22.08.2012

Na szlaku moich badań...

       Wyobraźcie sobie, temperatura 29 stopni w cieniu, nie ma czym oddychać, ale przecież się umówiłam, muszę pojechać...
Pobudka o 3.20 nad ranem, spałam może ze cztery godziny.
Wstaję jednak i bez śniadania, wypijając jedynie kawę z mlekiem idę na pociąg.
Jest 21 sierpień 2012.

Kultura ludowa jest obiektem moich badań od wielu lat, na zdjęciu chałupa kociewska ze Skorzenna, Skansen Muzeum Etnograficznego w Toruniu
Na dworze jeszcze ciemno, rześkie powietrze szybko mnie rozbudza. Jest nieco chłodnawo, wyciągam z torby błękitną apaszkę, okrywam nią odsłonięte ramiona. Pociąg  z Gdańska do Bydgoszczy przyjeżdża o planie: 4.26. Czterdzieści pięć minut później jestem w Bydgoszczy, tu przesiadka na pociąg do Poznania. Czekam pół godziny, szczęśliwie w tej samej jednostce, którą przyjechałam do Bydgoszczy. 
O 5.38 ruszam dalej.



Pomimo bardzo wczesnej pory, pociąg pełen jest ludzi. Większość z nich przysypia, kolebiąc się na wszystkie strony, inni czytają książki, coś piszą, ja wyciągam szydełko i zaczynam heklować. Na moje poczynania co niektórzy współpodróżni patrzą ze zdziwieniem, inni z zaskoczeniem , jeszcze inni z zażenowaniem. Konduktor pociągu przechodzi obok mnie kilkakrotnie, też na mnie dziwacznie spogląda, w końcu nie wytrzymuje i do mnie podchodzi z rozbrajająco szczerym zapytaniem: " Przepraszam panią, ale nie rozumiem, przechodziłem obok pani kilkakrotnie, widzę, że robi pani jakąś robótkę, tylko że co przechodzę, to pani nic nie przybywa, a wręcz przeciwnie, to co wcześniej pani zrobiła, później znika...".
Pytał mnie z miną bardzo poważną, więc mimo tego, że jego pytanie mnie rozbawiło , starałam się utrzymać powagę na twarzy i odpowiadam: "Nie przybywa, bo robię drobne elementy", ale konduktor nie daje za wygraną i pyta dalej:" Ale co to za drobne elementy?", więc mu spokojnie tłumaczę, że to brzuszki do małych żabek. 
Nie mam pojęcia, czy moja odpowiedź zadowoliła jegomościa, minę miał co najmniej dziwną...
O żabkach i jak je zrobić, opowiem innym razem.


Opisywana przeze mnie heklowana żabka

Podróż minęła mi więc bardzo szybko, ani się nie obejrzałam i było po ósmej
i pora było wysiąść na nowiuśkim dworcu kolejowym w Poznaniu Głównym. Kiedy tu byłam w kwietniu tego roku, wszystko było doszczętnie rozkopane, a nowy budynek dworcowy był na ukończeniu, a dziś... szok! Wszystko nowiutkie i piękne...
Cel mojej podróży jest jasny i sprecyzowany - Archiwum Polskiej Akademii Nauk, spuścizna profesor Bożeny Stelmachowskiej, dwadzieścia teczek dotyczących Słowińców. Teczki już na mnie czekają, cały stos!
Czekają także pracownicy tej instytucji, bardzo mili, przyjemni ludzie, którzy zawsze przyjmują mnie u siebie bardzo życzliwie. Przywożę Im dziś coś nadzwyczajnego, owoc mojej ciężkiej pracy - moją pracę seminaryjną, napisaną w dużej mierze na podstawie materiałów z archiwum, pt.
Kultura ludowa wybranych grup etnicznych Pomorza Gdańskiego w świetle badań etnograficznych prof. Bożeny Stelmachowskiej.

Dyplom obroniłam równy miesiąc wcześniej, dziś oddaję do biblioteki archiwum jeden egzemplarz drukowanej i oprawionej pracy, oraz płytę na której  poza samą pracą wypaliłam prezentację, którą przygotowałam na dzień mojej obrony. Wszyscy są bardzo zadowoleni, przeglądają ponad 90-o stronicową pracę i mówią, jak to wspaniale, że ktoś wreszcie zajął się spuścizną Stelmachowskiej. 
To prawda, od wielu dziesiątek lat nikt nie zaglądał w te teczki i pewno gdyby nie mój dobry znajomy, który dotarł do tych materiałów i któremu zawdzięczam to wszystko, do dziś nikt by tam nie zajrzał.
Dziś przyjechałam w podobnym celu, interesują mnie teczki zawierające materiały rękopiśmienne, maszynopisy oraz fotografie dotyczące Słowińców. Do tej pory nie zajmowałam się tą tematyką, jedynie przy okazji omawiania strojów ludowych w mojej pracy seminaryjnej zamieściłam obszerne informacje także o słowińskim stroju.
Mimo upalnej pogody, pomimo braku klimatyzacji w samym archiwum, tak jak wcześniej zaplanowałam, zdołałam przejrzeć wszystkie dwadzieścia teczek. Dzień minął mi więc bardzo szybko, zwłaszcza, że zaopiekowano się mną należycie. 
Odwiedziłam też zapomnianą mogiłę mojej ulubionej Pani profesor Stelmachowskiej, która leży na Cmentarzu Górczyńskim w Poznaniu. Światełko rozpalone w czerwonym zniczu, mimo wszystko radośnie skakało i się skrzyło,  jak by uśmiechem Jej samej...
Powrót do domu był trudny. 
Nagrzane wagony jednostki, tłumy spoconych ludzi i brak, brak, brak powietrza... Za Inowrocławiem luźniej się zrobiło, więc wyciągnęłam szydełko... i do łaski wróciły znów żabki...