Czekanie
to nie miało wówczas końca.
Niedziela Palmowa
W
Niedzielę Palmową kociewski lud swe pierwsze kroki kierował do
kościoła. Niosąc w dłoniach zielone, mimo dotychczasowych chłodów
gałązki bukszpanu, nagusieńkie często pędy cierniowych krzewów oraz
puchate witki wierzbiny. Dla ludu Kociewskiego każda gałązka wchodząca w skład palmy miała znaczenie symboliczne. Były zwiastunem
nadchodzącej wiosny, a co za tym idzie końca niedostatku.Poświęcone
przechowywano zatknięte w ramach drzwi nad wejściem do chałupy,stodoły ,
czy obórki. Gwarantowały pomyślność , urodzaj i zdrowie. Tak więc dawno
temu w kociewskich kościołach święcono palmy wyłącznie naturalnego
pochodzenia. Barwne palemki wykonane z dziesiątek papierowych
kwiatków,zdobionych wielobarwnymi wstążeczkami , bądź wykonane z
zasuszonych pędów traw i kwiatów
farbowanych wieloma kolorami zostały zapożyczone od innych polskich
regionów etnicznych i niestety bardzo uwspółcześnione. Nietrudno dziś
bowiem o to, by tuż przed Niedzielą Palmową zaopatrzyć się w śliczniutką
palemkę połyskującą przeróżnymi barwami.Mimo to symbolika tych palm,
ich wymowa i charakter nie straciły do dziś naznaczeniu. Według
wszelkich przekazów są one pamiątką wjazdu Chrystusa do Jerozolimy.
Wielki Czwartek
Czas
radosnego oczekiwania na najważniejsze święta w kalendarzu liturgicznym
Chrześcijan dla ludu żyjącego na Kociewiu był szczególny. W tych dniach
obowiązywał ścisły post, a jedynymi potrawami goszczącymi wówczas na
stołach według relacji Romana Landowskiego była tzw. postna bryja
przyrządzona na bazie drobno posiekanych ziaren zbóż. Kociewiacy niezwykła wagę przywiązywali do symboliki nadchodzących dni. Wierzono, że są one najlepszą
porą do wyjścia w pole i wysiewów.W tych dniach, zwłaszcza w Wielki
Czwartek sadzono młode drzewa i krzewy,rozsadzano byliny. Również w
wielki Czwartek trzeba było pójść do lasu po świeżutkie witki tarniny i
jałowca. Potrzebne były w Wielki Piątek.
Świąteczne kraszanki
Dla
barwienia wielkanocnych jajek najodpowiedniejszą porą był również
Wielki Czwartek.Na Kociewiu, podobnie jak na sąsiednich Kaszubach bardzo
popularne były tzw.Kraszanki. Według Landowskiego zdobiono je
barwnikami uzyskanymi wyłącznie z natury. Takim źródłem doskonałego
barwnika naturalnego były np. suszone jagody, kora brzozy, lub łupiny
cebuli. Zwykle jajka gotowano,lub moczono w uprzednio przygotowanym
wywarze z odpowiedniego barwnika.Wiadomo, że czym dłużej jajko
pozostawało w barwniku, tym bardziej intensywny kolor można było
uzyskać. Kraszanki, jak sama nazwa mówi- jajka kraszone, były zwykle
jednobarwne, każde w innym kolorze odpowiadającym kolorom natury.Ułożone
w koszyczku stanowiły piękną ozdobę i poczęstunek świątecznych stołów.

Przedszkolaki z Subków( źródło:http://www.kociewie.pl)
Wielki Piątek
Na
Kociewiu i Kaszubach wśród najbliższych świąteczny dyngus rozpoczynał
się już w Wielki Piątek. Domownicy biczowali się nawzajem, dzień
wcześniej przyniesionymi z lasu gałązkami jałowca i tarniny, często
używano gałązek agrestu. W tym dniu obowiązywał zakaz spożywania
wszelkich pokarmów, czasem posilano się suchym chlebem i wodą.Paleniska
we wszystkich chatach musiały być wygaszone, należało tez w tym dniu
poczynić ostatnie porządki. Na rozstajach dróg palono ogniska, to
właśnie żar przyniesiony z tych ognisk służył do rozpalenia nowego ognia
w paleniskach, ale można to było zrobić dopiero w Wielką Sobotę. W
Wielki Piątek, jak wspomina Landowski, młodzi chłopcy obchodzili wieś z tzw. Klekotkami, hałasując niemiłosiernie. Ten harmider miał ogłaszać wszem i wobec czas wielkiej żałoby.
Wielka sobota
Rozpoczynała się właśnie rozpalaniem nowego ognia w domowych paleniskach, co ciekawe praktykowano
tu niezwykły wyczaj malowania krzyża na drzwiach chałup i obór węglem
drzewnym pozostałym z obrzędowego ogniska. Zapewne temu zwyczajowi
towarzyszyła wiara w cudowną moc tych krzyży. Również w tym dniu
dopełnić się musiał obrządek nakazujący dziewczętom wyjście o północy z
chaty, by zaczerpnąć wody z pobliskiego strumienia. Co ważne panna taka
musiała koniecznie obmyć się w nurtach tej wody. Powrót do chaty musiał
odbywać się w zupełnej powadze, ze ścisłym zakazem oglądania się.
Kociewiacy wierzyli w uzdrawiającą moc tej wody, pod warunkiem, że
panna, która ją przyniosła spełniła wszystkie warunki. Woda miała mieć
największą moc o wschodzie słońca. O świcie w dniu Wielkanocy zapędzano do strumienia wszelki inwentarz żywy, wierzono bowiem, że gdy zwierzęta napiją się o tej porze wody ze strumienia nie będą chorowały.
Dawniej na Kociewiu nabożeństwo rezurekcyjne rozpoczynało się o godzinie dziesiątej wieczorem w
Wielką Sobotę i trwało aż do pierwszych chwil Wielkiej Niedzieli. Nieco
później przeniesiono je na niedzielny poranek, tak, by mógł rozpocząć
się godzinę po wschodzie słońca.
Według Romana Landowskiego ludność kociewska zbierała się wcześniej na
pobliskich wzgórzach, by w skupieniu obserwować wschód słońca.
Święconka
Tradycja świecenia pokarmów w Polsce sięga XIV wieku. Na Kociewie przywędrowała dopiero na początku XX wieku. Początkowo święcono jedynie wypiek przypominający dzisiejszego, chlebowego baranka.Później, jak podaje Roman Landowski, stopniowo
do koszyczka ze święconym dodawano masło, ryby, ser, mięsa iwino. Dużo
później włożono jajka, bez których dzisiaj nikt nie mógłby wyobrazić
sobie święconego. Tak naprawdę pokarmy wchodzące w skład ówczesnej
święconki, nigdy nie były przypadkowe. Najważniejszy był chleb –
podstawa ludzkiej egzystencji.Symbolizował pomyślność i dostatek, ponad
to symbolizuje ciało Chrystusa.Bardzo ważna była też sól – posiadająca
moce odstraszania złego, jednocześnie będąca podstawą życia. Natomiast
jajko symbolizuje odradzające się życie. Dawno temu istniał zakaz spożywania jaj w okresie Wielkiego Postu. Ser był czymś w rodzaju dowodu na istnienie przyjaźni wiążącej ludzi ze światem przyrody,zwłaszcza zwierząt. Był gwarantem dobrego chowania się wszystkich zwierząt w zagrodzie.
Świąteczne śniadanie
Przygotowania
do uroczystego, niedzielnego śniadania trwały na długo przed świętami.
Jego najważniejszą częścią były oczywiście kraszanki- jajka barwione w wywarach z naturalnych barwników oraz koszyk
ze święconką. Niezwykle ważna była też figurka baranka formowana z
masła w specjalnej formie. Baranek jest symbolem zwycięstwa Chrystusa
Zmartwychwstałego. Zwykle takie uroczyste, wielkanocne śniadanie, było
jednocześnie obiadem , więc nikogo nie dziwiła obfitość wypełniająca
stół po brzegi. Wiele z tego przetrwało do dziś. Świąteczny stół, to
same pyszności,przygotowywane mozolnie w ciepłej, domowej kuchni.

http://www.visitkujawsko-pomorskie.pl
Śmingus- Dyngus
W
świąteczny poniedziałek, już o świcie, rozpoczynały pochody grup
„kolędników”odwiedzających chałupy. Byli to zwykle młodzi, niezamężni
mężczyźni, którzy smagając rózgami nogi dziewcząt dawali tym samym wyraz
swojej sympatii. Był to rodzaj zalotów. Utarło się, że im mocniej
dziewczyna zostanie wysmagana, tym większe ma powodzenie. W zamian za
dyngus obdarowywano gości kraszankami.Polewanie wodą na Kociewiu nie
było wcześniej znane. Zwyczaj ten rozprzestrzenił się na tej ziemi na
początku XX wieku. Jego korzenie sięgają czasów pogańskich.
"Czas Świecia" Piątek 22 kwietnia 2011
-----------------------------------------------------
Unikatowe rękodzieła w historii Kociewia
Ludowe
malarstwo na szkle, to dziedzina twórczości ludowej będąca ewenementem
na skalę światową. Sam proces malowania na szkle zwykłemu obserwatorowi z
boku może wydawać się prosty. Nic bardziej mylnego. Wszystko przebiega
tu w innej kolejności niż w przypadku malarstwa sztalugowego.
W
okresie międzywojennym Muzeum w Świeciu w swoich zbiorach posiadało
min. unikatowy obraz malowany na szkle. Obraz ten w swojej publikacji
pt. Okolice Świecia opisał ks.
Władysław Łęga. Według relacji księdza obraz był oprawiony w ciemną
ramę, miał wymiary 27 cm x 20 cm i przedstawiał prawdopodobnie postać św. Anny Samotrzeciej z figurkami Dzieciątka i jego rodzicielki na rękach. Całość była umiejscowiona w jasnym owalu okolonym stylizowanymi motywami kwiatowymi. Obraz
był wielobarwny, dominowały na nim kolory: zielony, czerwony i biały.
Według Wojciecha Lesińskiego, ksiądz w opisie obrazu musiał pominąć
podstawowy w malarstwie na szkle kolor - czarny. To tym kolorem maluje
się przecież wszystkie kontury na obrazie. Niestety trudno dziś
jednoznacznie stwierdzić w zbiorach jakiego muzeum przechowywany jest ów
obraz. O malowidle tym w swojej publikacji pt. Kociewska sztuka ludowa wspomina również Longin Malicki .
Łyk historii
To bodajże jedyne ślady na postawie których można podjąć hipotezę stwierdzającą, że
na Kociewiu, podobnie jak na bliskich mu Kaszubach , dawno temu
malowano na szkle. Na Kaszubach o wiele szybciej rozpoczęto badania
terenowe, zrozumiałym więc jest, że znaleziono tam obrazy wykonane tą techniką. Wspaniałym zbiorem w tym zakresie mógł się poszczycić min. Izydor Gulgowski - sławny Kociewiak, na
początku XX w. pracujący wraz z małżonką Izydorą dla kultury ludowej
Kaszub. Według Józefa Grabowskiego najstarsze relacje dotyczące
malowania na szkle wspominają wyłącznie Częstochowę , jako miejscowość , gdzie malowano na szkle. Większość opracowań dotyczy jednak obrazków odnalezionych na Podtatrzu i stanowi opis sztuki ludowej naszych sąsiadów- Słowaków .Tradycje malarstwo na szkle w Polsce, wtym również na Kaszubach, opisał min. dr Aleksander Blachowski w książce pt. Malarstwo na szkle.
Warsztaty malowania na szkle, Wiag, 2009 rok.
Kociewscy malarze na szkle
Niestety
trudno określić kiedy na Kociewiu zanikła ta dziedzina sztuki
rękodzielniczej. W połowie lat osiemdziesiątych XX w. zainspirowany
przez dr-a Aleksandra Błachowskiego młody wówczas twórca kociewski - Wojciech Lesiński, zapoczątkował
współczesny model kociewskiego malarstwa na szkle. Przez jakiś czas
artysta był jedynym twórcą ludowym w tej dziedzinie. Pracując nad
własnymi motywami kwiatowymi, uwzględniał cechy
charakterystyczne regionu kociewskiego. Wypracował
własny,niepowtarzalny styl, dzięki któremu bez problemu można odróżnić
jego dzieła z pośród dziesiątek innych , wykonanych podobną techniką,
ale w innym regionie kraju. Charakterystyczną cechą obrazów Lesińskiego
jest ciemne tło i niezwykle pewna kreska.
Kilka
lat później na Kociewiu swoją przygodę z malowaniem na szkle rozpoczął
Edmund Zieliński – znany wówczas głównie jako rzeźbiarz. Zieliński
rozpoczął pracę nad odrębnym wzornictwem kwiatowym. Zrysował więc motywy
zdobnicze ze skrzyń winowych i przeniósł je na szkło. Jego
obrazki różnią się od obrazów Lesińskiego, choć zarówno jedne , jak i
drugie nawiązują do wzornictwa kaszubskiego. Kiedy zmarł Wojciech
Lesiński, Kociewie straciło niezwykłego artystę, dzięki któremu
odzyskało dawno zanikłą dziedzinę twórczości ludowej. Z początkiem 2003
roku. Edmund Zieliński nauczył mnie tej niezwykłej i trudnej techniki
malarskiej. Dzięki jego naukom znam podstawy ludowego malowania na
szkle. Podczas zajęć warsztatowych w szkołach, świetlicach
terapeutycznych i instytucjach kultury, przekazuję tą wiedzę dzieciom,
młodzieży i dorosłym .Niestety, nie maluję na większa skalę. Swoje
działania w tym zakresie ograniczam jedynie do pojedynczych obrazków
oraz do szerzenia wiedzy o tej trudnej i rzadkiej sztuce rękodzieła
ludowego.
Opis techniki
Malarstwo
na szkle bardzo różni się od Malarstwa sztalugowego. Malując obraz
olejny wpierw tworzymy tło. Na szkle początek zaczyna się na końcu. Podstawą naszego dzieła będzie więc szkic,który musimy wykonać odręcznie. Do tego celu potrzebna nam będzie kartka, ołówek
, gumka oraz wizerunek osoby świętej,którą chcemy namalować. Nieco
później przyda się również kalka techniczna, za pomocą której swój szkic
umieścimy w centrum obrazu tak, by otoczyć go motywami kwiatowymi
proponowanymi np. przez Edmunda Zielińskiego. Szkic przeniesiony na
kalkę techniczną jest tak samo widoczny z obu stron.
Zanim
rozpocznę pracę nad obrazem, muszę wpierw odpowiednio przygotować do
tego powierzchnię szkła. W tym celu wystarczy dokładnie umyć je w płynie
do naczyń, wypłukać i osuszyć. Tak przygotowanego szkła nie wolno
dotykać palcami, ponieważ pozostawiają one tłuste ślady, które później
bardzo trudno pokryć farbą. Kiedy więc powierzchnia szkła została
odpowiednio przygotowana, wkładam pod nie uprzednio przygotowany szkic. I
tu ponownie przyda się nam kalka techniczna, bowiem szkic powinien być
umieszczony pod szkłem tak, by to, co zostanie przeniesione na szkło
było jego lustrzanym odbiciem. Również inicjały , lub podpis autora.
Następnie z pomocą stalówki rysuje kontury. Kiedy wyschną , bardzo
ostrożnie , cienkim pędzelkiem wypełniam farbami poszczególne
przestrzenie pomiędzy konturami. Zazwyczaj nakładam kolejno poszczególne
barwy, czekając by każda z nich dobrze wyschła. Na
koniec maluję tło. Co ciekawe, prawa strona obrazu jest tak naprawdę
lewą. Co oznacza, że po wyschnięciu naszego dzieła oglądamy je po
drugiej stronie szkła. Bardzo często maluje się postaci świętych
umieszczone w samym centrum obrazu, a wokół nich symetrycznie
rozmieszczone duże motywy roślinne. Właśnie po nich można z łatwością
określić w jakim regionie kraju powstał obraz.
"Czas Świecia" Piątek 15 kwietnia 2011
-----------------------------------------------------------
Zagadkowy strój
Dziś,
kiedy większość regionów etnograficznych z dumą przyznaje się do swoich
korzeni kulturowych, również Kociewie przeżywa coś w rodzaju apogeum
fascynacji sztuką regionu. Tu i ówdzie powstają zespoły ludowe
kultywujące tradycje tego regionu.
O
kociewskim stroju ludowym niestety niewiele dziś wiadomo. Od jakiegoś
czasu trwają głębokie spory w tym temacie, jednak nikt tak naprawdę nie
jest w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Sławni badacze kultury,
tacy jak Oskar Kolberg, Bożena Stelmachowska i wielu innych, większość
swojego cennego czasu poświęcali bliskim Kociewiu Kaszubom. To właśnie
dzięki ich badaniom kultura ludowa Kaszub jest bardzo wyrazista i
jednoznaczna, choć bywa, że budzi rożnie zabarwione emocje. Dla Kociewia
mało było czasu. Kiedy ów nadszedł, było już zbyt późno.Bowiem tutaj o
wiele szybciej docierały wszelkie nowości a to z racji tego, że głównym
traktem handlowym była wtedy Wisła. Zrozumiałym, więc powinno być, że do
nas docierały towary, które by trafić na sąsiednie Kaszuby potrzebowały
wielu lat. Szybciej, więc wyszły z użycia na Kociewskiej ziemi
tradycyjne ubiory wykonane ręcznie. Ręcznie tkane tkaniny ustąpiły
miejsce tkaninom wykonanym fabrycznie. Ponadto należałoby mieć też na
uwadze kolejne zawieruchy dziejowe skutecznie przyczyniające się do
stopniowego zaniku kultury.
Okiem etnografa
Najstarsze
relacje dotyczące kociewskiego stroju ludowego pochodzą z XIX wieku.
Wiadomo, że ze względu na modę, pewne części stroju szybciej zanikały.
Dla
etnografów i znawców tego zagadnienia, kociewski strój ludowy jest
wciąż nie odkrytą zagadką. Bywali tacy, którzy próbowali zmierzyć się z
tym tematem, ale niestety do dziś nikt nie dokonał jednoznacznej
rekonstrukcji kociewskiego stroju ludowego. W publikacjach traktujących o
naszym regionie doszukać się można wielu rozmaitych, mniej lub bardziej
trafionych teorii przybliżających ten temat.Często jedne przeczą
drugim.
Badania na Kociewiu prowadził min.Longin Malicki, udało mu się zebrać sporo
materiałów etnograficznych przybliżających kulturę naszego regionu.
Dzięki niemu wiemy całkiem sporo o tym, jaki rodzaj haftu był powszechny
w XIX wieku. Utrwalił też niektóre części stroju regionalnego. Wyniki
swoich badań opublikował min. w książce wydanej w 1973 roku Pt. Kociewska sztuka Ludowa.
Autor opisuje min. płócienny, nocny czepek kobiecy znaleziony w
Wierzbinach około 1900 roku oraz płócienną, również białą spódnicę,
obrzeżoną białym haftem dziureczkowym, znalezioną we Wdzie, również
około 1900 roku. Niezwykle interesujący z mojego punktu widzenia jest
czepiec-złotogłowie Kociewskie znaleziony w Rajkowach w XIX wieku. Co
ciekawe, czepiec ten znajduje się dziś w zbiorach Muzeum Ziemi
Kociewskiej w Starogardzie Gdańskim. O kociewskich czepcach pisał też Wojciech Błaszkowski w swojej książce pt. Hafty regionalne na Pomorzu. W książce tej Błaszkowski opisuje trzy czepce kociewskie, zapewne wśród nich czepiec znaleziony w Rajkowach.
Kociewską
ziemię i jej kulturę badał również Władysław Łęga, jednak zdaniem dr-a
Aleksandra Błachowskiego fakt, że Łęga był księdzem nie pozostał bez
wpływu na wynik jego badań.Ponieważ patrzył on na strój oczyma księdza,
ponadto nie potrafił rysować, więc jego szkice mogą być mało precyzyjne.
Ks.Władysław Łęga wyniki swoich badań dotyczące Kociewia opublikował w książce pt.Okolice Świecia. Również badania ks. Bernarda Sychty przyniosły Kociewiu kilka ciekawostek dotyczących stroju regionalnego. W Weselu Kociewskim
bardzo dokładnie opisał wygląd stroju panny młodej i
weselników.Wskazywał na związek haftu ze strojem. Bardzo wyraźnie
akcentował rolę czepka.

Oryginalny czepiec -złotogłowie kociewskie przechowywany w Muzeum Ziemi Kociewskiej w
Starogardzie Gdańskim.
Starogardzie Gdańskim.

Czepiec wzorowany na oryginale, wykonany przez Bożenę Ronowską
Niestety
materiały zebrane zarówno przez Malickiego, Błaszkowskiego, Sychtę jak i
Łęgę nie przyczyniły się do większych postępów w tym temacie.
Strój Gajka
W
tym miejscu kilka słów należy się Józefowi Gajkowi, etnografowi
pochodzącemu ze Lwowa. Całkiem niedawno ukazała się książka dr Anny
Kwaśniewskiej pt. Struktura etniczna Pomorza w której
opublikowano wszystkie wyniki prac Józefa Gajka , jest tam też opis
kociewskiego stroju, tego, który znamy dziś jako świetlicowy. By
skutecznie przybliżyć postać Gajka trzeba nieco zawróć.
Według dr-a
Błachowskiego polityka odegrała niemałą rolę w powstaniu tych
materiałów. Wiemy już, że nie ma jednego stroju ogólnopolskiego, jest
natomiast grubo ponad dwieście regiono-strojów.
Kiedy
w kwietniu 1938 roku ustalono nowy podział administracyjny Polski, w
skład Pomorza wszedł teren dawnego woj. Pomorskiego ( min. Kociewie),
całe Kujawy, Ziemia Chełmińska,Ziemia Dobrzyńska, Pałuki. Stworzono
Wielkie Pomorze. Ważnym się, więc stało to, by udowodnić wszystkim, że
ten teren zamieszkuje wielu Polaków. Ktoś wpadł na pomysł, by na wielki
Zlot Młodzieży w 1938 roku ubrać młodych ludzi w regionalne stroje. To
miał być manifest ich polskości. Polecono więc Gajkowi by w niemal
ekspresowym tempie zrobił badania terenowe na Pomorzu i
zaprojektował stroje min. dla Kaszubów,Kociewia, Tucholi, Kujaw itd.
Czasu więc miał bardzo mało. Opracował ankietę,którą rozesłał przede
wszystkim do szkół. Z wynikami ankiet połączył wyniki swoich badań i tak
na Zlocie Młodzieży w 1938 roku przedstawiciele Pomorza wystąpili w
strojach regionalnych.
Tak
więc strój regionalny funkcjonujący dzisiaj na Kociewiu, to głównie
wynik pracy Józefa Gajka,niestety istnieje duża dowolność w
projektowaniu tego stroju z czego wynikają często duże rozbieżności w
kolorystyce i ogólnym wyglądzie.
Od kilku lat badania nad rekonstrukcją kociewskiego stroju ludowego prowadzi dr Aleksander Błachowski.

Zespół Pieśni i Tańca Kociewie ze Starogardu Gdańskiego
Słowo o stroju świetlicowym
Od
wielu lat pasjonują mnie wszystkie zagadnienia dotyczące kociewskiego
stroju. Opracowałam własny wzór stroju świetlicowego. Podstawy oparłam
przede wszystkim na materiałach zebranych przez Józefa Gajka i ks.
Bernarda Sychtę. Podążając za myślą Sychty hafty z serwetek,
wprowadziłam z powrotem na swoje miejsce. Wiadomo, że pierwotnie haft
istniał wyłącznie na stroju ludowym. Same początki haftu nie tylko na
Kociewiu, mogą wydawać się banalne. Jak wiadomo kiedyś kobiety przędły
nici,samodzielnie tkały tzw. samodziały z których potem szyły
poszczególne elementy odzienia. Ubiór szyty ręcznie nie wyglądał zbyt
ładnie, więc kobiety dość szybko znalazły na to radę. Miejsca szwów
zaczęły zdobić naturalnie barwionymi nićmi. Wpierw były to nieregularne
znaki - zygzaki, dość szybko zmieniły się w stylizowane ornamenty
naśladujące motywy roślinne. Tak haft dość szybko zmienił swoje
przeznaczenie, zamiast kamuflować wady stroju, zaczął zdobić.
Do
dnia dzisiejszego wyszyłam kilka strojów , jeden powędrował za granicę,
drugi znalazł swoje miejsce w Izbie Regionalnej w Świeciu, trzeci zaś
jest w przebogatych zbiorach Kaszubskiego Uniwersytetu Ludowego we
Wieżycy. Kilka elementów stroju wyhaftowałam dla szkolnych zespołów
folklorystycznych. Obecnie jestem w posiadaniu dwóch strojów, które
służą mi podczas różnych spotkań i warsztatów.
"Czas Świecia" Piątek 25 marca 2011
---------------------------------------------------
Taneczne ostatki przed Środą
Tu i
ówdzie jeszcze słychać ostatnie dźwięki rytmicznej muzyki. Już zasypiać
zaczynają domostwa. Cichnie radosne granie. Gościna zaczyna się
kończyć, nadchodzi czas ciszy.
Trzy
dni przed Środą Popielcową na Kociewiu bywały ciekawe.Gasnący płomień
karnawałowych zabaw w tych dniach buchał jeszcze i grał. Ostatki,to już
ostatnie huczne spotkania w ścisłym, sąsiedzkim gronie. To dni
przepełnione zwyczajami, bez których nie godziło się wejść w poważne
dni.Zwłaszcza taniec posiadał tu niezwykle wysoką pozycję. Bawiono się i
tańczono do białego rana. Na ten czas pilne prace w gospodarstwie były
odkładane, czekać musiały, aż lud prosty, a radosny pożegna w zgodzie
karnawał, zdejmie z twarzy i serc maski i powróci na łono najważniejszej
z matek – ziemi. Bowiem wtedy całe życie chłopa, cały jego trud i
staranie krążyło właśnie wokół ziemi –żywicielki.
Tanecznym krokiem
Na Kociewiu podobnie, jak w innych Pomorskich regionach etnicznych znany był taniec na wysoki len, tzw. lenny.
Wspomina o nim Roman Landowski, który twierdził, że taniec ów polegał
na tym, że jedna ze starszych kobiet w towarzystwie przepasana wiązką
lnu wykonywała przedziwny, rytmiczny taniec. Kobieta kołysząc
biodrami,co jakiś czas podskakiwała wysoko. Chodziło o jak najwyższy
podskok, bowiem jego wysokość była zapowiedzią wysokości, do jakiej
urośnie len w najbliższych zbiorach. Len dla ówczesnych ludzi był
niezwykle ważny, ubierał ich i żywił. Z włókien lnianych tkano
samodziały, z których później szyto ubrania.
Podobnie tańczyli młodzi chłopcy. Ich taniec, to wg.Landowskiego tzw. jędrzny (jędrny) taniec.Od lennego różniło go jedynie to, że podskok wyznaczał granicę, do której wyrosnąć miało zboże.
W okolicach Czarnej Wody tańczono miotlarza –
taniec wykonywany w wieloosobowych grupach. Dziewczęta ustawiały się w
jednym rzędzie, drugi rząd naprzeciw nich tworzyli chłopcy. W
przestrzeni powstałej pomiędzy obydwoma rzędami tańcowała osoba z
miotłą.Porzuciwszy miotłę wybierała sobie kogoś do tańca. Reszta osób
dobierała się wpary, a ten, kto pozostał samotny rozpoczynał od nowa
taniec z miotłą.
Tłuste słodkości i przebierańcy
Oczywiście
całej zabawie ostatkowej towarzyszyły smażone w tłuszczu słodkości.
Zwykle były to ciastka przypominające dzisiejsze pączki, zwane pruclami, drożdżowe placuszki
( ruchanki), albo ziemniaczane plińce.
Pracowite,
więc były te dni dla wiejskich gospodyń. Słodkości musiały być pod
każdym dachem, ponieważ w tych dniach popularne były ostatnie pochody
przebierańców. Landowski wspomina o chodzeniu z kozą, bocianem lub
niedźwiedziem. Radość i hałas wchodził wtedy pod strzechy. Rodzajem
zapłaty za te niezwykłe odwiedziny, były te tłuste słodkości.
Koniec zabaw
I
przyszedł post. Twardy i cichy. Dawniej poszczono bardzo
rygorystycznie. Środy, piątki i soboty były wyjątkowo postne. Na stołach
nie mogło się znaleźć ani grama tłuszczu. Niezwykle starannie szorowano
wszystkie garnki i patelnie. Głównymi posiłkami były wtedy śledź i
chudy żur. Często na stołach pojawiał się też brzad- zupa z suszonych owoców.
Kiedy
post miał się ku końcowi, wypędzano z chaty postne jadło. Urządzano
oficjalny pogrzeb żuru i wieszanie znienawidzonego śledzia,którego
obnoszono po wsi zawieszonego na długim drągu. Tak właśnie kończyło się
jego postne panowanie w kociewskich chałupach. Głodówki w czasie postu
bywały wtedy nazbyt wielkie. Z utęsknieniem czekano Palmowej Niedzieli,
która zwiastowała rychłe nadejście czasu oczekiwanego przez wszystkich.
"Czas Świecia" Piątek 11 marca 2011
---------------------------------------------------------------
Dawniej młodzi brali ślub tylko podczas karnawału
Niewątpliwie
karnawał dla Kociewiaków, to niezwykły czas radości. Jak nie trudno
odgadnąć, dla ludu prostego, wiązał się bezpośrednio z tym samym z czym
wiązały się wszystkie andrzejkowe, wigilijne i sylwestrowe wróżby.
Chodzi tu oczywiście o wesela.
To
właśnie czas karnawału był najbardziej odpowiednim czasem do zaślubin.
Na długo przed świętem Matki Boskiej Gromnicznej( 2 luty) trzeba było
posłać do panny w konkury, czy jak ktowoli w swaty, by wesele doszło do
skutku jeszcze w karnawale.
Swat zwany rajkiem
Jak twierdzi Mirosław Kropidłowski, koniecznym było więc posłanie do domu wybranki swata, zwanego rajkiem, stąd tzw. rajby. A
wyglądały one różnie w różnych częściach Kociewia np. na północy
Kociewia chłopak nie pokazywał się w domu wybranki tak długo, dopóki
rajek nie załatwił wszystkich spraw za niego. Ciekawym jest fakt,że
rajek mógł iść w rajby wyłącznie w czwartek. Jeżeli rodzice mieli zamiar
oddać rękę swojej córki kawalerowi nie przyjmowali od razu jego
propozycji.Zwykle kazali, by rajek przyszedł do nich później. Dla
kawalera był to znak, że jego oświadczyny zakończą się pomyślnie.
Znakiem odmowy było zwykle podanie rajkowi do jedzenia czarniny- zupy
sporządzonej z rosołu i kaczej, lub gęsiej krwi.
Podczas
drugiej wizyty rajka rozpoczynano wstępne targi, zwłaszcza dotyczące
posagu panny młodej i umawiano się na zmówiny, to na nich rodzice
młodych dobijali właściwego targu,uzgadniano terminy zaręczyn i wesela.
Weselmy się...
Na
Kociewiu, podobnie jak winnych regionach etnicznych Polski istniał
zwyczaj oficjalnego proszenia na wesele. Funkcję prószącego pełnił
zwykle drużba, który odświętnie odziany chodził do przyszłych gości
weselnych i uroczyście prosił o przybycie na wesele. Większość gości na
takim weselu, to sąsiedzi.
Jak
twierdzi Kropidłowski,jeszcze w XVIII wieku na Kociewiu nie wolno było
zapraszać na uroczystości rodzinne zbyt wielu gości, co wiązało się z
grzywną, którą trzeba było zapłacić za urządzenie zbyt dużej imprezy. A
obyczaj ludowy nakazywał, by wesele było duże i huczne. Większość
przygotowań weselnych miała miejsce w domu panny młodej. Interesujące
było to, że każdy, kto przyjął zaproszenie na wesele w jednakim stopniu
poczuwał się do tego, by jakoś uczestniczyć w przygotowaniach do
uroczystości. Dlatego często do domu panny młodej posyłał kilka kur,
gęsi lub jaja itp. To coś w rodzaju składki.
Zwykle
wesele odbywało się w dwóch sąsiadujących ze sobą domach, w jednym domu
jedzono, w drugim zaś tańczono, a to ze względu na to, że taka chałupka
wiejska była zwykle bardzo malutka, jedna, więc nie pomieściłaby
wszystkich gości. Przemarsze pomiędzy tymi chatami odbywały się
uroczyście przy akompaniamencie orkiestry, ze śpiewem weselników.
Wianek dla panny młodej zwyczajowo przygotowywały jej rówieśnice.
W
przeddzień wesela na progu chaty panny młodej tłuczono przeróżne szkła.
Wierzono, że ten hałas odstraszy złe duchy, które czyhają na młodą
parę.
Z dniem
ślubu wiązały się ściśle przeróżne wierzenia. Przed wyjazdem do kościoła
do prawego trzewika wkładano pannie młodej trzy ziarna owsa. Wierzono,
że ziarna te są symbolem płodności. W sukienkę często wszywano
dziewczynie jeden grosz, lub święconą gałązkę zieleni.Grosz był wróżbą
dobrobytu, natomiast gałązka miała ochraniać dziewczynę przed złym.
Podobną funkcję spełniał bukiecik mirty przypinany panu młodemu.
Tuż
przed wyjazdem do kościoła druhny i drużbowie śpiewali przeróżne
pieśni. Jedne wychwalały stan małżeński inne żałowały panny młodej. Po
tym następowała ceremonia błogosławieństwa rodziców. Po czym cały orszak
weselny zajmował miejsca na wozach i z muzyką i śpiewem, w ogromnym
hałasie podążano do kościoła. Cały ten harmider robiony był celowo,
chłopcy strzelali z batów i łomotali w przeróżne blachy, chodziło o
odstraszenie złego od orszaku weselnego, a w szczególności od młodej
pary. I w tym miejscu Kropidłowski wymienia cały szereg przeróżnych
wróżb i wierzeń bezpośrednio związanych z tą chwilą. Wierzono, bowiem,
że wszystkie okoliczności tej chwili, są obrazem wspólnego życia
młodych. Gdy padał deszcz,uważano, że pani młoda będzie miała opłakane życie. Kiedy na drodze napotkano zająca lub czarnego kota wróżyło to niezgodę w domu.
Dawniej
panna młoda ubierana była do ślubu na czerwono, lub modro. Rychło
naleciałości miejskiej mody zmieniły ten zwyczaj i nieco później panny
młode zaczęto stroić w białe suknie. Pan młody do ślubu ubierał sukmanę,
później czarny żakiet. Do ołtarza pannę młodą zwykle prowadziły dwie
druhny.
Chlebem i solą
Po
zaślubinach w kościele cały orszak weselny wracał do domu panny młodej,
gdzie przed domem czekała na młodych matka, by powitać ich chlebem i
solą.
Kiedy młodzi przekroczyli próg ,orkiestra zaczynała grać, a weselni goście ruszali w tany. Oczywiście
podczas wesela wyjątkowo ważne miejsce zajmowały pieśni śpiewane na
zmianę przez chłopców i dziewczęta.Wszystkie opiewały uroki i
niedostatki wspólnego pożycia. Bywało też, że sąsiedzi, których nie
zaproszono na wesele wystawali pod oknami chaty w której odbywało się
wesele i bacznie obserwowali wszystko, co się w niej działo.Czasem
wychodzili do nich państwo młodzi, by w radosnym geście wybrać z pośród
nich sobie partnera lub partnerkę do tańca. Kiedy zabawa trwała już na
dobre ,na ucztę weselną wdzierali się przebierańcy tzw. Maszki. Pośród
nich był dziad i baba, cygan, diabeł itp. Niezwykle wymowna była postać
baby, która w wiklinowym koszu przynosiła pani młodej jabłka, które
były wówczas wróżbą płodności. Przed północą następował tzw. wykup, a po nim oczepiny. Według Eckerta wykup, to nic innego, jak dzisiejszy taniec za pieniądze z panią młodą lub jej mężem.
Oczepiny
natomiast polegały na zdjęciu z głowy panny młodej wianka, obcięciu lub
upięciu jej warkocza( kiedyś wszystkie panny nosiły warkocze) i
nałożeniu na głowę czepka, który był symbolem przyjęcia jej do grona
mężatek. Według Sychty wianek zdjęty z głowy panna młoda rzucała do
góry. Ta z panien, która złapała go w locie miała prędko wyjść za mąż.
Przenosiny
urządzano na dwa, trzy dni po weselu. Wszystkie rzeczy młodej mężatki
ładowano na wóz i w barwnej procesji przewożono do domu męża.
Poprawiny urządzano zwykle tydzień później i proszono na nie wyłącznie tych, którzy nie byli obecni na weselu.
Wszystkie
ważniejsze obrzędy i zwyczaje związane z weselem w naszym regionie
bardzo ciekawie i drobiazgowo opisał ks. Bernard Sychta w „ Weselu
kociewskim”.
Nie
trudno zauważyć, że dawniej dla Kociewiaków, a zwłaszcza dla młodych
dziewcząt niezwykle ważne było zamążpójście. Bywały bardzo krótkie
karnawały, więc nie sposób było sprostać tradycji. Bywało też tak, że
chłopiec zagapił się, lub zbytnio się ociągał z posłaniem w swaty.
Wówczas panna musiałaby czekać cały rok na oświadczyny.Dlatego i na to
Kociewiacy mieli radę - jeśli którejś dziewczynie nie udało się wyjść za
mąż w karnawale miała jeszcze drugą szansę w tzw. Zielonym
karnawale,który rozpoczynał się po Wielkanocy.
"Czas Świecia" Piątek 4 marca 2011
-------------------------------------------------------
O karnawale
Trzej
Królowie tradycyjnie zabierają ze sobą ten czas Godów, w którego
miejsce nastaje inny, jeszcze bardziej wesoły i rozrzutny, szalejący na
zabawach ludowych, kuligach, maskaradach i dworskich balach. Karnawał
trwać, więc będzie aż do Środy Popielcowej, po czym nastąpi Wielki Post.
Karnawał na świecie
Któż z nas nie słyszał o słynnym karnawale w Rio de Janeiro.
Wielość barw, przepych i ogólne przyzwolenie na wszystko -w ten sposób
jawią się nam tamtejsze pochody karnawałowe. Jednak w tej całej
rozkrzyczanej pozie dzisiejszy karnawał to zaledwie cień tego
prawdziwego, o którym pierwsze wzmianki pochodzą bodaj z XI wieku, a
zostały znalezione w tzw.Kronikach miejskich. W tamtych czasach w
klasztorach bardzo często prowadzono takie kroniki, zapisywano w nich
wszystkie ważne dla ludu wydarzenia.
W XX wieku nad problemem karnawału pracował Michaił Bachtin, to dzięki jego badaniom dziś tak wiele wiemy o genezie karnawału.
Przed
wiekami centralnym miejscem karnawału był zwykle rynek miejski, na
którym gromadzili się ludzie przebrani za różne zabawne postacie, by
bawić się, jeść i tańczyć. Na tym placu wszyscy byli równi. Raz w roku
biedni i bogaci, lepiej i gorzej urodzeni skryci za maskami bawili się
razem. Karnawał to świat na opak, metafora ludzkiej duszy. Na ten czas zawieszano wszystkie prawa, sferę sacrum za zgodą kościoła na moment zmieniano w profanum.
W tych dniach ludzie mogli uzewnętrznić ukrywane w sobie ciemne
oblicza, oderwać się od z góry wyznaczonych im ról społecznych i przez
chwilę stać się kimś innym.
Ówczesny karnawał, to przeżywanie siebie w innej odsłonie.
Wiadomo,
że te całe ucztowanie miało swój ukryty cel. Zazwyczaj po
wielotygodniowym życiu w atmosferze zabaw i nierzadko grzechu, do
prostego ludu docierał fakt, że takie życie przez cały czas byłoby nie
niemożliwe. Dlatego kiedy społeczeństwo wyszalało się w czasie karnawału
z pokorą powracało na swoje dawne miejsce, by w spokoju i atmosferze
wytężonej pracy przeżyć kolejny rok. To wówczas pojawił się termin umrzeć z przejedzenia.
Niestety miał on znaczenie dosłowne, gdyż bywało, że ludzie głodujący
przez cały rok, nagle siadali do stołu zapełnionego przeróżnymi
specjałami, co często kończyło się zgonem. Zapewne karnawał trwałby w
niezmienionej formie do dnia dzisiejszego, gdyby nie reformacja.
Od
tej pory karnawał zmienił diametralnie swe oblicze, oczywiście ludzie
nadal się spotykali, przebierali i bawili, jednak te wszystkie zabawy
miały już inny sens i wymiar. Jego dzisiejsze odpowiedniki, to min.
kolędnicy, juwenalia studenckie, turystyka ekstremalna itp.
Naszym
współczesnym problemem jest to, że nie potrafimy się bawić, nie do
pomyślenia jest, by na chwilę zapomnieć o troskach i kłopotach.
Karnawał na Kociewiu
Na
Kociewiu powszechne były wówczas kuligi, zwane białym szaleństwem,
które bez śniegu i mrozu nie miałyby żadnych szans zaistnienia. Tak,
więc okres karnawału wyjątkowo im sprzyjał. Toż to głęboka zima w tym
czasie i zazwyczaj pogoda dobrze służyła tym zabawom.Rodowodu kuligów
należałoby szukać na dworach. To tam właśnie organizowano jena samym
początku, a jak twierdził Roman Landowski, to właśnie wówczas do tej
obrzędowości przenikały elementy czysto ludowe. Bowiem z ludu prostego
byli muzykanci,przygrywający w takt zabawy, z niego również pochodzili
śpiewacy oraz cała obsługa kuligu.
Zabawa
polegała na tym, że kilkoro sąsiadów umawiało się na odwiedziny u
innego sąsiada mieszkającego gdzieś dalej. Ładowano najbliższych i
służbę na sanie i bez wcześniejszej zapowiedzi rozkrzyczaną hałastrą,
wpadano niby to przypadkiem w odwiedziny. Zaskoczony gospodarz nie miał
wielkiego wyboru. Zwykle godnie przyjmował pod swoim dachem rozradowany i
wygłodniały tłum, który zjadał i wypijał wszystko, co miał w spiżarni.
Kiedy nie było już nic do jedzenia i picia pakowano wszystkich z
powrotem na sanie, wraz z gospodarzem, jego rodziną i służbą i wyruszano
w dalszą drogę, do kolejnego sąsiada, by znowu go objeść ze wszystkich
zapasów.Taka sytuacja powtarzała się wielokrotnie, przy czym istniał
zakaz przyjmowania gości podczas nieobecności gospodarza.
Bywały
oczywiście na Kociewiu kuligi prawdziwe, gdzie uprzejmie powiadamiano
sąsiada, którego chata była celem ich drogi. Miał, więc prawo wyboru,
oraz czas na przygotowanie się do tych niezwykłych odwiedzin. Wówczas
miały miejsce wyjątkowo efektowne wydarzenia towarzyszące kolumnie sań
radośnie rozcinającej białe śniegi leżące na polnych drogach. Bywały,
więc ogniska, polowania, jazdy z pochodniami i wiele innych. Na saniach
nie mogło zabraknąć oczywiście ludowej kapeli, oraz kolędniczych
przebierańców. Po dotarciu do celu gospodarz z otwartymi ramionami witał
przybyłych gości, ci w zamian za to raczyli go wcześniej
przygotowywanym barwnym widowiskiem,. Wszyscy uczestnicy kuligu zwykle
skrywali swoje twarze za maskami, co dodawało zabawie nieco
tajemniczości. Tak bawili się ci nieco zamożniejsi. Wiadomo, że pod
biedną strzechę taki kulig nigdy nie przybywał, boi po co, kiedy
spiżarnia tam i bez tego pusta...
Święto Gromnicznej
Gdzieś
w połowie karnawału przychodziło do ludzi opamiętanie. Zaczynali myśleć
o obejściu i zabezpieczeniu przyszłości domownikom. Dniem tego przełomu
było święto Matki Bożej Gromnicznej, podczas którego świecono świece.
Gromnicę taką każdy z nas otrzymuje na chrzcie i towarzyszy ona nam w
naszej ziemskiej drodze. Powinna być obecna przy I Komunii świętej,
zawieraniu związku małżeńskiego, podczas burzy( pełniła funkcje
ochronne) oraz w ostatniej chwili życia i ostatniej podroży. Gromnice
dawniej odlewano w specjalnych blaszanych formach , symbolizowały wiarę,
nadzieję,miłość, a przede wszystkim człowieczeństwo. Kociewiacy
wierzyli, że światło gromnicy posiada magiczne siły, odstrasza złe moce,
chroni przed piorunami i dzikimi zwierzętami.
"Czas Świecia" Piątek 25 lutego 2011
---------------------------------------------------------
Jak ksiądz Kamecki do bierzmowania przygotowuje
W
Domu Katechetycznym w Grucznie, prowadzonym przez Ks. Franciszka
Kameckiego, na czas zimowych ferii, zamieszkała trzydziestoosobowa grupa
gimnazjalistów. Przyjechali tu z różnych wsi parafii. Wspólne
przebywanie ma uczulić tych młodych ludzi na potrzeby innych.
To już druga tura biwakowiczów w tym roku. Pięćdziesięcioosobowa grupa młodzieży spędzająca
tu czas kilka dni wcześniej powróciła do swoich domów. Zabrali ze sobą
bagaże pełne niezwykłych wrażeń, emocji i nauk. Bez nich to miejsce i wszystko, co się tutaj dzieje na przestrzeni całego roku nie miałoby sensu.
-
Inni księża wprowadziliby tu zapewne klasztorny rygor, jednak mi nie o
to chodzi. Zbyt surowe formy nie są odpowiednie dla dzieci. One
potrzebują zwyczajności i swobody. Po latach praktyki potrafię im to
zaoferować. – mówi ksiądz Franciszek Kamecki, inicjator i fundator
niezwykłych biwaków dla młodzieży. – Pracując dla tych młodych,jeszcze
nieukształtowanych ludzi, stawiam na niewidzialne ślady, które mam
nadzieję pozostaną w ich duszy na zawsze. Proszę sobie wyobrazić, że z
każdego dziecka można wykrzesać coś dobrego, niepowtarzalnego. Bywa, że
na naszych biwakach okazuje się nagle, że dziecko, na co dzień nieśmiałe
i mało aktywne, otwiera się na innych. To niewątpliwie całkowicie
przewartościowuje jego spojrzenie na świat i ludzi go otaczających.
Każde takie spotkanie, to osobny sukces. – opowiada- Dla mnie i
wszystkich dorosłych, którzy mi pomagają podczas biwaku to tylko trzy
dni. Mam jednak świadomość, że dla wielu z tych dzieci to aż trzy dni,
być może, że najpiękniejsze w życiu. Dziś są trudne czasy dla rodziny,
każdy z nas doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że w wielu wiejskich
domach często brakuje chleba.Bywa, że tam, gdzie chleba jest pod
dostatkiem, brakuje miłości. Dla dzieci, to chyba najdotkliwsza z kar.
Widziane z boku
Sam
pomysł, by przez zabawę i naukę tworzyć więzi międzyludzkie, patrzącemu
z boku może wydawać się karkołomny. Cóż takiego można zaszczepić w
nieopierzonej duszy w tak krótkim czasie? Ksiądz Kamecki niewątpliwie
zna odpowiedź na to pytanie. W jego zmęczonej twarzy nie trudno wyczytać
sens tych wszystkich działań. Kiedy o tym mówi głos mu się załamuje.
Wzruszenie wycisza zgłoski, innym daje zbyt dźwięczne brzmienie.
Rozmawiam z tym schorowanym, zmęczonym codzienną walką z własną
ułomnością człowiekiem i zastanawiam się skąd w nim tak wiele siły i
uporu? Czas bezlitośnie obchodzi się przecież z ludzkim ciałem, jemu też
nie oszczędził fizycznego bólu. Mimo to potrafi wykrzesać z siebie tak
wiele miłości.
–
Musi pani wiedzieć – zaczyna ksiądz Franciszek - że w tym wszystkim
chodzi głównie o wyzwalanie pozytywnych emocji. Młody człowiek powinien
się z nimi zapoznać i mieć ich świadomość. To pierwszy krok ku temu, by
powstrzymać w porę złe emocje i nie kierować ich przeciwko bliźniemu. Na
naszych biwakach dzieci przebywają razem, wspólnie przeżywają modlitwę,
ale również zabawę. Obraz tych biwaków osobom z zewnątrz może kojarzyć
się z popularnymi niegdyś spotkaniami oazowymi. Jednak tak nie jest. Ich
charakter znacznie odbiega od założeń Oazy. Dzisiejszy
biwak, to nic innego, jak kolejny etap przygotowania naszej młodzieży
parafialnej do bierzmowania. – mówi - Nie jestem zwolennikiem
tradycyjnych metod wpajania religijnej wiedzy młodym ludziom. Uważam, że
są one przestarzałe i tak naprawdę nie prowadzą do dobrych wyników.
Młody człowiek zaganiany niemal silą do kościoła, słuchający nauk,łatwo
się zniechęca. Rozproszony nie przyswoi zbyt dobrze wiedzy koniecznej do
tego, by godnie i zupełnie świadomie przyjąć do serca Ducha świętego.
Dlatego tak duży nacisk kładę na to, by dzieci współpracowały ze sobą
nie tylko podczas biwaków. Już na wiele miesięcy przed pierwszym
biwakiem grupy dzieci z sąsiednich wiosek należących do mojej parafii
dzielę na mniejsze podgrupy. Każda podgrupa składa się z kilku osób. Ze
swojego grona zwykle wybierają tzw.animatora, osobę najbardziej aktywną,
która później odpowiada za wszystkie postępy grupy. Kolejnym etapem
przygotowań do pierwszego biwaku jest moje spotkanie ze wszystkimi
animatorami. Już wtedy każde dziecko musi posiadać pisemną zgodę
rodziców na udział w biwaku. Po tym spotkaniu każdy z animatorów
otrzymuje regulamin biwaku i ma obowiązek zapoznać z nim wszystkich
kolegów i koleżanki. Z każdym rocznikiem do bierzmowania odbywa się
zwykle pięć biwaków.Ich zadania nie kończą się wraz z biwakiem. Przez
cały okres przygotowań do bierzmowania młodzi ludzie spotykają się w
swoich grupach i pracują. Animator,co jakiś czas rozlicza ich działania
przede mną. To niewątpliwie uczy tych młodych ludzi sumienności i
odpowiedzialności.


Zima nie sprzyja zabawie
Zimowe
ferie to nieciekawa pora na biwak, jednak mimo to, ksiądz Kamecki
konsekwentnie, co roku decyduje się na jego organizację.
-
Biwaki letnie są łatwiejsze organizacyjnie, gdyż możemy dużo czasu
spędzać z dziećmi w plenerze. Często jeździmy nad wodę. Zimą, wyjeżdżamy
do Parku wodnego w Chojnicach, co pociąga za sobą dodatkowe koszty.
Jestem gotowy te koszta ponosić. Przy okazji wyjazdów na basen chodzimy
na skromny obiad i deser do MacDonalda. Proszę sobie wyobrazić widok
rozradowanych dziecięcych oczu, gdy po raz pierwszy w życiu przekracza
próg tej restauracji? Może to zabrzmieć dziwnie, ale proszę mi wierzyć,
wciąż są na wsi młodzi ludzie, którzy nigdzie, poza szkołą nie byli.Po
prostu, nie stać rodziców, by finansować ich wyjazdy np. z wycieczką
szkolną. Dlatego to robię - cichnie, po czym kończy – to jest moje małe
Caritas.
Spojrzenie wstecz
Biwaki księdza Kameckiego posiadają już wieloletnią tradycję – całe życie zajmowałem się młodzieżą i dziećmi. – mówi ksiądz -
Już od ponad czterdziestu lat działam w ten sposób. Do 2000 roku
wyjeżdżałem z grupami młodych ludzi na obozy namiotowe w Bory
Tucholskie. – z rozrzewnieniem wspomina– wtedy były ciężkie czasy. O
wszystko było bardzo trudno, półki sklepowe były puste. Dziś o wszystko
jest łatwiej. – dodaje.
Kameckiego wspierają przyjaciele i mieszkańcy parafii, a
grucznieńskie biwaki znane są już nie tylko w okolicy. Często, bowiem
parafia gości w swoich skromnych progach ludzi z różnych stron Polski
oraz z zagranicy.
-
Przez nasz Dom Katechetyczny przewinęły się już tłumy ludzi.- Opowiada
ksiądz Franciszek nieco zmęczonym,może trochę poirytowanym głosem -
Gościliśmy młodzież i dorosłych z parafii w Subkowach, Toruniu,
Chełmnie, Bydgoszczy, Świeciu, Tczewie, Gdańsku ,Bieszczadach oraz z
Niemiec, Litwy i Czech. Każdy biwak, to osobna historia niosąca radość i
nadzieję - dodaje.

Patrząc w stronę wolontariatu
Niewątpliwie misja, jaka przyświeca księdzu Kameckiemu nie jest łatwa. Pochłania, bowiem wiele energii i pieniędzy.
–
Nie jest źle, wszystkie biwaki finansuję z pieniędzy parafialnych. –
opowiada kapłan - Przed laty Urząd Miejski w Świeciu wspierał moją
działalność materialnie. Od jakiegoś czasu wprowadzono dużą biurokrację.
Nie mam ani zdrowia, ani nerwów na wypełnianie dziesiątek papierów,
które w rezultacie dają mi niewielkie wsparcie. – milknie na chwilę ,po
czym kontynuuje - Z tego względu zaniechałem starań w gminie. Finansowo
nie wygląda to aż tak tragicznie. Co prawda, dzieci nocują i jedzą
wszystkie posiłki w Domu Katechetycznym, ale jak do tej pory daję sobie z
tym radę. Czasem któraś z matek upiecze dla wszystkich pączki, lub
faworki, ktoś inny przywiezie owoce lub warzywa i jakoś sobie radzimy.
Nikt nie chodzi tu głodny. – mówi ksiądz Kamecki - Przed
laty bardzo pomagał nam Stefan Medeński, właściciel firmy Polpak (
przedtem masarni w Dworzysku). Niestety firma została sprzedana i nasz
kontakt się urwał. Także przywoził skrzynie z mięsem i przetworami
kiełbas Mirosław Wołowicz, właściciel masarni w Grucznie, która dziś już
nie istnieje - ciężko przełyka ślinę, widać,że to trudny temat dla
księdza. - Gorszy problem mam z dorosłymi opiekunami. Mało,kto chce się
angażować tak dogłębnie w nasze działania. Na stałe wspierają mnie moi
przyjaciele Hanna Urbańska: katechetka z Pruszcza, Mirosław Klarkowski i
Jan Barczyński z Tczewa. Czasem w prace nad biwakiem angażują się
bliscy uczestniczących w nim dzieci. Bywają tu też studenci, wszyscy
pracują na zasadach wolontariatu. Przed laty, bardzo aktywnie pomagała
mi Dorota Kiedrowska, niestety opuściła nasz piękny kraj i dziś mam dziś
od niej mało wieści - wspomina.
Samoudzielanie się i samoobsługa
Cały
dzień spędzony na biwaku w Grucznie pozwolił mi dobrze poznać ludzi
współpracujących z księdzem. Miałam niepowtarzalną możliwość obserwacji
zasad i obyczajów rządzących całą grupą.Chwilami nie mogłam wyjść z
podziwu nad tym jak sprawnie i bezkonfliktowo wszystko tutaj działa.
Każdy młody człowiek zna swoje obowiązki i przywileje,wszyscy
współpracują ze sobą.
-
Dzieci same nakrywają do stołu,same sprzątają po sobie - mówi Hanna
Urbańska, katechetka i wieloletnia opiekunka młodzieży podczas biwaków. –
Tutaj nikt nikomu nie usługuje. Młodzi ludzie podzieleni na małe
podgrupy doskonale orientują się, kto, kiedy i co powinien zrobić. To
zapewne uczy ich dbałości o siebie i miejsce swojego pobytu oraz
szacunku do pracy innych ludzi. Takie wspólne zmywanie naczyń po
obiedzie bardzo łączy współpracujących ze sobą. Uczestniczę we
wszystkich ich zadaniach i bez trudu obserwuję, że to ich bardzo do
siebie zbliża - dodaje.
"Czas Świecia" Piątek 18 lutego 2011
----------------------------------------------------
Kociewiacy, ludzie z duszą
Już
na samym początku swojej drogi na ziemi człowiek trafia do grupy
społecznej, która w miarę jego rozwoju fizycznego i intelektualnego
kształtuje w nim wzorce osobowe. Działając poza jego świadomością
reguluje jego system wartości i postępowania.
Człowiek, jako istota wolna, posiadająca zdolność rozumowania i odróżniania dobra od zła jest najwyższą
wartością na świecie. Podążając za własnym głosem wewnętrznym, potrafi
świadomie pojmować wszystko, co materialne.To coś na kształt ucieczki -
rodzaj tęsknoty za czymś, co nigdy nie przemija,czego raczej nie można
dotknąć. Stąd u niektórych pojęcie duszy nieśmiertelnej, po
zakończonej ziemskiej wędrówce przechodzącej przez czyściec, zwykle
zmierzającej do nieba. Tak więc dusza inaczej jest pojmowana przez
różnych reprezentantów poszczególnych grup etnicznych.
Według
Mirosława Kropidłowskiego dusza ludzka w wyobrażeniach Kociewiaków
bywała materialna, posiadała swój kształt i ciężar.Wierzono, że kiedy
podczas pogrzebu trumna ze zwłokami zmarłego robiła się cięższa,siadała
na niej dusza zmarłego.
Były miejsca, gdzie
wierzono w bezpośrednią wędrówkę dusz.Kociewiacy uważali, że dusze dobre
pokutowały od zmierzchu do godziny 23.00 . Po tej godzinie swoją pokutę
rozpoczynały dusze złe. Swoją pokutę zwykle odbywały na rozstajach dróg
oraz w miejscach w których za życia najczęściej grzeszyły.Przy czym
bardzo starały się nie napotkać na swojej drodze nikogo z żywych.Dusze
te podobno były niewidzialne. Kociewiacy wierzyli, że mogą je zobaczyć
jedynie urodzeni o północy. To co zwykle widzieli, to coś na kształt ludzkiej
postaci, tylko bez głowy,przyobleczone zwykle w białe, powłóczyste
szaty. W wierzeniach tych pojawia się też motyw zwierząt, zwykle konia
lub psa, które również posiadły ten dar.
Bywało,
że pokutujące dusze prosiły żyjących o przysługę,zwykle były to prośby o
modlitwę. Kociewiacy uważali, że nie zawsze dusze odzywały się do
żywych tylko po to by prosić o modlitwę, czasem bywało tak , że robiły
to tylko po to, by ich przestraszyć, co bywało aktem zemsty za doznane od nich za życia krzywdy.
Czasem
duch matki przychodził straszyć nieznośne dziecko. Wierzono,że dusze
wracają zwykle tam, gdzie mają do załatwienia jakieś niedokończone
sprawy.
Kropidłowski
twierdził, że Kociewiacy wierzyli nie tylko w wędrujące dusze, ale
również w to, że zmarły może wstać z grobu. Za przykład podaje tu
relację ludową według której matka, która zmarła w trakcie porodu ,po
śmierci przychodziła karmić swoje nowo narodzone dziecię. Podobno
namawiała też męża do tego, by jak najszybciej znalazł sobie drugą żonę,
by jej dziecko znowu miało matkę.
Ze słownika ks. Bernarda Sychty
Grómadkovać śa - gromadzić się
Gadać – mówić, opowiadać
Dóndroł – zrzęda, nudziarz
Eltka – dzika jabłoń, rzadziej dzika grusza
"Czas Świecia" , Piątek 21.01.2011
--------------------------------------------------
Śmierć na Kociewiu
Dla ludu
kociewskiego, tak jak dla wielu przedstawicieli innych grup etnicznych,
śmierć była czymś oczywistym i nieuniknionym. Była zwyczajna, ale w
swojej szarości kojarzyła się z działaniem niewytłumaczalnych sił
wyższych.
Śmierć
towarzyszyła im niemal każdego dnia, nierzadko wiosną, kiedy po długiej
i ciężkiej zimie ludzie osłabieni , niejednokrotnie niedożywieni zapadali
na różne choroby i umierali. Dlatego Kociewiacy nie przywiązywali zbyt
dużej wagi do lekarzy, nie ufali im i nie wierzyli w to, że mogą choremu
pomóc. Uważali, że każdy człowiek już w momencie narodzin ma wyznaczony
przez Boga czas swojego odejścia.
Według Mirosława Kropidłowskiego śmierć dla Kociewiaków nie
była niczym innym, niż odłączeniem się duszy od ciała. Uważali, że
dusza przebywała w pobliżu swojego ciała aż do chwili, kiedy zostało ono
pogrzebane. Według nich głównym powodem śmierci była choroba, nie
wykluczano też uroków.
Na Kociewiu do dnia dzisiejszego przetrwało wiele przesądów dotyczących śmierci.
Piejąca
kura, ryjący w pobliżu chałupy kret, albo choćby wyjący pies,
bezdyskusyjnie zwiastowały śmierć kogoś z domowników. Bywało, że sny
stawały się dla nich czymś w rodzaju ostrzeżenia przed nadchodzącą,
rychłą śmiercią.Uważano, że podobieństwo dziecka do któregoś ze zmarłych
rodzicieli źle wróży mu na przyszłość. Za złą wróżbę uważano także wzajemne oglądanie sobie rąk.
Dla
Kociewiaków istniało wiele oznak rychlej śmierci - nagłe zatrzymanie
się zegara, niewyjaśnione poruszenie się jakiegoś przedmiotu, także
pukanie do okna. Nawet tak proste dziś dla nas sprawy, jak pojawienie
się pierwszego zęba na górnej szczęce u niemowlęcia było sygnałem, że
dziecię niebawem umrze.
Patrząc
w niebo, często możemy obserwować zjawisko spadającej gwiazdy, zwykle
staramy się wtedy jak najszybciej pomyśleć życzenie. Dawniej uważano, że
taka spadająca gwiazda jest widzialną oznaką czyjeś śmierci,podstawą
tego wierzenia była ufność w to, że każda ludzka istota posiada swoją
własną gwiazdę, która w chwili śmierci spada.
Kociewiacy
tak samo jak inni wyobrażali sobie śmierć, dla nich to był zwyczajny
kościotrup odziany w powiewne szaty, zwykle trzymający w ręce kosę.
Bywali tacy, którzy twierdzili, że widzieli kostuchę w pobliżu łoża
konającego.
Ostatnie namaszczenie
Kiedy
wzywano księdza do chorego z ostatnim namaszczeniem, bardzo uważnie
obserwowano wszystko , co się wokół dzieje. Dla nich fakt, że konie
którymi przyjechał ksiądz do chorego ze zniecierpliwieniem grzebią w
ziemi kopytami, był jednoznaczny z tym, że kopią grób dla chorego.
Moment zgaszenia świec, które paliły się w izbie podczas odwiedzin
księdza miał niemal magiczne znaczenie dla Kociewiaków. Bacznie
obserwowano w jakim kierunku po wyjściu kapłana wychodzi dym.Jeśli
ulatywał w kierunku wejścia, oznaczało to nieuchronne zejście chorego.
W
momencie śmierci z reguły zatrzymywano wszystkie zegary w chałupie i
przysłaniano lustra, a to po to, by krążąca dusza nieboszczyka miała
zagwarantowane spokojne odejście.

Jan Matejko, Śmierć Urszulki Kochanowskiej
Kropidłowski sądził, że ciało umarłego kładziono zwykle w kącie izby, na białym prześcieradle posypanym piaskiem. Bardzo
czujnie przyglądano się twarzy zmarłego w trakcie różańca. Młody wygląd
oznaczał, że następną osobą, która umrze w rodzinie będzie ktoś młody.
Podobnie, jeśli nieżyjący wyglądał staro.
Pod
żadnym pozorem nie było wolno patrzeć nieboszczykowi w oczy, uważano
bowiem, że może sobie kogoś upatrzyć i zabrać ze sobą do grobu.
Monety i modlitewnik
Do
ostatniej drogi zmarłego z reguły przygotowywali obcy ludzie, poza
granicami zagrody skrupulatnie niszczono wszystkie rzeczy używane do
tego obrządku.
Dorosłych odziewano w ciemne szaty, zaś młode dziewczęta w białe sukienki. Ubrane zwłoki układano w trumnie, w ręce zmarłemu dawano różaniec.Poza
szmatami którymi obmywano ciało, do trumny wkładano też przedmioty,
które za życia były bardzo bliskie nieboszczykowi.
Według
Kropidłowskiego, czasem zmarłego uważano za tzw.wieszcza, czyli kogoś,
kto przypuszczalnie wstanie z grobu tylko po to, by zgładzić kogoś z
bliskich lub znajomych.. Wówczas do trumny, poza zwykłymi przedmiotami
wkładano mu trzy drobne monety i kartkę wydartą z modlitewnika na której
nie było słowa„amen”. Wierzono, że kiedy będzie się z tej kartki
modlił, nigdy nie skończy swojej modlitwy, a co za tym idzie, nie będzie
miał czasu na powrót do wioski.
Zwykle
nieżyjącemu zakładano na nogi wygodne buty, gdyż sądzono, że będzie
musiał po śmierci się błąkać w celu odprawienia pokuty.
W
Grucznie do ust nieboszczyka wkładano monetę, to po to, by miał czym
zapłacić za przeprawę przez rzekę, która w wierzeniach tamtejszych ludzi
płynie na granicy świata żywych i umarłych.
Ostatnia
noc przed pogrzebem, tzw. „pusta noc”, w wierzeniach Kociewiaków była
bardzo ważna, spędzali ją wspólnie modląc się przy zwłokach zmarłego,
wierzono, że podczas tego obrządku, czasem ciało ożywa.
Dusza na trumnie
Istniał obowiązek uczestniczenia mieszkańców całej wsi w ostatniej drodze zmarłego. Zwykle rodzina wysyłała do sąsiadów posłańca, który oficjalnie prosił o wspólne wyprowadzenie zwłok. Zwykle odprowadzano ciało tylko do Bożej Męki na końcu wsi. Tam modlono się i wygłaszano mowy pożegnalne, był to rodzaj wykluczenia nieboszczyka ze wspólnoty wiejskiej.
Bywało,
że widywano duszę zmarłego uczestniczącą w tym nabożeństwie, zwykle
siedziała na trumnie. Wierzono, że pozostawała tam do chwili, w której
ksiądz pokropił trumnę święconą wodą. Po złożeniu zwłok w grobie, kapłan
pierwszy rzucał grudę ziemi na trumnę, pozostali żałobnicy robili to
samo.
Nieco
inaczej wyglądały obrządki w przypadku pogrzebu samobójcy.Kociewiacy
uważali, że nagły zryw wiatru jest niechybnie oznaką tego, ze się ktoś
powiesił. Zwykle w miejscu samobójstwa rzucano kamienie na szaniec,
ziemię i gałęzie. Wielu etnografów uważa, że to rodzaj symbolicznego
pogrzebu. Jednak chodziło głównie o to, by dusza samobójcy na zawsze
pozostała w grobie.
"Czas Świecia" Piątek 7 stycznia 2011
------------------------------------------
Nasza Wigilia
Wigilia Bożego Narodzenia na Kociewiu, to coś w rodzaju przejścia ze stanu spokoju i oczekiwania w Boże Gody- niezwykle ciekawie i hucznie obchodzone dni. To także wieczór pełen rodzinnego ciepła, łączący pokolenia skąpane w radości i nadziei niesionej w świat na wątłych skrzydłach anielskich. Tu kolęda i pastorałka potrafi przemówić głosem tak czystym i pięknym, że nie rzadko wywołuje wzruszenie, któremu towarzyszą łzy.
W tym dniu nikt nie powinien być sam.

Marian Busler, Grupka kolędników (Gwiazdka)
Anielski chleb
Dla
istoty świąt Bożego Narodzenia niezwykle ważny jest opłatek. Jego biel
przyrównywana do bieli śniegu, towarzyszy nam przy wigilijnym stole od
bardzo dawna.
Wypiekany z najczystszej, najbielszej, pszennej mąki zwany bywał anielskim chlebem.
Tradycja ta pochodzi z XVIII wieku. Uprzednio miejsce opłatka zajmowały tzw. obrzędowe podpłomyki -cieniutkie
placki wypiekane bez zakwasu z dodatkiem soli. Podpłomyki znane były od
bardzo dawna, wcześniej wypiekano je na rozgrzanych kamieniach, dużo
później w chlebowych piecach. Były głównym
posiłkiem wigilijnej wieczerzy. Taki placek dzielono równo pomiędzy
domowników. Zjadano go zwykle z dodatkiem miodu, co miało magiczne
znaczenie.Czasem do podpłomyka podawano słonego śledzia.
Opłatek
powstawał za klasztornymi murami a historii jego powstania od zawsze
towarzyszy tajemnica. Wielość kształtów zależna bywa od kształtów form w
których są wypiekane. Z tego co w tym temacie mówił Roman Landowski nie
łatwo było wypiec tak cieniutki placuszek.
Trzeba było do perfekcji znać zasady towarzyszące temu procesowi, bowiem
wszystko robiono ręcznie. Po wyjęciu wypieku z formy trzeba było go
odpowiednio przyciąć, przy czym trzeba robić to bardzo ostrożnie, gdyż
nie trudno o to, by go połamać lub pokruszyć. Na koniec każdy opłatek
powinien zostać zahartowany przez poddanie go
działaniu niewielkiej ilości pary. Zarówno wcześniejszy podpłomyk, jak i
dzisiejszy opłatek nawiązują do liturgicznego przełamania chleba-
symbolu wspólnoty chrześcijańskiej.
Boże Drzewko
Trudno dziś wyobrazić sobie przyjście Bożej Dzieciny bez
iglastego drzewka pachnącego lasem,ozdobionego setkami
najwymyślniejszych błyskotek. Dziś wystarczy wejść do byle jakiego
sklepu, by móc bez problemu zaopatrzyć się w przeróżne
świecidełka,niezwykle ciekawe i piękne, niestety obce nam kulturowo.
Ozdoby choinkowe w obecnym stanie, pierwotnie przywędrowały do nas z
Zachodu, dziś większość z nich posiada chiński rodowód.
Inne
jest też podejście do samej choinki. Nieustanne wołanie ekologów
zaowocowało w ostatecznie tym, że zaprzestano wycinki świerków na
szeroką skalę, a w zamian za to na rynek trafiły drzewka sztuczne, które
choć odarte z duszy i zapachu skutecznie i raczej godnie zastępują żywe, które dzięki temu mogą nadal szumieć w chórze lasu.
Zanim
choinka dotarła na Pomorze (a było to pod koniec XIX wieku), Kociewiacy
w kącie największej izby w chacie stawiali snop z czterech zbóż. Jego
funkcja była identyczna z tą , jaką dziś spełnia choinka. Bywało, że
niektórzy wypełniali takimi snopami zboża wszystkie cztery kąty izby.
Wówczas w każdym kącie stał snop z kłosów innego zboża.
Tak
więc Boże Drzewko pod wiejską strzechę mogło trafić nie prędzej niż z
początkiem XX wieku. Może nieco wcześniej strojono je w zamożniejszych
domach.
Choinka zawsze musiała być żywa. Niemal
cała rodzina w głębokich zaspach śniegu, na saniach zaprzężonych w parę
gniadoszy, zapuszczała się w leśne ostępy.Z gąszczy igliwia starano się
wydobyć te najpiękniejsze,najdorodniejsze drzewko, które zwykle musiało
dosięgać sufitu.
Zgodnie z tym, co twierdził
Landowski, pierwsze ozdoby choinkowe były naturalnego pochodzenia.
Zwyczajowo na gałązkach świerkowych zawieszano słodkie, korzenne
pierniczki, pieczone z dużym wyprzedzeniem przez gospodynię domu. Obok
lukrowanych ciasteczek przeróżnego kształtu, na gałązkach świerkowych
zwykle zawieszano malutkie, rajskie jabłuszka, orzechy i żołędzie oraz
suszone owoce leśne. Co ciekawe całości dopełniał bardzo długi łańcuch z
nanizanych na nitkę kawałków słomy i kolorowego papieru, który był
efektem współpracy niemal wszystkich domowników.
Wieczerza wigilijna
Wigilijna
wieczerza od zawsze była postna. Całkiem niedawno kościół zniósł ten
nakaz. Mimo to w wielu polskich , też kociewskich domach zwyczaj ten
jest nadal kultywowany. Bo co to za Wigilia bez postnych potraw? Dawniej
Kociewiacy pościli przez cały dzień wigilijny. Zwykle do stołu siadano,
kiedy na niebie rozbłysła pierwsza gwiazdka. Pod białym, starannie
wykrochmalonym obrusem obowiązkowo musiało znaleźć się siano. Liczba
potraw na stole zawsze musiała być nieparzysta. Tylko domy zamożniejsze
mogły pozwolić sobie na to, by na ich stole znalazło się aż dwanaście
potraw. Ważne też było to, by na rogu stołu pozostawić puste miejsce dla
zmarłych członków rodziny, lub dla zziębniętego wędrowca.Dawniej na
Kociewiu nie przywiązywano zbyt dużej uwagi do tego co i w jakiej ilości
znajdowało się na wigilijnym stole. Ważniejsza była tradycja. Jednak
jest niezaprzeczalnym faktem, że czym biedniejsza chata, tym skromniej
zastawiony stół, a wręcz nie zastawiony.
Według
Bożeny Stelmachowskiej bywało, że jedyną potrawą wigilijną we wiejskich
, pomorskich chatach był słony śledź z bulwami w koszulkach.. Czym
bogatsze domostwo, tym potraw było więcej i były bardziej urozmaicone.
Na takich stołach gościły czasem inne ryby, chudy barszcz lub żurek,
kapusta z grzybami, kluski z makiem lub pierogi z kapustą. Longin
Malicki do tego zestawu dodał jeszcze kilka
potraw takich jak brzad ( zupa, czasami kompot z suszonych owoców) ,
groch z kapustą,siemię konopne i fasolę. Tutaj nie znano kutii , która
do wschodnich krańców
Polski przybyła prawdopodobnie ok. 1945 roku, dopiero później rozeszła
się stopniowo po pozostałych regionach . Co ciekawe wszystkie potrawy z
ryb traktowano jako jedną potrawę.
Symbolika potraw wigilijnych
Według Landowskiego każda potrawa wigilijna, zgodnie z ludowymi wierzeniami posiadała swoją własną,niepowtarzalną symbolikę.
Nikt
zapewne nie ma wątpliwości, co symbolizował opłatek. To symbol jedności
i zgody. Chleb natomiast symbolizował nowe życie, oraz dobrobyt. Rybom
przypisywano wręcz religijną symbolikę, były oznaką płodności i życia,
które właśnie się rodzi. W kulturze ludowej groch ochraniał domowników
przed chorobami. Jego połączenie z kapustą miało zapewnić urodzaj w
nadchodzącym roku.
Interesujące jest wierzenie
dotyczące grzybów. Podobno ułatwiały one kontakt ze światem
nadprzyrodzonym. Wierzono, że dzięki nim zmarli członkowie rodziny są
obecni przy wigilijnym stole. Mak natomiast symbolizował płodność, było
więc bardzo ważne, by podczas wieczerzy wigilijnej podać bliskim
przynajmniej jedno danie sporządzone według przepisu, który w składzie
zawierał ziarna maku. Najważniejszy był jednak miód –symbol nieustannej opieki boskiej.

Żywa szopka w Krakowie
Wróżby wigilijne
Jedną z wielu wigilijnych wróżb, była ta w której spod białego obrusa kolejno wyciągano źdźbła wspomnianego wcześniej siana. Wiadomo,
że osoba, która wyciągnęła długie źdźbło miała przed sobą długie życie,
natomiast ktoś, komu się trafiło krótkie,miał żyć krótko i powinien być
bardzo ostrożny, gdyż niebawem czas jego
wędrówki na ziemi może dobiec końca. Co ciekawe z tego samego sianka
wróżyli sobie młodzi ludzie, którzy czekali na rychły ożenek lub
zamążpójście. Zielone źdźbło siana oznaczało rychły ślub, natomiast
źdźbło pożółkłe oznaczało długie czekanie na tę chwilę.
Dawniej w wigilijny poranek ogień w izbie rozpalał wyłącznie gospodarz, palono tylko drewnem, a popiół z tego paleniska w pierwszy dzień świąt rozsypywano na polach, co miało zapewnić dobrobyt i przyszłoroczny urodzaj.
Ważne też było, by z każdego dania wigilijnego odłożyć
coś dla zwierząt domowych, zwłaszcza psów, które w owym czasie były
strażnikami gospodarstw. Taki posiłek miał zapewnić zwierzęciu siłę i
nad normalną czujność przez kolejny rok.
Resztkami z wigilijnego stołu karmiono też ryby w jeziorach,wierzono bowiem, że zapewni to rybakom szczęście w połowach.
Tuż po wieczerzy wigilijnej niezamężne dziewczęta wychodziły przed chałupę, odliczając klepki w drewnianym płocie zwracały uwagę na tę, która była dziesiąta z kolei. Przyszły
małżonek jawił się więc niejednej pannie jako ta dziesiąta klepka w
płocie- wysoki, chudy lub gruby i niski, , mocny lub słaby, nowy lub
stary, gładki jak jedwab, lub szorstki jak tarka itd.
Tuż po wieczerzy wigilijnej z chałupy wychodził sam gospodarz. Niosąc słomę uprzednio przyniesioną przez kolędników, swoje
kroki kierował do sadu, by tą słomą obwiązać drzewa. W ten sposób jakby
otulał je do zimowego snu, by na wiosnę wypoczęte mogły zbudzić się o
czasie i dać stokrotne plony. Ten obrządek, to nic innego jak prośba o
urodzaj.
Dawniej na kociewskich wsiach, ale nie
tylko tam, wierzono,że zwierzęta w wigilijną noc mówią ludzkim głosem.
Oczywiście nikomu nie wolno było tych rozmów podsłuchiwać, bowiem mogło
się to skończyć bardzo źle. I wszyscy się do tego zakazu przeważnie
stosowali, jednak bywały jednostki ciekawskie, które po
wigilijnej wieczerzy zaczajały się nieopodal zwierzęcej zagrody, lub
chlewa i próbowały podsłuchać tych niezwykłych dialogów zwierzęcych.
W drodze na pasterkę
Na Kociewiu, w noc wigilijną dawno temu istniał zwyczaj stawiania zapalonej świecy w oknie. Wierzono, że blask świecy rozjaśni zimowe ciemności i niczym betlejemska gwiazda wskaże wędrowcom drogę do stajenki.Na rozstajach dróg, pustych placach pomiędzy gospodarstwami palono
ogniska. One miały podobne znaczenie jak świece tlące się w oknach
chałup. Przy tych ogniskach można było się ogrzać,gdyż wędrówka pośród
mroźnej, wigilijnej nocy wyziębiała organizm.

Marian Busler, Noc wigilijna - w drodze na pasterkę
Chłopi
zmierzający na pasterkę często nieśli ze sobą lampy,tylko po to, by
wskazać innym drogę do kościoła. Jasna i prosta droga do żłobka, to
symboliczny, urodzajny i dobry nadchodzący rok. To ogólne życzenie dobra
i pomyślności, bowiem kiedy Kociewiacy życzyli szczęścia swoim
sąsiadom,życzyli go również sobie. Każdy zabiegał, by droga na pasterkę
była tak jasna i prosta, jak radość podczas kolacji wigilijnej. Wszech
obecnie panujące dobro wypełniało wszystkich członków społeczeństwa.
Ludzie życzliwie odnosili się do siebie tej nocy, chętnie słali szczere
pozdrowienia wszystkim napotkanym po drodze. Po pasterce już wszyscy
razem wracali do swoich siedlisk. W tym życzliwym tłumie było tak wiele
wzajemnego szacunku, ponieważ każdy członek tej niezwykłej wspólnoty
posiadał równe prawa zbliżone do tych, jakie dziś czasem panują w wielopokoleniowej rodzinie.
Boże Narodzenie
Na Kociewiu I dzień świąt jest wyjątkowo rodzinny. Od zawsze
poświęcony najbliższym prowokował dobycia razem, do wspólnego śpiewania
kolęd i pastorałek oraz do spożywania wspólnych posiłków. Pod żadnym
pozorem, jak twierdzi Landowski nie wolno było chodzić w gości. Ten dzień , jak światło jaśniejące wszechobecną miłością,niósł Kociewiakom nadzieję i dobre myśli. Warto było zadumać się przy ogniu radośnie
trzaskającym w palenisku izby, która w odświętny zapach ubrana choć
przez ten jeden dzień zdawała się być najcudowniejszym z ludzkich
siedlisk.
"Czas Świecia" Piątek 24 grudnia 2010
----------------------------------------------------
Dba o tradycję
Wędrując
po ścieżce regionalnej na Kociewiu, całkiem nie trudno trafić do
maleńkiej, wiejskiej Szkoły Podstawowej w Bratwinie. W jej murach tętni
nie tylko życie szkolne, ale również regionalne.
Kierownik placówki, Pani Agata Fokt - Bardzel przywiązuje niezwykłą wagę do tradycji kociewskich, co pociąga za sobą to,
że dzieci uczęszczające do tej szkoły nie są zwyczajnymi dziećmi, a
stają się na kilka dni w roku barwnymi postaciami z zamierzchłego
świata, który dawno odszedł do lamusa.
Czas Świecia :
W porze Adwentu wasza wieś staje się niezwykła, głównie z uwagi na to,
że pośród jesiennej szarugi i pierwszych ogników mrozu, od chałupy do
chałupy chodzą przebierańcy. Proszę mi powiedzieć, co było dla Pani
inspiracją do tego, by podjąć próbę reaktywowania we wsi tego
niezwykłego zwyczaju kociewskiego?
Agata Fokt-Bardzel :Zainspirowało mnie przedstawienie Jasełek, które obejrzałam podczas mojego pobytu w Zakopanym. Ten
barwny obrazek utkwił we mnie do tego stopnia, że nie dawał mi spokoju.
Dlatego niedługo po powrocie do domu, postanowiłam ten obrzęd odrodzić w
naszej wsi. Wiedziałam, że kiedyś wędrowali tutaj kolędnicy, ale nic
poza tym.
Zaczęłam zbierać materiały, teksty i
tworzyć własne scenariusze przedstawień kolędniczych. Bardzo chciałam,
aby były one jak najbardziej zbliżone do tych, wędrujących dawniej na
Kociewiu. Docierając do różnych źródeł, z każdym kolejnym rokiem wzbogacałam nasze inscenizacje.
Kiedy
po raz pierwszy wyruszyli w trasę kolędnicy i jakie były reakcje ludzi
do których drzwi pukali niosąc szczere, świąteczne życzenia?
W
grudniu 1989 w okolicach świąt Bożego Narodzenia po raz pierwszy
wyruszyliśmy w drogę po wsi z gwiazdą i grupą chętnych przebierańców.
Bardzo bałam się że ludzie nie wpuszczą nas do swoich domów, ponieważ z
obawą i wielkim zdziwieniem otwierali nam drzwi. Drugi rok kolędowania
też był dla mieszkańców zaskoczeniem, bo myśleli, że nasz ubiegłoroczny
występ był jednorazowy. I tak chodzimy z kolędą i życzeniami
noworocznymi już 21 lat.Mieszkańcy Bratwina z niecierpliwością czekają na nas w dniach , kiedy pastorałka niesie się po świecie, a szron maluje szyby kwitnącą bielą.
Zwykle
taka grupa kolędnicza składała się z kilku, a nawet kilkunastu
przebierańców. Wśród nich były przeróżne postacie, odzwierzęcych po
nadprzyrodzone. Z ilu osób składa się Wasza grupa kolędnicza i jakimi
rekwizytami dziś dysponujecie?
Nasza grupa kolędnicza liczy zwykle do 13 osób, choć chętnych jest o wiele więcej. Z doświadczenia wiem, że w niektórych domach większe grupy się
nie mieszczą , a ważne dla mnie jest to,by zdrożeni , mali przebierańcy
mogli choć na czas przedstawienia ogrzać się przed wymarszem do
następnej chaty.
Nasza grupa kolędnicza zwykle
składa się z kozy, misia,pastuszków, aniołów, diabłów, 3 króli, śmierci,
Józefa i Maryi. Marzę jeszcze o bocianie(tak po Kociewsku) Oczywiście,
przez te wszystkie lata zdołaliśmy zgromadzić przeróżne rekwizyty
kolędnicze . Mamy kręcącą się gwiazdę, kozę chlapiącą pyskiem,kołatkę, dzwonki, janczary, stroje i przeróżne, barwne rekwizyty do tych strojów.

Kierownik placówki, Pani Agata Fokt-Bardzel
Podziwiam
Pani determinację w tej sprawie, nie jest przecież łatwo w tak
maleńkiej, wiejskiej szkole wyjść na przeciw takiemu przedsięwzięciu.
Dziś nawet miejskie placówki mają duże problemy z tym, by skutecznie
zaangażować w swoje działania gromadkę dzieci. Pani udało się spośród
swoich maleńkich wychowanków wyłonić tych, którzy chcą w przebraniu
kolędników towarzyszyć Pani w kolędzie. Proszę mi powiedzieć, jak udaje
się Pani rozwiązywać ten problem w kolejnych latach? Przecież Wasza
placówka wychowuje tyko dzieci kl. 0-III .
Nigdy
nie mam problemu z naborem do tej zabawy. Nawet maluchy z klasy zerowej
chcą z nami chodzić po kolędzie. Jeśli nie mam tylu chętnych dzieciaków
w szkole, to są dzieci, które były kiedyś kolędnikami, a chodzą do
innych szkół – one proszą abym o nich też pamiętała i proponowała im
role w kolędnikach. Kolędowanie to dla mnie i dla dzieci duży wysiłek. Przynosi
jednak tyle radości i satysfakcji,że zawsze jest wiele chętnych dzieci
do występów i rodziców do pomocy w przygotowaniach. Myślę, że postawa
rodziców jest tu bardzo ważna. Oni chcą, aby ich
dziecko było kolędnikiem. Pomimo, że muszą je przywozić i odbierać w
dniach, kiedy kolędujemy po wsi. A najczęściej są to dni wolne, nie
jeździ autobus szkolny,ani inne środki komunikacji publicznej. Myślę, że
dobrze zorganizowana grupa,znająca tradycje kolędowania, nie zna
żadnych barier.
Sądzę,
że nie jest łatwo wędrować po tak rozległymterenie z grupą małych
przebierańców. Czy bywa, że dzieci się zniechęcają i niechcą dalej
kolędować?
Dzieci po kilkudniowej wędrówce są już zwykle bardzo zmęczone,ale zaraz mówią -Ja z panią chcę też iść w przyszłym roku, bo w domu się nudzę. Ci co bawią się w kolędników - to silne, wytrzymałe i bardzo aktywne dzieci. Jestem dumna, że są wychowankami naszej szkoły.
Zgodnie
z kociewskim zwyczajem każdy gospodarz witał z otwartymi ramionami
przybyłych do jego chaty kolędników. Zwykle mili goście otrzymywali w
darze słodki poczęstunek pod postacią pierników. Czy i dziś zdarza się,
że grupa kolędników z Bratwina jest częstowana słodkimi, korzennymi
ciasteczkami?
Tak , po kolędzie częstowani jesteśmy ciasteczkami,cukierkami i innymi słodkościami. Otrzymujemy również pieniążki
do skarbonki. Te słodkie dary zjadamy razem po każdej wędrówce. Gdy
przychodzimy do szkoły czeka na nas ciepła herbatka. Jemy i rozmawiamy
o tym, co się zdarzyło podczas wędrowania. Po całej kolędzie liczone są
pieniążki zebrane przez kolędników, równo dzielone i wpłacane na
książeczkę SKO. To są pieniądze zbierane na wycieczkę szkolną.
Wiadomo,
że barwni przebierańcy zwykle budzili emocje,często byli traktowani jak
dobra wróżba na kolejny rok. Czy przez te wszystkie lata wspólnego
wędrowania przydarzyła się Wam jakaś niezwykła przygoda?
Pewnego razu przyszło mi się przebrać za śmierć. Mieszkańcy odczytywali to za dobrą wróżbę, bo taka gruba postać śmierci nie wróżyła nieszczęścia w ich domach, a raczej dobrobyt. Wiele przy tym było śmiechu i radości.
Dla mieszkańców Bratwina samo pojawienie się kolędników pod ich dachem, to powód do zadowolenia, gdyż wróży to dobry, Nowy Rok.
Wszyscy
to wiedzą i nawet nikomu nie przychodzi na myśl, żeby nie wpuścić do
domu kolędników. My również nie możemy opuścić żadnego domu.Nieraz
zmęczone dzieci mówią - proszę pani, w tym domu nie pali się światło, to może tam nie pójdziemy. Ja im wtedy tłumaczę, że kolędnik musi zapukać do każdego domu, bo mieszkańcy odczytają to za złą wróżbę.
Z tego,
co mi Pani wcześniej mówiła, myśli Pani o tym, by przejść na kolędniczą
emeryturę. Czy łatwo będzie znaleźć godnego następcę?Szkoda, by zwyczaj
, który udało się Pani ożywić we wsi, zaginął ponownie.
Nie
ma ludzi niezastąpionych - jak mówi przysłowie, ale jest coraz mniej
aktywistów, którzy bezinteresownie poświęcają się pracy w dni wolne.Nie
będzie mi łatwo znaleźć swojego następcę, bo szukam go już od trzech lat
i znaleźć nie mogę. Dzieci bez opiekuna nie pójdą, gdyż jest
niebezpiecznie i ciemno na drodze gdy wędrujemy.
Nie
chcę , by zaginęła ta tradycja w naszej wsi. Jej ożywienie kosztowało
mnie sporo pracy i wysiłku. To jedyna dobrze zorganizowana grupa
kolędników w Gminie Dragacz. Będę chodziła z dziećmi po kolędzie tak
długo, jak długo będzie trzeba. Może kiedyś , ktoś przejmie ode mnie
pałeczkę i poprowadzi nasze dzieci przez wieś, tak, jak ja robię to
dzisiaj.
Rozmawiała:Bożena Ronowska
"Czas Świecia " Piątek 10 grudnia 2010
-----------------------------------------------------
Czas ciszy
Wraz z hucznie obchodzonymi Andrzejkami
nadchodzi czas ciszy i oczekiwania zamknięty w ramach krótkiego dnia i
długich wieczorów. Ten czas jest szczególny nie tylko dla Kociewiaków.
Adwent
w naszym kościele nakazuje nam czekać. Oczekiwanie zmieszane z
pierwszymi ognikami mrozu,ostatkiem barw wyrwanych z oddechu mdlejącej
jesieni, mimo szarugi za oknem radośnie trzaska ognikami świecy
zapalanej w każdą kolejną niedzielę na adwentowym
wieńcu. Zwiastunie ważnej, tajemniczej chwili, która wśród tych
wszystkich szarości wzrastać ma w naszych duszach, by u kresu narodzić
się w ubogościach stajenek naszych serc. Bliski czas radości niesie
pojednanie a pomocne dłonie zakwitają niczym kwiaty na wiosennej łące. W
tych dniach cichych, zdążających ku radości Kociewiacy rozpoczynali
kolejny okres obrzędowy, który dość dokładnie opisali w swoich pracach
znawcy tego zagadnienia.
Gwizduchy idą
Już
od 8 grudnia – święta Matki Bożej Adwentowej na Kociewiu rozpoczynano
skrzętne przygotowania do odwiedzin kolędników tzw. Gwizduchów. Kolędowanie
zwykle rozpoczynano od trzeciej niedzieli adwentu. Był to niezwykły,
czarowny czas zwiastujący niechybnie nadchodzący czas Bożych Godów.
Obrzęd ten nie jest obcy ludziom zamieszkującym inne regiony etniczne w
Polsce. Zapewne zmienne były obrazy jakie ów zwyczaj malował na wsiach Polskich, ale jego symbolika była wszędzie podobna.
Według Andrzeja Pawlina zwyczaj ten ma swoje korzenie przedchrześcijańskie, jego zdaniem dawne, ludowe kolędowanie zwykle polegało na przedstawianiu niezwykłych widowisk kolędniczych i jeszcze w okresie międzywojennym można było je spotkać w wielu regionach kraju.
Barwny
pochód przebierańców według Romana Landowskiego liczył nawet
kilkanaście osób. Pośród tego barwnego tłumu charakterystycznych postaci
na pierwszy plan wysuwa się oczywiście gwiazdka- niewiasta otoczona towarzystwem rozlicznych maszkar ludzkich i zwierzęcych.

Grupa współczesnych kolędników z Bratwina
Gwiazdor w grochowinach
Ks.
Bernard Sychta opisywał ową postać jako staruszkę zwykle ubraną w białe
szaty trzymającą w ręku duży, wiklinowy kosz . Gwiazdka przychodziła
do dzieci, by odpytać je ze znajomości pacierza. Czasem
miejsce gwiazdki zajmował gwiazdor, bywało , że bezpośrednio
towarzyszył jej w drodze. Gwiazdor okręcony suchymi grochowinami , bądź
przybrany w słomiany chochoł był dla rozradowanej i rozśpiewanej grupy
kolędników czymś w rodzaju przewodnika . Według Bożeny Stelmachowskiej w towarzystwie kolędników bywała koza lub kozioł, czasem niedźwiedź, którego opiekunem był kominiarz. W ich gronie można było też wypatrzeć diabła, dziada, który prosił o drobne monety i babę zbierającą żywność.
Ks.
Władysław Łęga wspomina w swoich opracowaniach, że niedźwiedź był
zwykle okręcony słomą lub suchymi grochowinami. Według jego relacji
każda z postaci posiadała swój własny, odrębny rekwizyt, np. diabeł miał
ze sobą widły, bocian – długi, ruchomy i czerwony dziób, zwykle
drewniany.Klekotał nim radośnie podczas drogi. Do kominiarza należało
wymiatanie sadzy z komina gospodarzy, robił przy tym wiele bałaganu,
smolił dziewczętom liczka, co powodowało ogólną wesołość.
Maszkary, istoty i typy
Pawlina
w swoim opracowaniu podzielił pochód barwnych,kociewskich przebierańców
na grupy, do których przyporządkował poszczególne postaci. Wszystkie zwierzęta umieścił w grupie maszkar zwierzęcych, anioła,diabła i śmierć zamknął w grupie istot nadprzyrodzonych. Do grupy typów charakterystycznych wstawił postacie dziada, baby i kominiarza. Były też typy historyczne takie jak – król czy żołnierz.
Wszystkie
te postacie razem i każda z osobna miały raczej postać groteskową i ich
głównym celem było sianie przestrachu, przede wszystkim pośród dzieci. Z
reguły jednak poza ogólnym poczuciem lekkiego strachu i zakłopotania wywoływały ogólne rozbawienie.
W
opisie Landowskiego można przeczytać, że maszkary zwierzęce były
fantastycznie ozdobione. W ich odzieniu zwykle ważnym elementem
charakterystycznym były maski z drewna i bardzo grube futro zwierzęce.
Ten
barwny korowód chodząc od zagrody, do zagrody zanosił pod strzechę
zapowiedź tego, co ma niebawem ma nastąpić. Gwiazdor rozsypywał na
podłodze słomę, która w noc wigilijną służyła gospodarzowi do
obwiązywania drzewek w sadzie, co wiązało się z magicznym zabiegiem,
który miał na celu nie tylko ochronę przed mrozem, ale również przed
wszystkimi możliwymi chorobami.Nie do pomyślenia było to, że kolędnicy
ominą czyjąś zagrodę. Ich wizyta to nie tylko powód do strachu i zabawy,
ale również coś w rodzaju przedświątecznego niesienia szczerych życzeń
pomyślności. Z reguły przybycie takich gości dla gospodarza było
jednoznaczne z wróżbą dostatku i urodzaju w nadchodzącym roku.
Obrazy z pamięci
Moje
dzieciństwo posiada znamiona tej tradycji, zza mgły wyłaniają mi się
obrazy dni adwentowych w których do naszej chałupy przybywali niezwykli,
bardzo hałaśliwi i radośni goście. Dziś zwyczaj ten zanikł niemal
całkowicie, tu i ówdzie można odnotować próby jego reaktywacji, co staje
się szczególnie cenne w dobie ogólnej unifikacji i komputeryzacji życia
codziennego nie tylko Kociewiaków.
"Czas Świecia" Piątek 3 grudnia 2010
Czar listopada
Kiedy dni stawały się krótkie, a
wieczory dłużyły się niemiłosiernie, Kociewiacy wypatrywać zaczynali św.
Marcina (11 listopada)– rycerza, zgodnie z legendą przybywającego na
białym koniu.
Marcinkowy dzień był dla ludu
kociewskiego granicą oddzielającą jesień od zimy. Smutek wiejący wraz z
wiatrem dawał im niechybne znaki, że przyroda na długo zamiera.
Zasypia, by wypocząć pod puszystą pierzyną z bieli i nabrać sił na
kolejne przebudzenie. Zgodnie z tym, co twierdził Roman Landowski,
zwykle po tym dniu nie łowiono już ryb i nie wypasano bydła. Dni
poprzedzające nadejście adwentowego zamyślenia były dogodnymi do
załatwienia co ważniejszych, nieco głośniejszych spraw. Ten czas był
niechybnie raczej smutnym czasem dla gęsi, które swego czasu hodowane
były dość powszechnie nie tylko na Kociewiu. Utuczone i dorodne sztuki trafiały
zwykle na targowiska, na stoły i do domowych spiżarni.Niezwykle ważne
było ich pierze, które później było darte podczas długich , zimnych ,
adwentowych wieczornic. Te wieczorne spotkania w wielu regionach
nazywano prządkami, podskubami lub pierzakami.
Zapach krótkiego dnia
Słodki,
wręcz magiczny zapach piernikowego ciasta obejmujący swoim czarem izby w
chałupie, dla wielu ludzi - nie tylko Kociewiaków, stał się wyłącznie
wspomnieniem, do którego warto powrócić w dniach spokojnych, czekających
na Boże Gody. W korzennym zapachu rozchodzącym się po domu, każdy z nas
może z łatwością doszukać się najpiękniejszych wspomnień z dzieciństwa.
W tym aromatycznym świecie bardzo łatwo odnaleźć strzępy historii. Dawniej na Kociewiu pierniki miały wysoko umocowaną
pozycję, zwiastowały niedługie nadejście ważnych dni i tworzyły nastrój
przedświąteczny. Wiadomo, że im masa piernikowa dłużej leży, tym
pierniki są smaczniejsze. Nasze babki skrupulatnie przestrzegały tego
nakazu i bardzo często na wiele tygodni przed wypiekiem rozrabiały w
dzieży smakowicie pachnące odświętnością ciasto.
Katarzynki
Pierwsze
pierniczki na Kociewiu wyjmowano z pieca już w dniu św. Katarzyny(25
listopada), podobno od tego właśnie pochodzi ich pierwotna nazwa-
Katarzynki. Kształt tych niezwykłych, wręcz
magicznych ciasteczek bywał przeróżny.Na samym początku wycinano
ciasteczka nożem. Z płatów cienko rozwałkowanego ciasta wybudzano
czarowną krainę pełną magii i odświętności. W dłoniach naszych babek
rodziły się wielorakie kształty nawiązujące często do przyrody,
zwłaszcza imitowały świat zwierząt.

Na ogół jednak przeważały serduszka.Tuż przed włożeniem ciasteczek do pieca, w zależności od ich przeznaczenia, robiono w nich niewielką dziurkę, która miała do spełnienia bardzo ważną, wręcz kluczową rolę. Zanim zaczęto zdobić choinkę ozdobami wykonanymi fabrycznie, przystrajano ją między innymi własnoręcznie wykonanymi piernikami. W tym celu przez dziurkę w ciasteczku przedziewano barwną wstążkę, za pomocą której wieszano je na pachnącym igliwiem drzewku. Odurzającymi aromatem miodu i korzeni pierniczkami częstowano zwykle adwentowych kolędników, co przez barwnych przebierańców było przyjmowane z dużym zadowoleniem.
Mikołajkowe słodkości
Landowski
wspomina o słodkich , korzennych ciasteczkach wypiekanych w wigilię
świętego Mikołaja - dnia oczekiwanego przede wszystkim przez
najmłodszych członków rodziny. Dzięki zamiłowaniom kulinarnym
rodzicielki maluchy mogły cieszyć się obfitym, słodkim prezentem
mikołajkowym.
Czar andrzejkowej nocy
Ze
świętym Andrzejem wiąże się wiele wierzeń. Ten magiczny dzień pachnący
woskiem i dymem świec wprowadzał na chwilę Kociewiaków w przyszłość.
Wierzono, że wróżby, którym poddawano się tej nocy spełnią się
niechybnie w przyszłym roku. Zwyczaje andrzejkowe przetrwały w nieco
zmienionej formie do dnia dzisiejszego. Wciąż aktualny jest pęd ku
nieznanemu ciągnący za sobą chęć poznania tego, co los ma w zanadrzu.
Najpopularniejszą wróżbą, która przetrwała do dziś jest oczywiście lanie
wosku.

Język wosku zwykle opowiadał zebranym to, co może niebawem się wydarzyć w ich życiu. Jeśli dzień
andrzejkowy przypadał przed pierwszą niedzielą Adwentu, obchodzono go
wyjątkowo głośno i hucznie.Dominowały wróżby mające na celu
przepowiedzenie matrymonialnej przyszłości uczestnikom zabawy. Pośród
rozlicznych wróżb andrzejkowych wymienionych przez Landowskiego na uwagę
zasługuje ta, w której panna przed snem nagryzała jabłko, wkładała je
pod poduszkę wierząc, że jej wybranek przyjdzie nocą zjeść resztę tego
jabłka. Oczywiście nie przychodził, ale często bywało, że pojawiał się w
śnie.
"Czas Świecia" Piątek 26 listopada 2010
------------------------------------------------
Wszystkich Świętych na Kociewiu
Z
dniem Wszystkich Świętych oraz z następującym po nim Dniem Zadusznym
wiąże się wiele interesujących wierzeń i przesądów dotyczących życia
pozagrobowego, oraz istnienia duszy nieśmiertelnej posiadającej zdolność
przemieszczania się.
Dzień Wszystkich Świętych na Kociewiu obchodzony jest podobnie jak w całej Polsce. W tym dniu Kociewiacy odwiedzają wcześniej uporządkowane groby swoich bliskich,
palą znicze, zdobią mogiły kwiatami, składają wieńce. Pomimo ogromnej
ilości przeróżnych wzorów lampek i zniczy, które mogą się palić nawet
kilkadziesiąt godzin oraz wielości przepięknych, żywych i sztucznych
kwiatów, Święto Wszystkich Świętych zdaje się być
odarte ze swojego niepowtarzalnego charakteru, jaki niezmiennie, na
przestrzeni wieków towarzyszył mu, wprowadzając żyjących w nastrój zadumy i modlitwy.
Hałaśliwie, czy refleksyjnie?
Od czasu transformacji ustrojowej w naszym kraju możemy obserwować wzmożoną popularyzację zwyczaju, który wiąże się bezpośrednio z tym świętem. To Halloween,
zwyczaj który jest nam kulturowo obcy. Obchodzony hałaśliwie, wręcz
prześmiewczo w wielu krajach, głównie Ameryki. Dla przeciętnego
Amerykanina wieczór poprzedzający dzień
1
listopada jest powodem do organizacji zabaw utrzymanych w upiornym,
wręcz makabrycznym klimacie, często wyśmiewającym śmierć i wszystko co
się z nią wiąże.
Na szczęście możemy tu mówić o nieudanej dyfuzji kulturowej, gdyż pomimo tego , że zwyczaj ten trafił głównie do szkół, nie ukorzenił się w Polsce zbyt głęboko.
Kwiaty hartowane woskiem
Ze
Świętem Zmarłych wiąże się dawny zwyczaj robienia kwiatów z papieru,
obecny w moich rodzinnych stronach jeszcze w latach siedemdziesiątych XX
wieku, praktykowany w wielu regionach kraju. Kwiaty wykonane z barwnej bibułki, mocowane
na giętkim druciku, zwykle hartowano w płynnym wosku. Po zastygnięciu
wosk nadawał kwiatu kształt, połysk i trwałość.Tak wykonany kwiatek z
papieru był odporny na warunki atmosferyczne, co czyniło go szczególnie
wdzięcznym materiałem przy wyplataniu girland i wieńców zdobiących przydrożne Boże Męki i kapliczki.
Wieńce wyplatane z gałązek świerkowych, lub mchu, ozdobione kolorowymi kwiatkami z bibuły składano również na grobach bliskich.
Dziś
ręcznie robione kwiatki i wieńce zostały skutecznie wyparte przez
wiązanki i kwiaty robione fabrycznie, nie rzadko chińskiego pochodzenia.
Wędrówki dusz?
Z Dniem Zadusznym na Kociewiu wiąże się wiele interesujących wierzeń i obrzędów. Mirosław Kropidłowski w swojej pracy pt. Etos mieszkańców Kociewia w świetle literatury etnograficznej pisał,że
jeszcze w połowie XX w. bywały miejsca na Kociewiu, gdzie zanoszono
zmarłym na grób słodycze i owoce. Kiedy łakocie długo nie znikały z
mogiły, niepokojono się tym uważając, że nie smakowały zmarłym. Bywało,
że na grobach poza łakociami można było zobaczyć przedmioty mające
szczególne znaczenie dla zmarłego. Kociewiacy, jak wszyscy Polacy wierzyli, że w czasie między żałobnymi nieszporami w Dniu Wszystkich Świętych, aż do porannej mszy w Dniu Zadusznym dusze
są wolne od udręk czyśćcowych. Wieczorem wychodzą z mogił i długą
procesją idą do kościoła. Według autora niektórzy ludzie wierzyli, że
dusze zmarłych wędrują do kościoła razem z żałobną
procesją żywych. Kiedy kościół pustoszeje zmarli kapłani ubierają się w
szaty liturgiczne i odprawiają dla dusz mszę żałobną. Zdarzało się tu i
ówdzie, że kościelny w sekrecie przed kapłanem rozmyślnie pozostawiał w
pobliżu ołtarza szaty liturgiczne. Z wierzeniem tym wiązał się surowy
zakaz podglądania dusz w trakcie mszy, w przeciwnym razie mogło się to
bardzo źle zakończyć dla podglądającego. Zgodnie z tym wierzeniem, tuż
po nabożeństwie dusze rozchodziły się do swoich doczesnych siedzib. Na
Kociewiu zwykle starano się ułatwić duszom tę wizytę. Wiązano psy na
łańcuchach, by nie atakowały i nie straszyły dusz, przysuwano ławki w
pobliże pieca, by zdrożone i przemarznięte dusze mogły przy nich
odpocząć i się ogrzać.
Kropidłowski w swoim
opracowaniu twierdził, że często bywało tak, że ciekawscy Kociewiacy
bardzo chcieli sprawdzić, czy ich dom tej nocy nawiedził jakiś duch. W
tym celu na czystej posadzce rozsypywali piasek i tuż przed snem z
głęboką nadzieją na te niezwykłe odwiedziny modlili się za dusze na które czekali.
"Czas Świecia" Piątek 12 listopada 2010
--------------------------------------------------------------
Kociewie to jest wciąż zbyt mało znany region
Kociewie jest wciąż mało znanym regionem
etniczno - kulturowym. Niewielu z nas żyjąc i pracując tutaj na co
dzień, zastanawia się nad przeszłością tej ziemi ,tak cennej dla naszych
pradziadów.
Szybko
postępująca amekarynizacja całego kraju dotarła też tutaj, nie jesteśmy
w stanie obronić się przed napierającym „tłumem” produktów i usług z
zagranicy. Nikt już nie wzbrania się przed nowinkami technicznymi, które
przecież dają nam niebywałe możliwości dotykania rzeczy do tej pory
odległych i nieosiągalnych dla nas. Żyjąc w społeczeństwie
zaprogramowanym na konsumpcję, nie zastanawiamy się czy produkt, który
chcemy właśnie zakupić jest wykonany za granicą, w Polsce, czy może na
tej ziemi. Kwestia produktu lokalnego w dobie
ogólnej unifikacji i standaryzacji życia społecznego, staje się coraz
ważniejsza i w dłuższym czasie może stać się marką regionu do tego
stopnia rozpoznawalną, że z powodzeniem będzie identyfikowana z miejscem
z którego pochodzi
Spadek po Gotach?
Prawdą jest , że coraz trudniej napotkać tutaj prawdziwego Kociewiaka. Do tej cudnej krainy bokiem przytulonej do Wisły (
jak mawiał Roman Landowski- sławny regionalista i literat kociewski
pochodzący ze Świecia), na przestrzeni wieków przybyło wielu. Zawieruchy
dziejowe skutecznie wymieszały tutejsze społeczeństwo z ludnością
napływową, która przybywając na te ziemie przywoziła ze sobą fragmenty
własnej kultury.
Grupa
etniczna Kociewiacy ukształtowała się prawdopodobnie w XII wieku w
wyniku wymieszania się lokalnej populacji z osadnikami przybyłymi
głównie z terenów Chełmna i Kujaw. Jest wiele ciekawych hipotez na temat
tego skąd pochodzi nazwa Kociewie. Najbliższa jest mi teoria F.Bujaka
i J. Czekanowskiego według której nazewnictwo naszej cudnej krainy
pochodzi od Gotów- plemienia, które kiedyś miało koczować na tych
terenach i pozostawiło po sobie krainę zwaną GOCIEWIE. Takim znaczącym dowodem potwierdzającym słuszność tej tezy jest stare cmentarzysko Gotów w Odrach.
Do poczytania
Na
przełomach wieków o Kociewiu pisano niewiele, bywa, że jedne informacje
przeczą drugim. Dla kogoś, kto dopiero rozpoczyna swoją przygodę z tą
cudną krainą cennymi mogą okazać się publikacje kilku badaczy, którzy do
tego stopnia zainteresowali się regionem, że poświęcili mu osobne
dzieła. Należałoby tu wymienić ks. Władysława Łęgę, który w książce pt. Okolice Świecia.Materiały etnograficzne, wydanej przez Gdańskie Towarzystwo Naukowe w 1960 roku opublikował wyniki swoich badań terenowych poczynionych na Kociewiu południowym. Książka zawiera materiały etnograficzne min. z zakresu zdobnictwa i plastyki ludowej.
Inną , bezcenną publikacją książkową traktującą bezpośrednio o naszym regionie jest książka Longina Malickiego Kociewska sztuka ludowa, wydana przez Muzeum Narodowe w Gdańsku w 1973 roku. Warto również dotrzeć do publikacji ks. Bernarda Sychty pt. Słownictwo kociewskie na tle kultury ludowej, t. I-III, wydane przez Wyd. Ossolineum, we Wrocławiu w latach 1980-85.Równie interesująca jest książka tego samego autora pt. Wesele kociewskie,wydana
przez Wydawnictwo Morskie w Gdyni w 1959 roku. Publikacja zawiera
niezwykle cenne przypisy, objaśnienia i nuty prawie 60 melodii z
Kociewia.
Mało badań
W okresie międzywojennym swój cenny czas poświęcał Kociewiu znany etnograf Józef
Gajek, który odegrał znaczącą rolę w rekonstrukcji strojów ludowych nie
tylko Pomorza. W pozostawionych przez niego pracach jest też opis
kociewskiego stroju, który znamy dziś jako świetlicowy. Wyniki swoich
badań opublikował w Tece Pomorskiej.
Od
połowy XIX wieku tematem Kociewia zajmowało się wielu badaczy, jednak
nie pozostawili po sobie trwałych śladów w postaci zwartej publikacji
Niestety
zbyt mało pochylali się nad Kociewiem znani badacze folkloru tacy jak:
Oskar Kolberg i Bożena Stelmachowska, którzy niezwykledokładnie badali
bliskie nam Kaszuby..
Zastanawia też fakt, że Kociewiacy wzbogacali kulturę sąsiadujących
z nami regionów. Nie można zapomnieć tu o Izydorze Gulgowskim, który
wraz z żoną Teodorą stworzył pierwszy w Polsce skansen we Wdzydzach
Kiszewskich. Małżeństwo Gulgowskich wywarło
ogromny wpływ na rozwój kultury kaszubskiej. Stworzyli hafty, które
funkcjonują do dziś w tym regionie i cieszą się ogromnym powodzeniem.
Wielka szkoda, że Gulgowscy nie zajęli się kulturą Kociewia.
Ze słownika ks. Bernarda Sychty:
Bałabun – kartofel
Ćamajda- człowiek nieporadny
Farina- cukier
Grómada – wielka ilość, stos
Jaglija - świerk
"Czas Świecia" piątek 12 listopada 2010
-------------------------------------------------
X spotkanie ze sztuką
Od wielu lat mam okazję obserwować
kolejne edycje konkursu"Współczesna sztuka ludowa Kociewia"
organizowanego co dwa lata przez Galerię A Starogardzkiego Centrum
Kultury w Starogardzie Gdańskim.
To bardzo ważny konkurs dla Kociewia i Twórców ludowych rozwijających swoje zdolności w tej uroczej krainie zapomnianej i nader często pomijanej przez historyków sztuki i etnografów. Of kilku lat Kociewie przeżywa swoje odrodzenie, zarówno w dziedzinie gospodarki, turystyki jak i kultury ludowej. Tu i ówdzie powstają kluby i kółka rękodzieła ludowego powołane przez piewców i miłośników regionu.
Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, pierwszą, najliczniej nagradzaną na tym konkursie dziedziną sztuki ludowej był haft. Aż czternaście hafciarek otrzymało nagrody, w tym dziewięć z terenu całego Kociewia. Cieszy bardzo ten fakt, gdyż jeszcze całkiem niedawno byłam jedyną haftującą Kociewiaczką i wiele wysiłku, wyrzeczeń i łez kosztowało mnie zwrócenie uwagi na problem haftu kociewskiego. Zapewne niemała rolę odegrały tu kursy barwnego wyszywania organizowane na terenie całego Kociewia w 2004 roku. W czarnej Wodzie inicjowany przez Odział Gdański Stowarzyszenia Twórców Ludowych i Muzeum Etnograficzne w Gdańsku-Oliwie, W Tczewie, organizowane spontanicznie, przy znacznym udziale Miejskiej Biblioteki Publicznej oraz w Warlubiu w Szkole Podstawowej nr1 "Pod wiatrakiem". Kursy w Tczewie i Warlubiu miałam zaszczyt i przyjemność poprowadzić osobiście. Łącznie, z rożnym skutkiem ukończyło je ponad czterdzieści osób. Jestem dumna , ze "moje uczennice" stanęły do tego konkursu i ze otrzymały w nim znaczące nagrody. Nigdy nie mogłam zgodzić się z tym, że na konkursach kociewskich haft kociewski reprezentowany był wyłącznie przez hafciarki z okolic Gdańska.
Z tego, co udało mi się zaobserwować podczas wystawy pokonkursowej, znaczna cześć haftów, to te wyszywane według szkoły morzeszczyńskiej. Bardzo ucieszył mnie fakt dostrzeżenia i nagrodzenia pracy wykonanej według mojego wzornictwa przez Ewę Hałas ze Smętowa. Jak wiadomo od 2003 roku pracuję nad nowymi, współczesnymi wzorami haftu kociewskiego.W 2004 roku wszystkie prace wykonane według mojego wzornictwa zostały odrzucone przez jury tego konkursu.
Podczas rozstrzygnięcia tego konkursu skupiłam się głownie na haftach, gdyż jestem hafciarką i są mi one najbliższe. Nieco mniej mogę powiedzieć o pozostałych dziedzinach kociewskiej sztuki ludowej. Na pewno całkiem nieźle ma się na Kociewiu rzeźbiarstwo reprezentowane na tym konkursie przez jedenastu nagrodzonych rzeźbiarzy. Większość z nich , to moi dobrzy znajomi z Plenerów Twórców ludowych i Nieprofesjonalnych Kaszub i Kociewia, organizowanym rokrocznie przez Kaszubski Uniwersytet Ludowy w Wieżycy. Bez większego trudu mogę rozpoznać prace Jerzego Kamińskiego, Andrzeja Kukuli, czy Zenona Mniszewskiego.
Malarstwo i wikliniarstwo było reprezentowane tylko przez pojedynczych twórców, co oznacza, ze teraz należałoby zainteresować Kociewiaków tymi właśnie dziedzinami twórczości ludowej...
To bardzo ważny konkurs dla Kociewia i Twórców ludowych rozwijających swoje zdolności w tej uroczej krainie zapomnianej i nader często pomijanej przez historyków sztuki i etnografów. Of kilku lat Kociewie przeżywa swoje odrodzenie, zarówno w dziedzinie gospodarki, turystyki jak i kultury ludowej. Tu i ówdzie powstają kluby i kółka rękodzieła ludowego powołane przez piewców i miłośników regionu.
Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, pierwszą, najliczniej nagradzaną na tym konkursie dziedziną sztuki ludowej był haft. Aż czternaście hafciarek otrzymało nagrody, w tym dziewięć z terenu całego Kociewia. Cieszy bardzo ten fakt, gdyż jeszcze całkiem niedawno byłam jedyną haftującą Kociewiaczką i wiele wysiłku, wyrzeczeń i łez kosztowało mnie zwrócenie uwagi na problem haftu kociewskiego. Zapewne niemała rolę odegrały tu kursy barwnego wyszywania organizowane na terenie całego Kociewia w 2004 roku. W czarnej Wodzie inicjowany przez Odział Gdański Stowarzyszenia Twórców Ludowych i Muzeum Etnograficzne w Gdańsku-Oliwie, W Tczewie, organizowane spontanicznie, przy znacznym udziale Miejskiej Biblioteki Publicznej oraz w Warlubiu w Szkole Podstawowej nr1 "Pod wiatrakiem". Kursy w Tczewie i Warlubiu miałam zaszczyt i przyjemność poprowadzić osobiście. Łącznie, z rożnym skutkiem ukończyło je ponad czterdzieści osób. Jestem dumna , ze "moje uczennice" stanęły do tego konkursu i ze otrzymały w nim znaczące nagrody. Nigdy nie mogłam zgodzić się z tym, że na konkursach kociewskich haft kociewski reprezentowany był wyłącznie przez hafciarki z okolic Gdańska.
Z tego, co udało mi się zaobserwować podczas wystawy pokonkursowej, znaczna cześć haftów, to te wyszywane według szkoły morzeszczyńskiej. Bardzo ucieszył mnie fakt dostrzeżenia i nagrodzenia pracy wykonanej według mojego wzornictwa przez Ewę Hałas ze Smętowa. Jak wiadomo od 2003 roku pracuję nad nowymi, współczesnymi wzorami haftu kociewskiego.W 2004 roku wszystkie prace wykonane według mojego wzornictwa zostały odrzucone przez jury tego konkursu.
Podczas rozstrzygnięcia tego konkursu skupiłam się głownie na haftach, gdyż jestem hafciarką i są mi one najbliższe. Nieco mniej mogę powiedzieć o pozostałych dziedzinach kociewskiej sztuki ludowej. Na pewno całkiem nieźle ma się na Kociewiu rzeźbiarstwo reprezentowane na tym konkursie przez jedenastu nagrodzonych rzeźbiarzy. Większość z nich , to moi dobrzy znajomi z Plenerów Twórców ludowych i Nieprofesjonalnych Kaszub i Kociewia, organizowanym rokrocznie przez Kaszubski Uniwersytet Ludowy w Wieżycy. Bez większego trudu mogę rozpoznać prace Jerzego Kamińskiego, Andrzeja Kukuli, czy Zenona Mniszewskiego.
Malarstwo i wikliniarstwo było reprezentowane tylko przez pojedynczych twórców, co oznacza, ze teraz należałoby zainteresować Kociewiaków tymi właśnie dziedzinami twórczości ludowej...
"Kociewski Magazyn Regionalny" nr 1 - 2007
--------------------------------
Muzeum południowego Kociewia
Z Ireneuszem Figurskim, kustoszem Izby Regionalnej Ziemi Świeckiej rozmawia Bożena Ronowska.
Kociewiacy cieszą się zapewne, że w regionie powołano kolejną placówkę muzealną. Proszę powiedzieć, kiedy i z czyjej inicjatywy ona powstała?
- Izba Regionalna- bo taka jej nazwa- powstała w 2002 roku z inicjatywy Rady Miejskiej w Świeciu. Uroczyste otwarcie nastąpiło 1 lutego tegoż roku. Warto jednak wspomnieć, iż pierwsze głosy o konieczności powołania w Świeciu muzeum regionalnego pojawiły się w latach siedemdziesiątych XX wieku. Największym propagatorem tej idei był nieżyjący już Jan Kamiński, historyk- amator i wielki miłośnik dziejów Świecia. Również członkowie Towarzystwa Ziemi Świeckiej przez wiele lat walczyli o powołanie takiej placówki. największym problemem był brak odpowiedniego pomieszczenia. Z chwilą przerwania prac nad rekonstrukcją zamku pokrzyżackiego upadła koncepcja umieszczenia muzeum właśnie w tym obiekcie. Dopiero po blisko trzydziestu latach znalazło się miejsce godne muzeum - w budynku Pałacu Ślubów, w samym sercu miasta.
Izba Regionalna ma dopiero dwa lata i jest chyba najmłodszą tego typu placówką na Kociewiu. Jak wyglądały jej początki?
- Rzeczywiście, jest to najmłodsza tego typu placówka na Kociewiu, ale choć młoda wiekiem, może się pochwalić dość ciekawymi zbiorami. Większość eksponatów trafiła tu z rak ludzi, którzy przez długie lata oczekiwali powstania muzeum w Świeciu. Największy zbiór pozostawił po sobie wspomniany Jan Kamiński, ale bardzo ciekawe eksponaty przekazali też: Józef Grochocki z Drzycimia i Zdzisław Erdmann ze Świecia. Dzięki kontaktom z antykwariuszami z Poznania i Szczecina zakupiliśmy kilka ciekawych wydawnictw związanych z ziemią świecką. Przy tworzeniu "sali kociewskiej" ogromnej pomocy udzieliła nam prof. Maria Pająkowska-Kesik. Nie tylko dostarczyła część eksponatów, ale też wskazała ludzi, którzy pomogli nam nadać temu miejscu ostateczny kształt. Tak dotarliśmy też do pani. Haft kociewski i strój ludowy znajdują się w tej sali w widocznym miejscu.
Dziękuję. Przyznam, że jest to miły akcent, osobiście sprawiający mi wielka satysfakcję. Ale są też inne zbiory, przecież wcale niemałe. Czy ich gromadzenie powodowało jakieś problemy?
- Zbiory Izby Regionalnej ciągle się powiększają, przede wszystkim dzięki mieszkańcom Świecia, którzy co jakiś czas przynoszą rożne ciekawostki odkryte na przysłowiowym "strychu". Sprawia to ogromną radość, ale też obawiamy się, ze niedługo zacznie brakować miejsca na ekspozycję wszystkich ciekawych przedmiotów. Mogę od razu uprzedzić pytanie o wystawy okresowe- brak nam na to w tej chwili pomieszczeń.
Placówka składa się z kilku pomieszczeń, każde z nich czymś się wyróżnia...
- Izba Regionalna łącznie prezentuje historię i kulturę całego powiatu świeckiego, ale poszczególne sale posiadają swój odrębny charakter. W pierwszej sali poznajemy najdawniejsze dzieje Świecia i okolic do czasu wojen szwedzkich, następna sala poświęcona jest pamięci Jana Kamińskiego, potem przechodzimy do sali prezentującej tradycje wojskowe w Świeciu. Dwa następne pomieszczenia maja szczególny wystrój - pierwsze, to sala kociewska, gdzie zwiedzający mogą zajrzeć do wnętrza chaty - pomysł ten został zaczerpnięty z Muzeum Piasecznie. W ostatniej sali czeka na gości makieta Świecia , z czasów kiedy miejscowość leżała nad Wisłą. Tu można również zobaczyć jedne z najcenniejszych eksponatów którymi są ornaty z początku XVIII wieku.
Nikt nie wątpił iż taka placówka jest miastu i regionowi potrzebna. Wiekowe Świecie zasługuje , by w tej formie upowszechniać własną przeszłość tradycję. Praktyka nie jest jednak łatwa ani prosta. Kto w tej chwili ponosi główny ciężar utrzymania izby?
- Izba Regionalna, jak każda placówka kulturalna , utrzymywana jest z budżetu gminy. Bardzo może cieszyć fakt, iż w tak trudnych dla kultury czasach znajdują się pieniądze na ten cel. Wpływy z biletów wstępu nie byłyby w stanie pokryć nawet części kosztów utrzymania. Rocie odwiedza nas około tysiąca osób, chociaż mamy nadzieję, że dzięki publikacjom i rożnym formom reklamy, wzrośnie liczba gości w naszej izbie.
W izbie organizowane są lekcje muzealne. To interesujący pomysł. Jak są te lekcje realizowane i czy cieszą się zainteresowaniem?
- Od grudnia zeszłego roku rozpoczęliśmy cykl spotkań pt." Gawędy historyczne". Pomysł spotkał się ze sporym zainteresowaniem ze strony szkół i z pewnością będziemy go kontynuowali w bieżącym roku. Tematyka spotkań zostanie poszerzona o zagadnienia związane z kulturą regionalną. W ten sposób chcielibyśmy przywrócić ideały "małych ojczyzn", które stawiały nacisk na związek człowieka z miejscem w którym mieszka, uczy się i pracuje z jego historią , kulturą i całym kolorytem lokalnym
Jako kustosz Izby Regionalnej sprawuje pan również pieczę nad zamkiem...
- Tak, to prawda, Izba Regionalna, to również zamek pokrzyżacki, którego jesteśmy gospodarzem. Działalność na zamku jest tylko sezonowa, gdyż obiekt ten nie jest przystosowany do funkcjonowania przez cały rok. Od maja do września zapraszamy turystów do zwiedzania jedynego zachowanego skrzydła zamku oraz podziwiania wspaniałych widoków ze szczytu wieży( wys. 34,5 m). Niepowtarzalna atmosfera średniowiecznych murów sprawia, iż coraz więcej osób interesuje się naszym najcenniejszym zabytkiem. Jak każdy zamek, tak i nasz w Świeciu ma swoje tajemnice, które można poznać oglądając go na własne oczy. Dlatego zapraszam serdecznie do zwiedzania. Szczególnie warto wybrać się w okresie letnim, gdyż na dziedzińcu zamkowym na turystów będą czekały dodatkowe atrakcje : pokazy walk rycerskich, konkursy strzelania z łuku i kuszy, pokazy działania machin oblężniczych.
Pojawiła się ostatnio inicjatywa odbudowy zamku, ma ona szanse powodzenia? Jak pan uważa?
- Na pomysł odbudowy zamku patrzę dziś sceptycznie. Moim marzeniem byłoby tylko doprowadzenie do dawnej świetności istniejącego skrzydła zamku i wykorzystanie go w jak najlepszy sposób. Potem można marzyć o odbudowie reszty zamku. Mam nadzieję, że tegoroczny pomysł wpłynie na ożywienie komnat zamkowych. Mianowicie od maja do września większość eksponatów z Izby Regionalnej zostanie przeniesiona na zamek. Zobaczymy jak ta zmiana spodoba się turystom. Kolejną atrakcją czekającą na turystów będzie obecność naszego bractwa rycerskiego. Bractwo pw. Św. Katarzyny, patronki zamkowej kaplicy, istnieje od roku, ale już może się pochwalić udziałem w licznych turniejach i inscenizacjach historycznych. Za czasem może to właśnie nasi rycerze staną się gospodarzami zamku, jak to się dzieje choćby w Gniewie i Golubiu-Dobrzyniu.
"Kociewski Magazyn Regionalny" 2005
Kociewiacy cieszą się zapewne, że w regionie powołano kolejną placówkę muzealną. Proszę powiedzieć, kiedy i z czyjej inicjatywy ona powstała?
- Izba Regionalna- bo taka jej nazwa- powstała w 2002 roku z inicjatywy Rady Miejskiej w Świeciu. Uroczyste otwarcie nastąpiło 1 lutego tegoż roku. Warto jednak wspomnieć, iż pierwsze głosy o konieczności powołania w Świeciu muzeum regionalnego pojawiły się w latach siedemdziesiątych XX wieku. Największym propagatorem tej idei był nieżyjący już Jan Kamiński, historyk- amator i wielki miłośnik dziejów Świecia. Również członkowie Towarzystwa Ziemi Świeckiej przez wiele lat walczyli o powołanie takiej placówki. największym problemem był brak odpowiedniego pomieszczenia. Z chwilą przerwania prac nad rekonstrukcją zamku pokrzyżackiego upadła koncepcja umieszczenia muzeum właśnie w tym obiekcie. Dopiero po blisko trzydziestu latach znalazło się miejsce godne muzeum - w budynku Pałacu Ślubów, w samym sercu miasta.
Izba Regionalna ma dopiero dwa lata i jest chyba najmłodszą tego typu placówką na Kociewiu. Jak wyglądały jej początki?
- Rzeczywiście, jest to najmłodsza tego typu placówka na Kociewiu, ale choć młoda wiekiem, może się pochwalić dość ciekawymi zbiorami. Większość eksponatów trafiła tu z rak ludzi, którzy przez długie lata oczekiwali powstania muzeum w Świeciu. Największy zbiór pozostawił po sobie wspomniany Jan Kamiński, ale bardzo ciekawe eksponaty przekazali też: Józef Grochocki z Drzycimia i Zdzisław Erdmann ze Świecia. Dzięki kontaktom z antykwariuszami z Poznania i Szczecina zakupiliśmy kilka ciekawych wydawnictw związanych z ziemią świecką. Przy tworzeniu "sali kociewskiej" ogromnej pomocy udzieliła nam prof. Maria Pająkowska-Kesik. Nie tylko dostarczyła część eksponatów, ale też wskazała ludzi, którzy pomogli nam nadać temu miejscu ostateczny kształt. Tak dotarliśmy też do pani. Haft kociewski i strój ludowy znajdują się w tej sali w widocznym miejscu.
Dziękuję. Przyznam, że jest to miły akcent, osobiście sprawiający mi wielka satysfakcję. Ale są też inne zbiory, przecież wcale niemałe. Czy ich gromadzenie powodowało jakieś problemy?
- Zbiory Izby Regionalnej ciągle się powiększają, przede wszystkim dzięki mieszkańcom Świecia, którzy co jakiś czas przynoszą rożne ciekawostki odkryte na przysłowiowym "strychu". Sprawia to ogromną radość, ale też obawiamy się, ze niedługo zacznie brakować miejsca na ekspozycję wszystkich ciekawych przedmiotów. Mogę od razu uprzedzić pytanie o wystawy okresowe- brak nam na to w tej chwili pomieszczeń.
Placówka składa się z kilku pomieszczeń, każde z nich czymś się wyróżnia...
- Izba Regionalna łącznie prezentuje historię i kulturę całego powiatu świeckiego, ale poszczególne sale posiadają swój odrębny charakter. W pierwszej sali poznajemy najdawniejsze dzieje Świecia i okolic do czasu wojen szwedzkich, następna sala poświęcona jest pamięci Jana Kamińskiego, potem przechodzimy do sali prezentującej tradycje wojskowe w Świeciu. Dwa następne pomieszczenia maja szczególny wystrój - pierwsze, to sala kociewska, gdzie zwiedzający mogą zajrzeć do wnętrza chaty - pomysł ten został zaczerpnięty z Muzeum Piasecznie. W ostatniej sali czeka na gości makieta Świecia , z czasów kiedy miejscowość leżała nad Wisłą. Tu można również zobaczyć jedne z najcenniejszych eksponatów którymi są ornaty z początku XVIII wieku.
Nikt nie wątpił iż taka placówka jest miastu i regionowi potrzebna. Wiekowe Świecie zasługuje , by w tej formie upowszechniać własną przeszłość tradycję. Praktyka nie jest jednak łatwa ani prosta. Kto w tej chwili ponosi główny ciężar utrzymania izby?
- Izba Regionalna, jak każda placówka kulturalna , utrzymywana jest z budżetu gminy. Bardzo może cieszyć fakt, iż w tak trudnych dla kultury czasach znajdują się pieniądze na ten cel. Wpływy z biletów wstępu nie byłyby w stanie pokryć nawet części kosztów utrzymania. Rocie odwiedza nas około tysiąca osób, chociaż mamy nadzieję, że dzięki publikacjom i rożnym formom reklamy, wzrośnie liczba gości w naszej izbie.
W izbie organizowane są lekcje muzealne. To interesujący pomysł. Jak są te lekcje realizowane i czy cieszą się zainteresowaniem?
- Od grudnia zeszłego roku rozpoczęliśmy cykl spotkań pt." Gawędy historyczne". Pomysł spotkał się ze sporym zainteresowaniem ze strony szkół i z pewnością będziemy go kontynuowali w bieżącym roku. Tematyka spotkań zostanie poszerzona o zagadnienia związane z kulturą regionalną. W ten sposób chcielibyśmy przywrócić ideały "małych ojczyzn", które stawiały nacisk na związek człowieka z miejscem w którym mieszka, uczy się i pracuje z jego historią , kulturą i całym kolorytem lokalnym
Jako kustosz Izby Regionalnej sprawuje pan również pieczę nad zamkiem...
- Tak, to prawda, Izba Regionalna, to również zamek pokrzyżacki, którego jesteśmy gospodarzem. Działalność na zamku jest tylko sezonowa, gdyż obiekt ten nie jest przystosowany do funkcjonowania przez cały rok. Od maja do września zapraszamy turystów do zwiedzania jedynego zachowanego skrzydła zamku oraz podziwiania wspaniałych widoków ze szczytu wieży( wys. 34,5 m). Niepowtarzalna atmosfera średniowiecznych murów sprawia, iż coraz więcej osób interesuje się naszym najcenniejszym zabytkiem. Jak każdy zamek, tak i nasz w Świeciu ma swoje tajemnice, które można poznać oglądając go na własne oczy. Dlatego zapraszam serdecznie do zwiedzania. Szczególnie warto wybrać się w okresie letnim, gdyż na dziedzińcu zamkowym na turystów będą czekały dodatkowe atrakcje : pokazy walk rycerskich, konkursy strzelania z łuku i kuszy, pokazy działania machin oblężniczych.
Pojawiła się ostatnio inicjatywa odbudowy zamku, ma ona szanse powodzenia? Jak pan uważa?
- Na pomysł odbudowy zamku patrzę dziś sceptycznie. Moim marzeniem byłoby tylko doprowadzenie do dawnej świetności istniejącego skrzydła zamku i wykorzystanie go w jak najlepszy sposób. Potem można marzyć o odbudowie reszty zamku. Mam nadzieję, że tegoroczny pomysł wpłynie na ożywienie komnat zamkowych. Mianowicie od maja do września większość eksponatów z Izby Regionalnej zostanie przeniesiona na zamek. Zobaczymy jak ta zmiana spodoba się turystom. Kolejną atrakcją czekającą na turystów będzie obecność naszego bractwa rycerskiego. Bractwo pw. Św. Katarzyny, patronki zamkowej kaplicy, istnieje od roku, ale już może się pochwalić udziałem w licznych turniejach i inscenizacjach historycznych. Za czasem może to właśnie nasi rycerze staną się gospodarzami zamku, jak to się dzieje choćby w Gniewie i Golubiu-Dobrzyniu.
"Kociewski Magazyn Regionalny" 2005
------------------------------------------------------
Pozostanie w sercu i strofach /
Wspomnienie o Zygmuncie Bukowskim
W najpiękniejszej
porze roku, gdy lipcowe słonko pewnie stało na niebieskiej wyżynie, a
brzemienne łany falowały złotymi wodami, żegnaliśmy naszego przyjaciela.
Niedoścignionego mistrza pióra i dłuta wielokrotnie odznaczanego i
nagradzanego twórcę ludowego Zygmunta Bukowskiego. Środowisko twórcze
poniosło niepowetowaną stratę. W ostatniej drodze towarzyszyły Mu tłumy
ludzi. Wszyscy razem i każdy z osobna opłakiwał jego nagłe odejście. Nie
ma chyba na Pomorzu człowieka, który nie słyszałby o sławnym poecie i
rzeźbiarzu z kociewskiego Mierzeszyna. Znanym głownie z przepięknych,
charakterystycznych rzeźb oraz niezwykłych wierszy lirycznych.
Jeśli
ktoś kiedyś sądził, że zna Zygmunta Bukowskiego, bo przeczytał kilka
Jego książek, lub obejrzał kilka wystaw z Jego pracami, był w błędzie.
Ja miałam kontakt z Panem Zygmuntem przez sześć wspaniałych,
niepowtarzalnych lat. Nieustannie mnie zadziwiał i
zaskakiwał swoją energią. Miał już przecież swoje lata, ale się im
nigdy nie poddawał. Był też człowiekiem prostolinijnym, konkretnym i bardzo wrażliwym, a jednocześnie tajemniczym i nieprzewidywalnym.


To
On namówił mnie do wyjęcia moich wierszy z szuflady i zachęcał do
pisania nowych. Cierpliwie je czytał, bardzo długo i taktownie tłumaczył
mi sens ,lub bezsens każdego wiersza, który wyszedł spod mojego jeszcze
niedojrzałego pióra. Chętnie słuchałam Jego rad, z pokorą przyjmując
wszelkie uwagi. Kiedy zebrał się już całkiem pokaźny stosik moich
wierszy, zdecydowanie zasugerował, że pora wydać je drukiem. Na początku
nie wierzyłam w to, że któryś z moich tekstów ma jakąkolwiek wartość
literacką. Wszystkie powstawały spontanicznie. Od tak po prostu rodziły
się i tyle. Dziś myślę, że to właśnie ta spontaniczność spodobała się
mojemu mentorowi. Wszystkie prace przy wydaniu mojego debiutanckiego
tomiku Pan Zygmunt nadzorował osobiście.
Poświęcając na to mnóstwo swojego cennego czasu. Nasze kontakty w owym
czasie bardzo się ożywiły, często rozmawialiśmy przez telefon i
wymienialiśmy zdania za pośrednictwem poczty. Czasem przesyłałam Mu moje
nowo narodzone teksty do przeczytania, potem niecierpliwie oczekiwałam
na Jego opinię. Pan Zygmunt rewanżował mi się tym samym. Cieszył się
bardzo, jak z dnia na dzień robiłam postępy. Kiedy pod koniec września
2004 roku ukazał się mój „Ogród wyśniony”, był bardzo dumny i szczęśliwy, cieszyła Go ta książeczka, bardziej niż własna.
Wtedy
już wiedziałam, że jest nie tylko moim mentorem, ale również
przyjacielem. Bliskie Mu były wszystkie moje nawet najmniejsze sukcesy,
niekoniecznie literackie. Lubił moje wyszywanie, zawsze mawiał, że
jestem pracowita jak mróweczka. Wyszukiwał przeróżne konkursy literackie
i namawiał mnie bym w nich uczestniczyła, a że wtedy nie miałam
komputera, podarował mi swoją maszynę do pisania, by łatwiej mi było
przepisywać teksty do wysyłania na konkursy. Rozmawialiśmy wtedy często,
bardzo długo. Z czasem, niekoniecznie o poezji i sztuce, ale też o
naszych codziennych radościach i smutkach. Lubił opowiadać mi historie
ze swojego życia, a ja lubiłam ich słuchać. Później wiele z nich
przeczytałam w „Zielonym kuferku”.
Zygmunt
Bukowski był moim mentorem i przyjacielem. To jedyny człowiek na całym
Kociewiu i Pomorzu, który bezinteresownie poświecił mi swój wolny czas,
cierpliwość i zdrowie. Zawdzięczam Mu moje pióro, to On wyczulił mnie na
piękno otaczającej mnie przyrody. Sprawił, że na wszystko patrzę sercem
i sercem opisuję.
Dla mnie zawsze pozostanie
niedoścignionym wzorem artysty i wspaniałym nauczycielem. Na zawsze
pozostanie w moim sercu i strofach.
"Twórczość Ludowa" nr 3-4 2008
"Kociewski Magazyn Regionalny"nr 3 - 2008 str. 45, 46
-------------------------------------------------
Na szkle malowane
Dotrzymując
obietnicy danej na poprzednim spotkaniu w Szkole Podstawowej w Warlubiu,
11 maja kolejny raz odwiedziłam tę placówkę. Tym razem pojawiłam się
tam bez haftów.
Celem
naszego spotkania były warsztaty plastyczne z zakresu malowania na
szkle. Udział w nich wzięły dzieci w różnym wieku. Gościem na zajęciach
była jedna z matek z Rady Rodziców oraz studentka Akademii Bydgoskiej.
Warsztaty
rozpoczęły się uroczystym odśpiewaniem hymnu Kociewia,po czym krótko
przybliżyłam dzieciom historię kociewskiego malarstwa na szkle.Podczas
trzech wspaniałych godzin lekcyjnych dzieci uczyły się robienia szkiców
na kalce technicznej, przenoszenia ich na szkło oraz wypełniania rysunku farbami.
Myślę, że te warsztaty bardzo się podobały i że dzieci podczas nich wiele się
nauczyły. Dowodem na to są przepiękne prace malowane na szkle zwinną,
dziecięcą rączką, które ujrzały światło dzienne na specjalnie
zorganizowanej wystawie podczas święta szkoły miesiąc później.
Wszyscy,
zarówno nauczyciele-opiekunowie, jak i zaproszeni goście oraz ja,
bawiliśmy się podczas tych warsztatów doskonale. Poza tym mam nadzieję,
że to wspólne malowanie choć odrobinę przybliżyło nas wszystkich do
naszej „małej ojczyzny”.
"Kociewski Magazyn Regionalny"nr 3 - 2004 str. 10
------------------------------------------
Małe, szkolne muzeum/ Izba regionalna w Szkole Podstawowej
im. Floriana Ceynowy w Przysiersku
W Szkole Podstawowej
im. Floriana Ceynowy w Przysiersku Izba Regionalna istnieje już od
siedmiu lat. To mały kawałek historii Kociewia stworzony głównie przez
uczniów placówki.
Sala powstała z inicjatywy
Stanisławy Kuffel, dyrektor placówki w 1997 roku. Prace rozpoczęto od
remontu pomieszczenia dzięki pomocy Gminy Bukowiec. Pomagali
także nauczyciele,pracownicy szkoły, rodzice i uczniowie. Po adaptacji
pomieszczenia rozpoczęto gromadzenie cennych „staroci”, które
ostatecznie nadały kształt i charakter temu miejscu. Do urządzenia Sali
wykorzystano odnowione meble szkolne. Ponadto klasę ozdobiono
haftowanymi ręcznie zasłonkami i serwetkami. Podczas tworzenia tego
miejsca wszystkim przyświecał jeden cel. Izba miała służyć przede
wszystkim uczniom i szkole. Tutaj odbywają się lekcje wychowania
regionalnego podczas których dzieci poznają przeszłość swojego regionu,
nazwy regionalne i ogólnopolskie starych przedmiotów, ich przeznaczenie a
także zasady funkcjonowania muzeum.Uczą się trudnych pojęć i ich
stosowania w praktyce. Uczniowie osobiście uczestniczą w gromadzeniu,
przechowywaniu,, konserwacji eksponatów i organizacji wystaw.-Takie
zetknięcie się z tradycją okazuje się owocne- mówi H. Czarnecka-Kobus, opiekun izby.
Dziś,
po tylu latach szkoła jest dumna z izby, która posiada.Co jakiś czas do
i tak bogatych zbiorów dochodzą nowe, ciekawe eksponaty. Obecnie jest
ich tak dużo, ze z trudem mieszczą się w jednym pomieszczeniu. Obejrzeć
tu można wiele dawnych przedmiotów użytku codziennego, potrzebnych niegdyś do pracy każdej gospodyni.Każda rzecz posiada własna metrykę zawierającą wszystkie dane na jej temat.
To
małe , szkolne „muzeum” bardzo często jest odwiedzane przez gości z
zewnątrz. Izba regionalna w Przysiersku, to wspaniały relikt
przeszłości,stworzony z pasją, który dziś chlubi się swoją historią i
historią naszej wspólnej„Małej ojczyzny”- Kociewia.
„Czas Świecia”, Piątek 11 czerwca 2004
-------------------------------------------------------------------
Na szkle malowane
Jednym
z wydarzeń ściśle związanych z Kociewskim Rokiem Kongresowym , które
miały miejsce w Bydgoszczy były warsztaty malowania na szkle w których
wzięli udział studenci I roku kulturoznawstwa i osoby z zewnątrz, wśród
nich najmłodsza- trzynastolatka.
Pierwotnie miał je poprowadzić Edmund Zieliński-znany twórca ludowy Kociewia,niestety nie mógł przybyć do Bydgoszczy, więc to ja podjęłam się tego zadania. W jednej chwili z organizatora zmieniłam się w prowadzącego.
Po teoretycznym wstępie na temat Kociewia ( niestety Bydgoszcz mało zna nasz region) przeszliśmy do robienia szkiców, które następnie trzeba było przenieść na szkło. Z tym to już nie jest tak łatwo. Szkło jest gładkie, ręka drży. Kreski się zniekształcają. Coraz ciekawiej się robi,gdy przychodzi pora na farbki.
To mój ulubiony moment. W jednej chwili wyłaniają się barwy i postacie.
Prowadziłam już wiele warsztatów, zawsze jest tak, że na początku zdaje się być nieciekawie... ale nagle , kiedy już coś się wyłania, kiedy już coś się rodzi wszyscy zanurzają się w pracy na tak długo, aż jej nie ukończą.
Pierwotnie miał je poprowadzić Edmund Zieliński-znany twórca ludowy Kociewia,niestety nie mógł przybyć do Bydgoszczy, więc to ja podjęłam się tego zadania. W jednej chwili z organizatora zmieniłam się w prowadzącego.
Po teoretycznym wstępie na temat Kociewia ( niestety Bydgoszcz mało zna nasz region) przeszliśmy do robienia szkiców, które następnie trzeba było przenieść na szkło. Z tym to już nie jest tak łatwo. Szkło jest gładkie, ręka drży. Kreski się zniekształcają. Coraz ciekawiej się robi,gdy przychodzi pora na farbki.
To mój ulubiony moment. W jednej chwili wyłaniają się barwy i postacie.
Prowadziłam już wiele warsztatów, zawsze jest tak, że na początku zdaje się być nieciekawie... ale nagle , kiedy już coś się wyłania, kiedy już coś się rodzi wszyscy zanurzają się w pracy na tak długo, aż jej nie ukończą.
Ta dziedzina twórczości ludowej jest ewenementem na skalę światową.
Sam proces malowania na szkle zwykłemu obserwatorowi z boku może wydawać się prosty. Nic bardziej mylnego. Wszystko przebiega tu w innej kolejności niż w przypadku malarstwa sztalugowego. Malując obraz olejny wpierw tworzymy tło. Na szkle początek zaczyna się na końcu.
Więc zaczynam od konturów , następnie nakładam farby, a na koniec maluję tło. Co ciekawe, prawa strona obrazu jest tak naprawdę lewą. Co oznacza, że po wyschnięciu naszego dzieła oglądamy je po drugiej stronie szybki.
Bardzo często maluje się postaci świętych umieszczone w samym centrum obrazu a wokół nich symetrycznie rozmieszczone duże motywy roślinne. Właśnie po nich można z łatwością określić w jakim regionie kraju powstał obraz.
Kociewie też ma swoje motywy zdobnicze, pierwsze opracował niedościgniony nieżyjący już artysta z Tczewa Wojciech Lesiński, nad drugimi swój cenny czas spędza Edmund Zieliński z Gdańska. Na Jego motywach zwykle pracuję.
Sam proces malowania na szkle zwykłemu obserwatorowi z boku może wydawać się prosty. Nic bardziej mylnego. Wszystko przebiega tu w innej kolejności niż w przypadku malarstwa sztalugowego. Malując obraz olejny wpierw tworzymy tło. Na szkle początek zaczyna się na końcu.
Więc zaczynam od konturów , następnie nakładam farby, a na koniec maluję tło. Co ciekawe, prawa strona obrazu jest tak naprawdę lewą. Co oznacza, że po wyschnięciu naszego dzieła oglądamy je po drugiej stronie szybki.
Bardzo często maluje się postaci świętych umieszczone w samym centrum obrazu a wokół nich symetrycznie rozmieszczone duże motywy roślinne. Właśnie po nich można z łatwością określić w jakim regionie kraju powstał obraz.
Kociewie też ma swoje motywy zdobnicze, pierwsze opracował niedościgniony nieżyjący już artysta z Tczewa Wojciech Lesiński, nad drugimi swój cenny czas spędza Edmund Zieliński z Gdańska. Na Jego motywach zwykle pracuję.
"Kurier Uczelniany" Kwartalnik Wyższej Szkoły Gospodarki w Bydgoszczy
nr 33/34 - wiosna/lato 2010
-------------------------------------------------------
O stroju ludowym
„Koncepcja
tworzenia rekonstrukcji strojów regionalnych na Pomorzu ze szczególnym
uwzględnieniem Kociewia" była tematem wykładu, wygłoszonego przez dr. Aleksandra Błachowskiego w WSG.
Już
na wstępie dr nawiązał do symboliki,stwierdził, że z powodu braku
należytych źródeł wiedzy wszyscy skazani jesteśmy na tendencyjną wiedzę,
która niestety jest niepełna. Często by ustalić granice naszego
regionu, musimy sięgać do wielu, wielu źródeł. Zaglądając
dokart historii ze zdumieniem możemy stwierdzić, że losy kultury
ludowej,zwłaszcza na Pomorzu nie były zbyt ciekawe. Co więc się działo?
Zawieruchy dziejowe skutecznie przyczyniły się do stopniowego zaniku
kultury. Wskazując tych, którzy podejmowali się kolejno rekonstrukcji
pomorskich strojów Błachowski szczegółowo wyjaśnił zebranym w jaki
sposób przebiegał ten proces i kto miał w nim swój wielki udział.
W wykładzie pojawia się małżeństwo Majkowskich , które przed wojną podjęło
próbę rekonstrukcji stroju kaszubskiego. Ich praca została jednak
zdyskwalifikowana tuż po wojnie przez etnografów. Wśród nich był również
Józef Gajek, który jak się później okazało, odegrał znaczącą rolę w
rekonstrukcji strojów ludowych nie tylko Pomorza. Wśród badaczy był też
Oskar Kolberg, który zajął się badaniem kultury Pomorza. Jednak był on
przede wszystkim muzykiem, co niestety rzutowało na rzetelność wyników
jego badań. Rękodzieło nie było mu tak bliskie,więc kiedy opisywał
łowickie pasiaki zamiast opisywać kolory, pisał, że są pstre. Dziś takie
określenie etnografom nic nie mówi.
Rekonstrukcją pomorskich strojów ludowych zajmowała się również Bożena
Stelmachowska, po której pozostało bardzo dużo rzetelnych materiałów w
tym temacie. Pracowała nad strojem podmiejskim. Nie bez znaczenia były
wszelkie działania małżeństwa Gulgowskich. Stworzone przez nich Muzeum
we Wdzydzach Kiszewskich było pierwszym skansenem w Polsce . Małżeństwo
Gulgowskich wywarło ogromny wpływ na rozwój kultury kaszubskiej.
Stworzyli hafty, które funkcjonują do dziś w tym regionie i cieszą się
ogromnym powodzeniem. Nie podjęli się jednak badań nad rekonstrukcją
stroju kaszubskiego.
Dr
Blachowski wiele miejsca poświecił Józefowi Gajkowi, etnografowi, który
odegrał znaczącą rolę w rekonstrukcji strojów ludowych nie tylko
Pomorza. W pozostawionych przez niego pracach jest też opis kociewskiego
stroju, który znamy dziś jako świetlicowy.
Kiedy
w kwietniu 1938 roku ustalono nowy podział administracyjny Polski, w
skład Pomorza wszedł teren dawnego woj. Pomorskiego (min. Kociewie),
całe Kujawy, Ziemia Chełmińska, Ziemia Dobrzyńska, Pałuki. Stworzono
Wielkie Pomorze. Ważne było, by udowodnić wszystkim, że ten teren
zamieszkuje wielu Polaków. Ktoś wpadł na pomysł, by na wielki Zlot
Młodzieży w 1938 roku ubrać młodych ludzi w regionalne stroje. To miał
być manifest ich polskości. Polecono więc Gajkowi by w niemal
ekspresowym tempie zrobił badania terenowe na Pomorzu i
zaprojektował stroje min. dla Kaszubów,Kociewia, Tucholi, Kujaw itd.
Czasu więc miał bardzo mało. Opracował więc ankietę, którą rozesłał
przede wszystkim do szkół. Z wynikami ankiet połączył wyniki swoich
badań i tak na Zlocie Młodzieży w 1938 roku przedstawiciele Pomorza
wystąpili w strojach regionalnych.
Ziemie
pomorskie badał też Longin Malicki, który przeprowadził rzetelne
badania również na Kociewiu. Podobnie Władysław Łęga, który wyniki swoich badań dotyczące Kociewia opublikował w książce pt. ”Okolice Świecia”.
Najstarsze
relacje dotyczące kociewskiego stroju ludowego pochodzą z XIX wieku.
Wiadomo, że ze względu na modę, pewne części stroju szybciej
zanikały. Doktor Błachowski od ponad dziesięciu lat prowadzi badania na
temat strojów ludowych w Polsce, w tym także strojów pomorskich.
Podczas jednej z wielu podróży do Lwowa odnalazł 1200 rysunków, szkiców i
akwarelek strojów ludowych Polski i Galicji wschodniej . Niestety
pośród nich nie ma strojów z Pomorza.
Kaszubski
strój ludowy zrekonstruowała Bożena Stelmachowska, jest też strój
Pałucki- zrekonstruowany dzięki Klarze Prylowej.Kujawy też mają swój
strój. Kociewie ma strój stworzony przez Gajka. By właściwie podejść do
tematu i dokonać właściwej rekonstrukcji kociewskiego stroju ludowego
trzeba sięgnąć do źródeł z XIX wieku. Dr Błachowski zasugerował, że
strój kociewski nie może się zbyt mocno różnić od strojów,które są już
zrekonstruowane w regionie. Kazał spojrzeć nam na naszych sąsiadów i tam
poszukać wskazówek.
Doktor
Błachowski dokonał już rekonstrukcji wielu strojów, min. stroju
chełmińskiego, którego projekt przedstawił słuchaczom wykładu. Wskazał
na cechy tego stroju i zasugerował, że ten kociewski może nosić podobne.
"Kurier Uczelniany" Kwartalnik Wyższej Szkoły Gospodarki w Bydgoszczy
nr 33/34 - wiosna/lato 2010
------------------------------------------------------------------