28.08.2012

Świat moich opowiastek

 
     Miej więcej od roku 2009 odnajduję w  swojej pamięci dobre chwile z mojego dzieciństwa na Krajnie.

Czym dłużej o tym rozmyślam, tym jest ich więcej. Wpychają się do mnie jedna przez drugą i dają mi co więcej niż radość. To dobre myśli, cieplutkie myśli, które ogrzewają mnie w chłodach codzienności.

Na początku moje "dobre myśli" spisywałam poszukując spokoju, ukojenia, ucieczki od tego, co otacza mnie wokół.
Nikomu nie pozwoliłam ich czytać, nikt o nich nie wiedział. 
Przed rokiem pozwoliłam by zajrzał do nich ktoś kompetentny. 
Jakież było moje zdziwienie, gdy po pewnym czasie usłyszałam pod adresem moich opowiastek same dobre słowa... Zmotywowało mnie to do wytężonej pracy.

14 marca 2012 roku, podczas mojego wieczorku poetyckiego w Bibliotece Publicznej w Barcinie, zdecydowałam się przeczytać kilka z nich ..
To, jak zostały przyjęte, przeszło moje najśmielsze oczekiwania!


"Plac" moich dziecięcych zabaw...




Wczoraj początek          

Zdawałoby się, że z perspektywy czasu łatwiej jest spojrzeć wstecz. 
To nie prawda. 
Okolice mojego urodzenia z pozoru nie różniły się od innych. Życie biegło tam własnym, niczym nie zakłócanym rytmem. Czas odmierzały święta i prace w polu. Dorastając głęboko pośród zielonych dywanów malowanych bujnym kwieciem oraz pól falujących dojrzewającym świeżym chlebem, nie znałam innej ziemi. 
To była na wskroś moja własna ojczyzna. 
Na cudzej ziemi, ale moja. 
Krajobrazy były tu proste, ale piękne. 
W oderwaniu od oddechu cywilizacji żyły tu tysiące ludzi. Nawet nie było złe to życie. Był dach nad głową i wszystko, czego było potrzeba do przetrwania. 
Była praca - podstawa bytu. 

Takich państwowych gospodarstw rolnych, czyli PGR-ów było wiele rozsianych po całej Polsce. Położone w sąsiedztwie chłopskich, zorganizowane w najdrobniejszych szczegółach, były niezwykle dochodowe i dawały chleb ludziom bez własności. 
Jeśli ktoś się tutaj urodził, zwykle powielał los swoich ojców. Od maleńkości uczony szacunku do pracy wiedział doskonale, gdzie jest jego miejsce.
         Moje miejsce na ziemi było właśnie jednym z takich gospodarstw. Tutaj przyszłam na świat i niewielkie miałam szanse na to, by tu nie umrzeć. 
Ziemia jednak była tu wyjątkowo wdzięczna. Widywałam nieraz jak ojciec chwytał ją w dłonie i tulił niczym największą świętość do twarzy. Niewiele wtedy rozumiałam, ale docierało do mnie to, że te grudy czarnej są dla niego czymś niewiarygodnie ważnym. Nieważne dla niego było prawo własności. Niezaprzeczalnie, ta ziemia była nasza, a jednak obca. 
Prawie własne niebo zawsze wisiało nad głowami pracujących w polu. Tam wszystko nasze, a nie nasze było. Wtedy tego nie rozumiałam.
      W pewnym momencie zaczęło mnie to jednak zastanawiać, zaczęłam zauważać różnice pomiędzy gospodarstwem rolnym jakie mieli moi dziadkowie, a gospodarstwem w którym dorastałam. 
Nikt nigdy nie udzielił mi odpowiedzi na pytania, które wówczas zadawałam. 

Sama musiałam je odnaleźć.


Niebawem opublikuję kilka opowiastek.
Zapraszam