Cichcia
Stała tuż przede mną, jej ogromny, czarny brzuch wydawał dźwięki podobne do tych, które zwykł wydawać kociołek stojący na naszej placie. Kłęby gęstej pary wciskały się do oczu i uszu.
Mocniej ścisnęłam rękę mamy, która spojrzała tylko na mnie i dobrotliwie się uśmiechnęła. Jej uśmiech sprawił, że poczułam się bezpieczniej.
Nagły gwizd rozdarł powietrze, ogłuszając wszystkich na peronie. Ludzie zaczęli wsiadać do wagonów, a że schodki były wysoko, mama mnie na nie podsadziła. Z całych sił ścisnęłam poręcz, obejrzałam się, mama była tuż obok.
Drzwi z trzaskiem zamknęły się, ciuchcia ruszyła. Wpierw powoli i cicho, potem coraz szybciej i głośniej.
Stała tuż przede mną, jej ogromny, czarny brzuch wydawał dźwięki podobne do tych, które zwykł wydawać kociołek stojący na naszej placie. Kłęby gęstej pary wciskały się do oczu i uszu.
Mocniej ścisnęłam rękę mamy, która spojrzała tylko na mnie i dobrotliwie się uśmiechnęła. Jej uśmiech sprawił, że poczułam się bezpieczniej.
Nagły gwizd rozdarł powietrze, ogłuszając wszystkich na peronie. Ludzie zaczęli wsiadać do wagonów, a że schodki były wysoko, mama mnie na nie podsadziła. Z całych sił ścisnęłam poręcz, obejrzałam się, mama była tuż obok.
Drzwi z trzaskiem zamknęły się, ciuchcia ruszyła. Wpierw powoli i cicho, potem coraz szybciej i głośniej.
|
Półokrągły sufit z desek patrzył na mnie swoimi zielonymi oczami, co czas jakiś mrugając do mnie rozproszonym światłem lamp uczepionych u jego szczytu wiszących, niczym nietoperze.
Po obu stronach wagonu dwa rzędy okien, oddzielone od siebie drzwiami, podparte długimi, drewnianymi ławami, wygiętym w łuk oparciem. Całe ze szczebli wyglądały ciekawie, zwłaszcza, że leżały pod samymi oknami, tak, że podróżni siedzieli do nich plecami. W rogu wagonu stał, metalowy piecyk, który podczas chłodów ogrzewał podróżnych. Ściany wagonu wyglądały, jak by ktoś zbił je z desek, przypominały mi drewnianą szopę na podwórku u moich dziadków, odziane w ciepłą zieleń, stwarzały poczucie spokoju i bezpieczeństwa.
Klęczałam na ławeczce odwrócona twarzą do okna, krajobraz równomiernie przesuwał się przed moimi oczami, niczym wielobarwny slajd. Poczułam się jak by ktoś ustawił przede mną olbrzymi telewizor. Tyle, że ten był kolorowy, nie śnieżył i nie skakał. Obrazy równo w nim się przesuwające ściskały mi trzewia tak bardzo, że długo nie potrafiłam wykrztusić z siebie ni słowa. Obok mnie na wąziutkiej, drewnianej, fantazyjnie wygiętej ławeczce bacznie mnie obserwując siedziała moja mama. Moje różowe rajstopy przybrudzone na kolanach zasłaniała niebieska, plisowana sukienka. Kokarda w podobnym do niej odcieniu niespokojnie drżała w moich włosach.
Ktoś życzliwy uchylił mi lekko okno. Wąska szparka w oknie zuchwale szarpała wstążkę zabawnie unosząc moje włosy na czubku głowy. Ciuchcia szarpnęła. Ciekawsko przykleiłam nos do szyby, bezmyślnie wepchnęłam palce w niewielki otwór w oknie, tak, że po tamtej stronie szyby deszcz zuchwale całował ich koniuszki. Po szybie zbiegały łzy nieba, co świeżo urodzoną mgłą poranną, pośród kwiatów się zdawały.
I jechałabym zapewne tak długo, gdyby nie przyszło mi do głowy podciągnąć się na rękach i stanąć na ławce. W tejże chwili ciuchcia zaczęła hamować a ja uczyłam się latać. I tylko niespotykana czujność i refleks mojej rodzicielki uchronił mnie przed bolesną nauczką.
Teraz siedziałam, jak wszyscy - tyłem do okien przez które jeszcze chwilkę temu wyglądałam. Naprzeciwko nas siedziały dwie starsze kobiety, czarny pies i dwoje dzieci. Równomierny stukot kół o metalowe szyny usypiał skutecznie. Zsunęłam się na mamine kolana i tuląc do liczka szmacianą Agatkę zasnęłam.
Obudził mnie głos konduktora, który prosił podróżnych o bilety do kontroli.
W wagonie zerwał się nagły wiatr, w wielkim poruszeniu ludzie grzebali po kieszeniach , przetrząsając bagaże. Pies niespokojnie merdając ogonkiem spłoszył kurczaki siedzące w wiklinowych klatkach, stojących na podłodze. Te klukały bardzo niespokojnie co czas który trzepocząc skrzydłami.
Jedno piórko uniosło się wysoko, by po niezbyt długim locie w końcu wylądować na moich kolanach. Chwyciwszy je w palce podniosłam ku górze, by pokazać mojej mamie, w tej chwili ciuchcia stanęła , otworzyły się środkowe drzwi wagonu i nagły przeciąg porwał mi je z ręki, zabierając ze sobą na drugą stronę wagonu. Długo patrzyłam na jego przedziwne akrobacje, a gdy w końcu upadło na podłogę, nieopodal brudnego buta drzemiącego grubasa z rzadkim wąsem, ciuchcia ruszyła.
W wagonie zrobiło się luźno, teraz z ławki na której siedziałam z mamą mogłam obserwować przesuwające się obrazy w oknach po przeciwległej stronie.